» Blog » Czy smoki zatańczyły dobrze?
19-07-2011 17:58

Czy smoki zatańczyły dobrze?

W działach: marudzenie, Pieśń Lodu i Ognia | Odsłony: 48

Czyli moje wrażenia z lektury A Dance With Dragons. Postaram się nie zdradzać zbyt wiele, ale wiecie, jak to jest z tą cholerną sagą. Wystarczy zobaczyć czyjeś nazwisko w tekście by się przekonać, że żyje, choć nie powinien.

Zanim zacznę opowiadać o swoich wrażeniach związanych z fabułą, słowo o języku. Mam miejscami wrażenie, że Martina pióro nieco się przytępiło, a on sam używa m.in. mniej stylizacji językowej, niż poprzednio. Może to tylko wrażenie, ale wszak czytałem A Feast for Crows nie tak dawno. Te sześć lat chyba wpłynęło na jego styl, ale mam wrażenie, że im dalej, tym czyta się lepiej (albo człowiek się już przyzwyczaja, albo Martina pióro wraz z pisaniem straciło rdzę).
To teraz fabuła, czyli...

Najpierw słowo o śmierci

W tomie zaskakuje brak przewidywanej przez niektórych zwózki trupów. Jasne, kilka ważnych postaci ginie na pewno, kilka prawdopodobnie ginie, choć wiadomo, jak to jest u Martina - nigdy nie możesz być pewny, dopóki nie zobaczysz jego czaszki na piedestale w swoim zamku (to taki mały żarcik, kto czytał ADwD ten wie o co chodzi, reszta się pewnie domyśla po lekturze AFfC). Kilka postaci znika w okolicznościach mogących sugerować ich śmierć. Jedna pierwszoplanowa postać traci swój plot armor, co jest o tyle ciekawe, że dzieje się to wbrew przewidywaniom fanów. Ale nie powiem nic więcej.

Potem słowo o wydarzeniach

Historia opowiedziana w ADwD zaskakuje swoją rozwlekłością. Dużo podróży, dużo przemieszczania się z miejsca na miejsce - ale mało konkretnej akcji. Bardzo mało solidnego fan service, czyli scen oczekiwanych przez fanów od dawna. Pojedynek wiecie-kogo z wiecie-kim w ramach sądu nad wiecie-którą? Skąd, czekajcie na The Winds of Winter (miejmy nadzieję, że nie kolejne 6 lat).

Cała powieść mnie o tyle zawiodła, że kończy się gigantycznym cliffhangerem: wydarzenia przez całą powieść powoli dążą do wielkiej konfrontacji... i nic. Przeczytamy w następnym tomie, jak to się skończyło. Tak jak napisałem wcześniej, książka opowiada w dużej mierze o losach ludzi zmierzających ku swemu przeznaczeniu, brak w niej jednak jakiejkolwiek konkluzji, nie ma finału. Jeden tylko wątek można uznać częściowo zamknięty, jednak w niezbyt satysfakcjonujący fanów sposób (patrz pęknięty plot armor).

Niektóre zwroty akcji są dość nieprawdopodobne i szalone, przypominają trochę powieść awanturniczą gdzie może zdarzyć się wszystko, niż dotychczasowe dzieła Martina. Mówię tu zwłaszcza o losach Yollo. Kto czytał, ten wie czyj to przydomek.

Martwi mnie też wątek Muru, który wydaje się być wręcz niewiarygodny, zwłaszcza ze względu na decyzje Lorda Dowódcy. Ale cóż, trzeba Martinowi przyznać, że kończy się bardzo sensownie.

I postaciach epizodycznych

Naśladując AFfC, w powieści pojawiają się rozdziały PoV postaci grających w tym tomie role raczej trzecioplanowe. Niekiedy to fajnie współgra z resztą opowieści, pozwala pokazać kilka punktów widzenia lub po prostu jakaś postać jest niedostępna i musimy śledzić akcję zza ramienia innej. Tak się dzieje np. w wątku kręcącym się wokół Slaver's Bay. Ciekawy jest też wątek Reeka wspierany wątkiem Ashy, zakończony oczywiście kolejnym nieszczęsnym cliffhangerem (najciekawsze wydarzenia zostały opisane w liście, na Siedmiu!).

Ale są też postaci, które wnoszą bardzo mało do historii (przynajmniej w tym konkretnym tomie) i pojawiają się chyba tylko po to, by zdenerwować czytelnika. Mowa tu o Branie (którego wątek się urywa gdy dochodzimy do najciekawszego momentu) o Jamiem (który pojawia się i znika tak nagle, jak się pojawił, przynajmniej rzucając trochę światła na inny cliffhanger poprzedniego tomu), Aryi (której wątek toczy się dalej powoli tak, jak można się było spodziewać) Davosa (tutaj też, zgodnie z przewidywaniami, może poza samym końcem) czy nawet Cersei (wszyscy czekamy na ten cholerny sąd boży...).

Skoro smoki tańczą to co z ich królową?

Postać Daenerys chyba najbardziej mnie zawiodła. Jasne, to mniej więcej typowa Mary Sue, od zera do bohatera. W sadze fantasy, które pokazuje gest angielskiego łucznika klasycznej konwencji tego gatunku, taka postać była nawet sympatyczna. Było komu kibicować, radziła sobie z przeciwnościami, potrafiła zaskoczyć determinacją i sprytem (Astapor).

Aż do teraz. O ile wcześniej działała wbrew wszystkim, ale jej kibicowałem, bo wiedziałem, że robi dobrze, to tutaj łapię się za głowę i zastanawiam się, kiedy nieustraszona khaleesi stała się taką ostatnią łamagą o miękkim sercu i małym rozumku. Oczekiwanie na to, że wreszcie zrobi coś z dawnym ogniem jest bezcelowe. Ech, khaleesi, co ten gruby starzec z tobą uczynił?

Przewodnik turystyczny po Essos

Co miłe w ADwD to nieco bardziej rozbudowane tło miejsc i miast za Wąskim Morzem, poznajemy wolne miasta, ich specyfikę, spuściznę po Valyrii. Po lekturze ADwD czekam też na pełne zasady do gry w cyvasse, bo opisów jej jest więcej i wydaje się być całkiem ciekawa. Generalnie odnoszę wrażenie, że Martin postanowił uzupełnić luki w opisie świata i spędził trochę czasu na wymyślaniu tego, co do tej pory pozostawało nieopisane i niewymyślone.

I na koniec o zapasowym bohaterze

Tak, to zabawne, ale Martin wyciągnął zapasowego bohatera z kapelusza i wrzucił go w akcję powieści. Jego absolutnie, totalnie niezapowiedziana we wcześniejszych tomach obecność w historii (chyba, że jakiś tępy jestem) sugeruje, że Martin nie bardzo wiedział jak pchnąć historię w przewidzianym kierunku i potrzebował dodatkowej postaci, by to udźwignąć. Ogólnie wątek ten jest jak dla mnie strasznie grubymi nićmi szyty, ale w gruncie rzeczy jego finał (albo raczej zapowiedź tego, co się wydarzy w następnym tomie) mnie satysfakcjonuje, bo wreszcie zacznie się dziać.

Dalsza dekonstrukcja?

Czasem mam wrażenie, że Martin dalej z upodobaniem rozbiera na kawałki klasyczne fantasy, tworzy wątki by je utopić w śmierci ich głównego bohatera, specjalnie rozwleka historię by pokazać upływ czasu, wprowadza zbiegi okoliczności zarówno pomyślne jak i niepomyślne dla postaci, które lubimy, pozwala na fałszywe nadzieje. Czasem jednak odnoszę wrażenie wręcz przeciwne - że sam się w swych wątkach gubi, że raz pisze historię w oparciu o inne założenia, inny nastrój, a innym razem o tym zapomina i przeczy swoim dotychczasowym dokonaniom. Cóż, jeśli Siedmiu da mu długie życie, może się przekonamy ile z tego jest prawdą.
Komentarze na tym blogu są zablokowane.