D-War: Wojna smoków

Autor: Hubert 'Łoś' Kubit

D-War: Wojna smoków
"Wszyscy myślą, że czas smoków przeminął. Ale era smoków dopiero się rozpoczęła. Co 500 lat przychodzi na świat kobieta, która posiada moc zmieniającą węża w najpotężniejszego ze smoków. Dobry wąż wykorzysta tę moc do obrony Wszechświata. Zły wąż będzie chciał zniszczyć ludzkość. Właśnie nadszedł czas, by obudzić tę moc. Nadeszła pora, by dopełniło się przeznaczenie." Takim wstępem, zapowiadającym rozrywkę raczęj wątpliwego sortu, rozpoczyna się koreańsko-amerykańska koprodukcja o wiele mówiącym tytule D-War: Wojna smoków.

By w pełni pojąć zawiązanie akcji tego absurdalnego (w negatywnym sensie tego słowa) dzieła, musimy zapoznać się z pewną koreańską legendą, którą w początkowych scenach filmu wiekowy antykwariusz przytacza małemu chłopcu. Dawno, dawno temu żyły ogromne węże, zwane Imoogi. Raz na 500 lat jeden z Imoogi w nagrodę za swe dobre uczynki miał szansę stać się niebańskim smokiem. Aby do tego doszło, musiał otrzymać z nieba Yuh Yi Joo. Pewien zły wąż, Buraki, również zapragnął zostać niebiańskim smokiem. Niebiosa nie mogły na to pozwolić, więc w 1507 roku ukryły Yuh Yi Joo w ciele pewnej kobiety na Ziemi. Yuh Yi Joo miało w pełni dojrzeć w kobiecie, gdy ta osiągnie wiek 20 lat. Dzięki wojownikom zesłanym przez niebiosa, Burakiemu nie udało się wtedy zdobyć Yuh Yi Joo.

500 lat później niebiosa znów ukryły Yuh Yi Joo w pewnej kobiecie. Tym razem powierniczką bogów została Sarah, a zadanie jej ochrony otrzymał Ethan, młody dziennikarz, drugie wcielenie Harama, jednego z wojowników, który pół tysiąca lat temu zapobiegł wniebowstąpieniu Burakiego.

Teraz Ethan musi odnaleźć znajdującą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie Sarę i razem muszą uciec złemu Burakiemu. Długie wprowadzenie jest tyle skomplikowane, co absurdalne, a cały film możnaby właściwie podsumować powyższym zdaniem. Od podobnych fabuł wcale nie wymagam wyjątkowej głębi. Nie oczekuję również, by były specjalnie skomplikowane. Ba, czasem im prostsze, tym przyjemniej się je ogląda. Jednakże jeśli włączam film, przy którym chcę odpocząć, jestem szczerze zawiedziony, kiedy zamiast dostarczenia mi rozrywki, otwarcie obraża się moją inteligencję. W porównaniu z historią opowiedzianą w D-War, nawet fabuły AVP czy Mortal Kombat stanowią szczyty eksperymentów narracyjnych. Wydawałoby się, że prostota fabularna filmu powinna zapobiec dziurom w scenariuszu oraz błędom logicznym, czy chociażby pomóc utrzymać zdroworozsądkowy ciąg przyczynowo-skutkowy akcji. Okazuje się jednak, że już na tym, podstawowym przecież poziomie, D-War nie spełnia oczekiwań najmniej nawet wymagających widzów.

Może niedociągnięcia scenariuszowe nie byłyby tak rażące, gdyby film potrafił wciągnąć w akcję, gra aktorów nie budziła irytacji lub chociażby efekty specjalne, niezbędne wszak przy tego typu produkcji, potrafiły zauroczyć. Tymczasem kinowa magia, której widz oczekiwałby po Wojnie smoków okazuje się łatwymi do przejrzenia sztuczkami taniego prestydygitatora. W akcji brak napięcia, aktorstwo budzi skojarzenia z najgorszymi produkcjami telewizyjnymi, a animacje komputerowe może nie są słabo wykonane, lecz z pewnością amatorsko wmontowane w zdjęcia z planu.

Polskie wydanie DVD tego filmu zdaje się nie odstawać poziomem od samego tytułu. Samo tłumaczenie wymaga wiele do życzenia, a dialogi nie są pozbawione rzucających się w oczy literówek. Jeśli chodzi o dodatki, to na płycie pojawiły się wyłącznie zwiastuny, przekonujące nas o tym, że znalazłoby się kilka tytułów DVD, które śmiało mogłyby dołączyć do Wojny smoków w naszej kolekcji podstawek pod herbatę.