Wstęp korzystając z historycznych wydarzeń, wprowadza w świat fikcji, a przy tym odwołuje się do zjawiska, które jest wciąż aktualne. Mówi o ofiarach – dzieciach, tylko po to, aby zmusić widza do odpowiedzi na pytanie "Czy zabiłbyś dziecko?". Manipulacja polega jednak na tym, że nie jest to pytanie o to, czy zabiłbyś dziecko – ofiarę, ale czy zabiłbyś dziecko – mordercę.
Pewnej nocy na wyspie rozległ się śmiech dzieci. Wyszły na ulice i rozpoczęły zabawę. Jeden dom, drugi, trzeci - z każdego wylewały się krzyki dorosłych. A dzieci wciąż się bawiły. Nikt ich nie powstrzymał, bowiem "czy zabiłbyś dziecko?".
Już od pierwszej chwili mamy mocno zaakcentowaną rolę dziecka. Przechodzi ona metamorfozę delikatnie i konsekwentnie. Przez kilka minut widzowi prezentuje się dziecko- ofiarę, które już niebawem zamieni się w dziecko - kata. Pośrednim stadium między tymi dwiema formami jest dziecko- odkrywca, mające kontakt ze śmiercią, ale nie będące ani jej żniwem, ani przyczyną. To ono z zatłoczonej plaży wbiega do wody i to ono, jako pierwsze, ujrzy unoszące się na wodzie ciało młodej kobiety. Niby tylko tyle, ale niepokój widza narasta. Jak się okaże, dziewczyna została brutalnie zamordowana. Gdzie? Przez kogo? Tego nikt z mieszkańców jeszcze nie wie, ale tajemnicę odkryje szybko małżeństwo (Tom i Evelyn), które szuka wakacyjnego wytchnienia. Ma już za sobą wspólny staż, dzieci, a kobieta jest w ciąży. Tylko czy kolejna pociecha jest potrzebna? Mąż sugeruje aborcję. To tylko propozycja, szybko odrzucona, nie zakłóca wypoczynku, jednak stanowi zapowiedź pytania, zawartego w tytule filmu. Para, uciekając przed zgiełkiem, udaje się na wyspę - oazę spokoju. Gdy przybijają do brzegu, witani są przez dzieci. Dorosłych nie ma. Gdy wejdą w głąb lądu, wyspa zdaje się opuszczoną. Niestety to tylko wrażenie...
Preludium filmu tak mocno ciąży na dalszym odbiorze, iż, kiedy główny bohater wystąpi przeciw małym potworom, utraci sympatie widzów. Bowiem pamięć archiwalnych zdjęć każe stanąć po stronie tych, którzy bawią się w pinatę zwłokami staruszka, szarpiąc ciało sierpami. A jednak to dzieci. Ażeby zanegować zasadność ich zabawy, należy ograniczyć się do samej fikcji obrazu, nie szukając wyjaśnień w rzeczywistości, zapośredniczonej przez początkowe, zmontowane obrazy.
Siedemnaście lat przed Who Can Kill a Child powstał Village of the Damned, o którego remake (niestety) pokusił się później John Carpenter. Trudno określić dzieci z małego miasteczka jako sympatyczne, jednak są znacznie milsze aniżeli banda z obrazu urugwajskiego reżysera. Chęć zabicia dzieci w Wiosce potępionych jest jednym z elementów akcji, ma zadecydować o życiu bohaterów. Umowna linia moralna zostaje jedynie lekko naruszona, istnieje bowiem usprawiedliwienie - w postaci faktu, że dzieci nie były tak do końca ludzkie. Serrador nie stawia takiej tarczy ochronnej. Najpierw ukazuje mord na dzieciach, dziejący się w XX wieku, aby potem przedstawić jak najbardziej zwyczajne dzieci, które pewnej nocy rozpoczynają krwawy spektakl. Nie działają tu siły pozaziemskie. Można sobie tylko dopowiedzieć, że okrutna zabawa jest zemstą za "całokształt postępowania człowieka", a ów motyw jest dobrze znany kinematografii. Za przykład wystarczy podać Ptaki Hitchcocka, gdzie mściła się natura i Noc żywych trupów Romero, gdzie człowiek odpowiadał za obudzenie wygłodniałych umarłych. Jednostki nie mszczą się za osobiste krzywdy, a dokonują odwetu za wielopokoleniowe zbrodnie. W Who can kill... motyw wydaje się być zapożyczony właśnie wprost od Hitchcocka, który w rozmowie z Truffaut rzekł o swym filmie, że nie zrobiłby go, gdyby chodziło o ptaki drapieżne, pokusił się o ekranizację, albowiem ukazywała ptaki najbardziej popularne i pospolite. Wszak jakie zagrożenie może stanowić mewa? Serrador w sposób bardzo inteligentny czyni ze swych bohaterów hitchcockowskie ptaki, co jest na gruncie horroru dość niespotykane. Wszak jeżeli dziecko morduje, musi to mieć jakieś uzasadnienie – jest pół kosmitą, latoroślą szatana itp. Czy zabiłbyś dziecko odrzuca jednak takie tłumaczenie. Tu dzieci nie mają osobistych powodów, aby zabijać. Wyjaśnienie ich zachowania to wyłącznie interpretacja, jeżeli pominąć prolog, znika zupełnie jakikolwiek sens ich działania. Dzieci występują przeciw tym, którzy w innych czasach nie potrafili ich obronić albo też zupełnie nie przejmowali się ich losem. Są biblijną plagą, karzącą za grzechy rodzaju ludzkiego, nie przejmującą się natomiast jednostkami (to, co jedynie odróżnia je od plagi, to fakt, że ich zachowanie łączy się z czerpaniem dziecięcej radości ze swych czynów). Te filmy bardzo mocno spaja ze sobą klimat i poczucie zagrożenia. Serrador idzie krok dalej niż Hitchcock- zagrożenie bowiem nie tylko nie mija, ale też nie zostaje w jednym miejscu. Spustoszenie wyspy to dopiero początek zabawy, bo przecież "na świecie jest dużo dzieci. Bardzo dużo".
Film robi wrażenie poprzez pojedyncze sceny, natomiast nie uświadczy się tu flaków spływających po ścianach czy wariacji na temat Nocy Świętego Bartłomieja. Obraz opiera się na oszczędności formy, ale właśnie dlatego nie jest miłą, campową rozrywką. Dlatego też poszczególne sytuacje zapadają w pamięć, a jest ich naprawdę jedynie garstka: pinata ze zwłok starca, małe dziecko z bronią w ręku, biała ściana zalewająca się czerwienią, kobieta w ciąży uderzająca w swój brzuch, do momentu gdy po nogach nie spłyną strugi krwi czy płacz dzieci, który szybko zostaje przerwany złowieszczymi uśmiechami, zwiastującymi rozpoczynającą się rzeź.
Who Can Kill a Child to horror w dobrym, starym stylu, stawiającym na klimat. Uczucie niepokoju jest wzbudzane przez otaczające bohaterów puste, zalane słońcem ulice, skontrastowane z ciemnymi pomieszczeniami. Gdzieś porusza się żaluzja w oknie, ale nikogo nie ma w pokoju. Z jednej strony brak zagrożeń bezpośrednich w danym momencie, z drugiej pozostaje świadomość, że gdzieś tam bawią się dzieci. Jest także moment, gdy mała dziewczynka podchodzi do Evelyn i przytula się do jej brzucha. Głaszcze, uśmiecha się. Kobieta odbiera to jako coś miłego. Dziecko jest czułe, jest jednak coś demonicznego w tej delikatności, coś, co przenosi się na jeszcze nienarodzone dziecko...
Chociaż mordercze dzieci to motyw dobrze znany kinu, obraz ów odcina się zdecydowanie od produktów w stylu wspomnianej wyżej, klimatycznej Wioski... Rilla czy przereklamowanego Omenu, albowiem nakłada zarówno na bohaterów, jak i widza moralną konieczność odpowiedzi na postawione w tytule pytanie. U Polańskiego Rosemary szła z nożem w stronę kołyski. Jednak, kiedy do niej podeszła wiedziała już, czego nie zrobi. Sarrador nakazuje jednemu z bohaterów wziąć córkę za rękę i dać się zaprowadzić tam, gdzie będzie czekała reszta dzieci. "To moja córka" - powie. I te słowa to wyjaśnienie pełne i ostateczne. Widz po chwili słyszy krzyk mordowanego. Dzieci otrzymują pewne zezwolenie moralne na to, co robią. Najbardziej bezbronni stają się katami. Dorośli się poddają, bowiem respektują moralną granicę, która nigdy nie była większą przeszkodą dla polityków. Ojciec daje się zaprowadzić córce na rzeź, bowiem to jedyne rozwiązanie, pozwalające na zachowanie człowieczeństwa. Już wcześniej miał okazję zabić dzieci, mordujące jego żonę. Nie zdobył się na ów gest. Bowiem, "czy zabiłbyś dziecko?"
Jak wspomniałam na początku tekstu, autor filmu stosuje manipulację. Jest ona oczywista, nie stara się jej w żaden sposób zakamuflować. Korzysta jednak ze środków, którym łatwo się poddać. Owszem, kapitulacja przez postawioną przez niego tezą nie jest wcale niewątpliwa, bowiem telewizja skutecznie wytresowała odbiorców, podając codziennie liczby ofiar, po których pojawiają się reklamy. I po chwili nie jest już ważne, że gdzieś, praktycznie poza naszym światem, miał miejsce jakiś zamach, a priorytetem staje się, czy reklamowany właśnie tusz faktycznie podkręca tak fajnie rzęsy, jak wskazuje przykład modelki. Toteż w wielu przypadkach bomba musiałaby spaść człowiekowi na głowę, ażeby się przejął jej skutkami. Najwyraźniej taką tendencję zauważył reżyser już w latach siedemdziesiątych, rozpoczynając swój obraz bardzo mocnym akcentem. Wszak zawsze większe wrażenie zrobi dokument niż otwarta kreacja, nawet jeżeli służy wyłącznie zagwarantowaniu błyskotliwego efektu. I nic to, że pytanie z tytułu filmu jest przewrotne i wydaje się stanowić pomysłową kpinę ze swego adresata. Warto docenić inteligentną manipulację.