» Blog » [De Profundis]Listy z jądra ciemności #4
31-12-2012 18:08

[De Profundis]Listy z jądra ciemności #4

W działach: Cthulhu w II RP, De Profundis, Zew Cthulhu | Odsłony: 20

 

Link do pierwszejdrugiej i trzeciej części. 

 

Po długiej przerwie, ale jeszcze w roku 2012, prezentuję kolejne dwa listy :) Powtarzam także zaproszenie do istniejącej gry bądź rozpoczęcie nowej. :) 

 


 

List IV 

Paryż, 25.03.1926

 

Ignacy,

piszę do Ciebie w wielkich emocjach – nie, nie przeżywam kolejnego miłosnego upadku. Wydarzenia ostatnich dni skutecznie rozstroiły mnie i ostudziły wszelkie emocje – moja Francuzeczka wydaje się być tym zaszokowana, ale mam to chwilowo w głębokim poważaniu. Teraz zaburzę szkolną ordynację epistolarną – mniej istotne sprawy zostawię na koniec.

 

Dobrze przejrzałeś mój umysł – istotnie udałem się do prof. Domeyki, dzięki informacjom zdobytym w niezbyt przyjemnych oczkolicznościach. Otrzymałem jego adres zamieszkania – i tu kończy się rola Elise w „śledztwie”. Uznałem, że sam złożę wizytę Rosjaninowi. Lekko mi odjęło jednak mowę, gdy przed kamienicą była wywieszona rosyjska flaga przepasana kirem. Nie żebym miał jakieś obiekcje do flagi – wolę tę niż czerwoną, ale.. Wszedłem do budynku – przestronne lokum z paroma stancjami. Recepcjonistka (stara, zasuszona murzynka) chyba dostrzegła jakiś słowiański błysk w moim oku i coś przygaworzyła francais, podbiegła do biurka. Wyczytała po chwili – „Monsieur Ignacy Hodolewski?”. Moja znajomość francuskiego nie pozwoliłaby mi wytłumaczyć zależności między mną, a Tobą – Tobą, a Domeyką – więc odpaliłem krótkie „Oui”.

 

Wszedłem do mieszkania – jak się okazało – zmarłego. Policja (albo ktoś, kto zabierał ciało) pozostawił „mały” nieład w środku. Naukowe dzieła, książki, rzeczy osobiste – walały się po pokoju, aż trudno było się poruszać nie deptając niczego. W sypialni profesora było jednak najciekawiej – na półkach kolekcje zakurzonych straszydeł – nie wiem, czy były wartościowe, ale od razu przywołały mi do pamięci ilustracje z Twoich publikacji. Nie sprawdzałem, czy figurki były wykonane z jakiegoś szczególnego materiału. Zazdroszczę śp. prof. Domeyce nerwów, jeśli potrafił spać z takim czymś nad głową. Pościeli brakowało, łóżko nie było w ogóle zasłane. Zawiedziony (a jeszcze bardziej zaniepokojony) wycofałem się do przedpokoju. Nie zauważyłem, że wcześniej recepcjonistka towarzyszła mi w przeszukiwaniu mieszkania – aż do teraz. Wróciła z zamkniętą kopertą – a do niej przytwierdzony był mosiężny kluczyk na łańcuszku.

 

Murzynka burknęła coś krótko, wcisnęła mi list razem z kluczem i zniknęła. Po lekturze Twego listu serce mi stanęło na wspomnienie tej wizyty – a to za sprawą rozbitego lustra, które zachrzęściło mi pod stopami gdy wychodziłem. Moja bujna wyobraźnia nie potrafi teraz jednoznacznie stwierdzić, czy nie działo się wtedy COŚ. To wszystko było jednak cholernie dziwne i, hm, nie wiem, czy zrozumiesz sens – diabelskie w moim mniemaniu.

 

List od recepcjonistki (a właściwie od śp. Domeyki) przesyłam w tej kopercie – bądź co bądź nie będę się pod Ciebie podszywał aż do tego stopnia, by otwierać korespondencję na Twoje nazwisko. Mam nadzieję, że wybaczysz mojej osobie incydent z Murzynką, ale nie mogłem ulec zdemaskowaniu.

 

Opis Twojej podróży jest niczym benzyna dla mego umysłu, choć po wizycie w mieszkaniu zmarłego boję się jakiejkolwiek interakcji z „ciemną stroną”. Teraz maluję paryżanki na Champs Elysees. Chociaż w promieniach marcowego słońca widzę coraz bardziej chałturę tych dzieł. Tu uświadomiłem sobie, że kiepskim malarzem jestem.

 

Aż wstyd się przyznać, ale dwie ostatnie noce spędziłem z zapaloną lampą naftową. Nie wiem, czy nie przywykłem do szmeru Paryża, czy po prostu boję się czegoś za granicą mojego zrozumienia – ale „Dagon”, „Zurwan” – brzmi to bluźnierczo, aż w ustach takiego niedowiarka język się plącze. Paryżnie jest miejscem do przeżyć duchowych, raczej dla estetyczno-rekreacyjnych. Ukojenie znalazłem dopiero na cmentarzu Les Champeaux, nad grobem Wielkiego Adama Mickiewicza. Aż ciężko uwierzyć, a łzy same napływają do oczu kiedy pomyśleć, że Ci wielcy musieli umierać na obczyźnie – nigdy już nie zobaczyli ponownie „pól malowanych zbożem rozmaitem”. Nie odbieram teraz żadnych wieści z Rzeczypospolitej – nie mam do tego sił i cierpliwości,  niestety w tej materii musisz zdać się chwilowo na towarzyszy.

 

Proszę, oszczędź mi następnym razem szczegółów zaratusztriańskich obrzędów – medal z wieżą ucieszył mnie, jednak rozbudził we mnie jeszcze niezatarte wspomnienia koszmarnego snu. Szczególnie zainteresował moją Francuzkę, która zabrała go i nosi na szyi, chcąc się pewnie mi przypodobać. Zostanę tu jeszcze dwa dni, następne listy ślij na warszawski adres. Stolica Francyjej pozostawia wiele do życzenia. Nie ma tu „tego czegoś”, co niektórzy nazywają Bogiem, weną albo poprostu sensem. Ludzie gnają po prostych ulicach wytyczonych przez starych króli Kapetyngów, Burbonów, gnają po zgilotynowanych i wystrzelanych. Ale tego nie czuć. Po prostu.

 

Niemniej jednak, czekam na dalsze wieści z Twojej wyprawy – odwaga Hodolewskiego jest od zawsze czymś, co admirowałem u Ciebie z wielką pasją. Oczekuję również fotografii z „wycieczki” – wiesz dobrze, że obraz zazwyczaj przynosi u mnie największe efekty. Niektóre rzeczy wydają mi się wydumane dopóki ich nie zobaczę.

 

Jak zapewne zauważyłeś, na kopercie od prof. Domeyki ktoś dopisał francuskie „Il savait” – ufam Twojej erudycji i nie będę tego spolszczał. Pytanie jest – kto to dopisał i w jakim celu? O czym profesor wiedział? O czym profesor wiedział? Cała ta sprawa nabiera coraz większej tajemniczości – poza tym, muszę się rozeznać kto przeprowadził wizytę Domeyki przede mnę. Niestety, barierą jest język – człowiek mówiący po niemiecku ze wschodnim zaśpiewem uchodzi tu raczej za niesprzyjający element. W restauracji razu pewnego uznano mnie chyba za zbiegłego rewolucjonistę.

 

List powinien zawierać jakąś autorską puentę, jednak nie stać mnie siłowo. Czuję, że Paryż – tak opiewany przez wszystkich – wysysa moje siły. Nawet trudno mi pisać. Oczekuję dalszych instrukcji – jeśli trzeba będzie, wrócę tu. Na końcu się posłużę się cytatem z Mickiewicza – który wrócił do mojego umysłu po naszych perypetiach: „Mrok tajemnic nas otacza, / Pieśni i wiara przewodniczy.”.

 

Franz

 

P.S. Klucz dołączony do listu zostawiłem przy sobie – wątpię, aby służył do otwarcia czegoś w Dakarze, a poczcie (jak wiesz) nie ufam jak diabli.  

  


 List V 

 

 

Dakar, 18.04.1926

 

            Drogi Franciszku,

nie wyobrażasz sobie jakiego stracha napędziłeś nam wszystkim. Od pięciu dni gorączkowo staram się domyślić, kto podszył się pode mnie i ukradł kopertę z mieszkania Domeyki, a to byłeś Ty! Moi rosyjscy przyjaciele w Paryżu odchodzą od zmysłów.

            Skoro jednak to nie Ty zbiłeś to lustro i nie Ty pozostawiłeś mieszkanie profesora w „małym nieładzie”, to sprawa dalej pozostaje poważna. A zapoznawszy się z treścią koperty, stwierdzę wprost, że śmiertelnie poważna. Mam nadzieję, iż mimo deklaracji podjęcia śledztwa ostatnie dni we Francji spędziłeś na rozrywkach. Kategorycznie zabraniam Ci brać dalszy udział w całej tej hecy. Nie będziesz kolejną osobą z Twojej rodziny, która zginęła przeze mnie.

            Nie zalecam Ci dłuższego pobytu w Kraju, wieści od bliskich uczestników wyprawy nie pozostawiają wątpliwości- wojna. I to wojna domowa. Nigdy nie byłem zwolennikiem demokracji, pobieżna znajomość historii naszego narodu daje aż nadto dowodów. Wielkopolska niechybnie stanie za endecją, proszę Cię, zachowaj rozwagę – jeśli tłuszcza spali Ci dom, niechybnie stanie się to przez Twoją nierozwagę. Wybacz ostrość tonu, mam wystarczająco wiele problemów tutaj, a jeszcze heca z tą kopertą!

            Powinienem jednak zacząć od początku. W ostatnim liście opisałem Ci odkrycie „Zurwana-Azathotha” i okoliczności, które skłoniły mnie do powrotu do Dakaru. Wówczas, pod koniec marca, trwała jeszcze pora sucha. Teraz, gdy deszcz siecze za oknem i tylko szczelność moskitiery chroni przed mrowiem wygłodniałych owadów (czy w tej sakramenckiej krainie wszystko żywi się krwią?!) człowiek oddycha jak przez mokrą szmatę. Każde wyjście na zewnątrz wymaga niemałej odwagi.

            Archeolog Karnowski poinformował mnie, że po wstępnych badaniach rzeźby zabezpieczył obszar wykopalisk. Już krótki powyższy opis warunków klimatycznych powinien skłonić Cię, by podzielać moje wątpliwości. Najchętniej ruszyłbym na miejsce, ale rezydent Dakaru (wspomniałem o nim przy okazji opisu medalu Dagona) dba, żebym się nie nudził. Jestem do niego wzywany codziennie i daję słowo, że większość przepisów, które muszę teraz spełnić, wymyśla na bieżąco.

            „Moessieur Hodolewski”, rzekł z tym denerwującym leniwym rozbawieniem. „Proszę zrozumieć. Pańska wyprawa może mieć fundamentalne znaczenie dla archeologii! Nie chciałby pan chyba, żeby przez jakieś niedomówienia jej dorobek został zakwestionowany?”

            Odparłem mu wtedy cierpko, że przez te „niedomówienia” nie będzie czego kwestionować. Rezydent jednak dysponuje sporą wiedzą dotyczącą regionu oraz wierzeń krajowców, szczęśliwie więc mój pobyt Dakarze nie okazał się zupełną stratą czasu. W chwilach wolnych od kolekcjonowania formularzy, podawania raportów o stanie uzębienia tragarzy i ściąganiu z Casablanci rzadkich lekarstw mogłem przestudiować maszynopis pierwszego tomu „Der Ursprung der Gotteside” ojca W. Schmidta. Ów zacny człowiek goszczący w Dakarze poszukuje pierwotnego monoteizmu wśród ludów Afryki i w tym roku zaczyna wydawać wyniki swoich badań. Żałuję, że w przeszłości nie poświęciłem wystarczająco wiele czasu nauce niemieckiego (a używałem go jedynie na Kaukazie, w czasie wielkiej wojny), bo wielu swoich wątpliwości nie byłem w stanie odpowiednio wyartykułować.

            Studiowanie badań i rozmowy z ojcem Schmidtem wypełniają mi obecnie całe wieczory. Wyobraź sobie dwóch uczonych w małym pokoiku osłoniętym moskitierami, którzy przy cichym syku gazowej lampy przeglądają zdjęcia i wywiady z tubylcami, dywagując nad wielką ilością najróżniejszych map o Istocie Rzeczy. W sam raz temat na zdjęcie!

            Nie chcąc sobie zrazić zacnego księdza, muszę Ci napisać, drogi Franciszku, że to, co on nazywa „pierwotną naturą Boga w kulturze”, dla mnie jest dwoma zjawiskami rzeczywiście semickimi, więc możliwe, że napływowymi, tym bardziej, jeśli hurycko-semicki lud Hyksosów rzeczywiście przekroczył Saharę i zapłodnił zastane pierwotne kultury. Owy Olorim czy Gbogbo, Pan Świata, Stwórca, jest typowym bogiem najwyższym henoteicznego panteonu, takim jak Wirakocza w Tiahuanaco czy... Zurwan. Występującą wśród ludów czczących Stwórców monolatrię, czyli nie oddawanie czci, ale i nie prześladowanie bóstw innych plemion mogę z łatwością odnieść do przedprorockich wierzeń żydowskich.

            Doprawdy, gdybym chciał, na podstawie naszych badań można już teraz wysnuć fascynujące hipotezy o zasięgu myśli semickiej w późnej epoce brązu. Mam nadzieję, że badania nad rzeźbą przydadzą nam dodatkowych poszlak, jeśli nie twardych dowodów.

            Na zakończenie, skoro będziesz w Kraju, przekaż moje listy, które przesyłam Ci razem z niniejszym. Nie dotyczą one szczególnie sprawy profesora Domeyki, ale jeżeli ktoś z wyjątkiem profesora Konaszewicza ze Lwowa by wykazał swego rodzaju ciekawość, nic nie wiesz, niczego nie widziałeś, a w ogóle Cię to nie interesuje. Przesyłam Ci jeszcze pieniądze na renowację mogiły Karoliny, bo jedna z Twych wyjątkowo germańskich ciotek (cud, że listu nie zapisała gotykiem, próżno też doszukiwałem się pieczęci krzyżackiego komtura!) mocno wypominała mi stan pomnika. Podobno pęka, jakby ktoś próbował rozbijać go młotem od wewnątrz. Cóż za imaginacja!

            Zawsze niecierpliwie oczekuję na listy od Ciebie. Ciesz się Krajem za nas obu. Mam nadzieję, że nie dojdzie do najgorszego.

 

Pozdrawiam

Ignacy 

 

 

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.