Pierwsze co rzuca się w oczy to przestarzała już nieco oprawa graficzna. Otoczenie jest miejscami brzydkie i niedopracowane. Wydawać by się mogło, że zostało przygotowane w pośpiechu, na kolanie. Nie pomaga tu nawet tak reklamowana możliwość swobodnego lotu, która z definicji powinna pozwolić nam podziwiać piękne widoki. Szybko bowiem okazuje się, że jesteśmy ograniczeni do dość małego terenu, a ten już po kilku minutach zaczyna niemiłosiernie nużyć schematycznością. Sam bohater również nie reprezentuje sobą niczego szczególnego. W pierwszej chwili miałem wrażenie, że jest on kalką (do tego bardzo nieudolną) Drake’a z Uncharted. Cały problem polega na tym, że o ile Nathan posiadał w sobie nieodparty urok i charyzmę, tak tu tych elementów zabrakło. Nasz podniebny heros to pusta wydmuszka, ubrana w skórzaną kurtkę. Niestety w obecnych czasach to nie wystarcza by zawojować światem gier.
Fabuła jest głupia, ale tak naprawdę, bezwarunkowo głupia. Nie potrafię po prostu określić jej innym słowem. Bo jak inaczej można nazwać scenę, w której główny bohater (prawdopodobnie mechanik) "przypadkiem" rzuca kluczem, który z kolei finezyjnie odbija się o wiszący na widoku jetpack, który o dziwo… jest ukrywanym w tajemnicy prototypem? Nie muszę chyba dodawać, że nasz dzielny śmiałek ot tak po prostu postanawia przetestować "odkryte" przez siebie urządzenie. Ba! Po swoim locie próbnym, jest on tak pewien siebie, że bez mrugnięcia okiem wplątuje się w dziwną wojnę, o której jeszcze przed minutą nie było nawet wiadomo. Historia jest tandetna, jak ta o przygodach pewnego hydraulika i dziwi fakt, że scenariusz został w ogóle przez kogoś zatwierdzony. Rozwiązania są dwa: albo samo demo zostało koszmarnie pocięte, albo testerzy otrzymali swoją dolę za picie kawy. Stawiam na drugą opcję...
Rozgrywka… auć, słowo klucz, które tu przyprawia gracza o ból głowy. Aż do momentu odpalenia silników byłem ciekaw, czy twórcy zdołali wprowadzić do gry zapowiadane przez siebie innowacyjne elementy. Perfekcyjne opanowanie lotu graniczy z cudem, namierzanie wrogów, nawet tych stojących w miejscu to prawdziwy koszmar. Jak to w grach bywa, wszystkiego można się nauczyć, ale nawet wtedy gra sprawia więcej cierpienia niż przyjemności. Inna sprawa, że przy kilku pierwszych podejściach demo najlepiej pauzować gdyż inaczej szybko możemy trafić do szpitala z objawami epilepsji. Zmiana kąta w czasie lotu jest po prostu zbyt agresywna, a śmigające obok nas, powtarzające się "krajobrazy" wywołują mdłości. W pewnym momencie mamy możliwość stąpania po twardym podłożu. Wybawienie? Nie tym razem. Postać rusza się strasznie, co ciekawe jej biodra zdają się żyć własnym życiem i nie przejmują się tym co robi reszta ciała. Podskakiwanie w "stylu Jasia" śmieszy, a strzelanie na oślep zza przeszkód wcale nie pomaga kontrolować pola walki. Tyle dobrego, że przeciwnicy nie grzeszą inteligencją, dzięki temu mamy sporo czasu na wycelowanie . Czy tego właśnie oczekiwali gracze? Raczej nie.
Demo Dark Void jest średnie pod każdym względem, miejscami nawet bardzo słabe. Gra rozczarowuje i wzbudza więcej irytacji niż radości. Jeśli miałbym wskazać element, dla którego warto nacisnąć magiczny przycisk "ściągnij" to jest to niewątpliwie porywająca (o dziwo!) muzyka, autorstwa Beara McCreary’ego (Battlestar Galactica). W tej można się naprawdę zatracić. Czy jednak dobra ścieżka dźwiękowa może uratować męczącą rozgrywkę? Pozostawiam Was z tym pytaniem, kto wie może OST będzie dodawany w pudełku? W końcu płytę z grą można zawsze sprzedać...
A jetpack, cóż… pozostawmy go agentowi 007.