» Artykuły » Publicystyka » Czy gry uzależniają?

Czy gry uzależniają?


wersja do druku
Redakcja: Honorata 'Sadyceuszka' Kujawska

Czy gry uzależniają?
Człowiek cały czas ewoluuje. Niestety, prócz umiejętności adoptowania się do najróżniejszych warunków, postępu cywilizacyjnego czy kulturowego, rozwijają się także nasze słabości. XXI wiek to przede wszystkim wiek technologii, ekspansji nowej formy spędzania czasu – elektronicznej rozrywki. Jak wiadomo, każda rozrywka niesie ze sobą ryzyko uzależnienia. Wielu graczy sporą część życia spędza w wirtualnym świecie. Artykuł ten nie będzie nikogo piętnował, nie mamy zamiaru nawracać ludzkości czy walczyć z wiatrakami. Chcemy tylko przybliżyć problem, który często się bagatelizuje. Za grami wideo stoją olbrzymie koncerny, generowane zyski przewyższają budżet niejednego państwa, a dla firm najważniejsze są zyski, które "produkują" gracze. I koło się zamyka. Brytyjski Związek Wydawców Oprogramowania Rozrywkowego zaprzecza temu, że granie może uzależnić. Mimo wszystko na świecie zaczynają powstawać ośrodki leczące z uzależnień od elektronicznej rozrywki, np. Broadway Lodge w Wielkiej Brytanii. Nie dzieje się tak bez przyczyny. Rodziny i znajomi tak zwanych "no lajfów" zaczynają dostrzegać problem, być może jest to także bardzo ważny sygnał dla producentów i wydawców. Mamy nadzieję, że felieton przybliży wszystkim problem jakim jest uzależnienie od gier, szczególnie tych sieciowych, które zrzeszają największe grono wielbicieli.

Przejdźmy więc do sedna. Przedstawimy Wam nasze doświadczenia z elektroniczną rozrywką, wypowiedzą się też osoby, które można zdefiniować jako "no lajf", sami zobaczycie czy gracze uważają to za problem, czy tylko dobrze spędzony czas z wirtualnymi przyjaciółmi. Przytoczony zostanie też bardzo ciekawy tekst, który z dużą empatią ukazuje wyrywek z życia osoby, dla której gry były ważniejsze niż realne życie. Mam nadzieję, że artykuł wzbudzi w Was refleksje i zaowocuje wywiązaniem się merytorycznego dialogu.


Starzy ludzie, stare gry - shergar

Kiedy zaczynałem przygodę z komputerem trwały wczesne lata 90-te, może trochę wcześniej. W użyciu były tylko proste programy, z pikselowa grafiką, ale nie przeszkadzało mi to, żeby spędzać przy nich sporo czasu. Najpierw stałem się szczęśliwym posiadaczem C-64, tam też napisałem swoją pierwsze grę, ekhm… logiczną - tekstową aplikację, wymagającą od gracza wybrania odpowiednich opcji dialogowych, aby rozwiązać problem. Nośnikiem programu bez tytułu z konieczności została zwykła kaseta magnetofonowa - tych, którzy nie wiedzą co to za ustrojstwo zapraszam na Wiki. To były czasy…

Później pojawił się pierwszy pecet i pierwsze "poważne" gry na widok których regularnie opadała mi szczęka. Nie pamiętam dokładnie, jaka aplikacja była "dziewicza": Eye of Beholder, Daggerfall (z racji licznych błędów pieszczotliwie zwany Buggerfallem), Prince of Persia, a może Dungeon Master czy stara, dobra Ultima. Nieważne, istotne było tylko to, że miałem odskocznię od szarej rzeczywistości, pierwszego trądziku i dwuprogramowej telewizji. Ale dobrze pamiętam, przy której grze spędzałem najwięcej czasu – Heroes of Might and Magic. Na tę strategię bez opamiętania traciłem każdą wolną chwilę życia, doszło do tego, że rodzice wyłączali korki w domu. Mojemu znajomemu ojciec odciął kabel zasilający… siekierą. Kolejnymi programami, przy których biłem rekordy "no lajfa" okazały się Baldury, Fallouty i Diablo. To już czasy bardziej "nowożytne", więc większość z Was powinna znać te tytuły. Na szczęście zaczęły się studia, więc z racji "nauki" w akademikach (szczególne pozdrowienia dla wrocławskiego medyka) i libacji w studenckich spelunach, czas na elektroniczną rozrywkę został drastycznie okrojony. "Niestety", wtedy Piranha Bytes wydała Gothica. Gra była niesamowicie klimatyczna i, jak na tamte czasy, bardzo oryginalna. Tak oto wpadłem w największy ciąg, ponad dwie doby grania, z przerwami na jedzenie i niezbędne potrzeby fizjologiczne. To tylko przykłady, które można mnożyć. Przyznam, że teraz nie mam już nawet chwilki na elektroniczną rozrywkę, choć nie raz, nie dwa, pewnie z sentymentu, lubię zainstalować coś z młodzieńczych czasów. Cieszę się rozgrywką kilkadziesiąt minut i pudełko znowu ląduje na półce za książkami, żeby żona nie wyniuchała moich skarbów i ich nie sprofanowała bądź, (o zgrozo!) nie eksterminowała. Miałem to szczęście, że za moich młodzieńczych lat nie miałem możliwości aby pograć w MMO, bo jestem pewien, że wtedy dużo więcej życia by mi przepłynęło przez palce. Mimo wszystko nie żałuję czasu spędzonego z grami, często czerpię z nich inspirację w życiu, podobnie jak z książek, czy filmów. Wydaje mi się, że elektroniczna rozrywka to nieodłączny element ludzkiej ewolucji, dla niektórych zło konieczne, dla innych niepowtarzalne chwile przyjemności. I tak, jak to w życiu bywa, jest czas na zabawę i na obowiązki. Najważniejsze, aby nie pogubić się w priorytetach i nie zapomnieć, że żyje się po to, aby, np. grać, a nie gra się po to, aby żyć.


Wyznania groholiczki

Będzie to krótkie studium osoby, dla której gry do niedawna stanowiły jedyny sens życia. Poznajcie niezwykle wymowną historię Neeby.

Miarowe stękanie stacji dyskietek, radosne oczekiwanie aż ekran zmieni się, prosząc o kolejny nośnik. Czynność powtórzyć, uzbroić się w cierpliwość, a z głośników popłyną charakterystycznie dźwięki samplowanej muzyki. Odwiedzanie kuzyna stało się osobnym rytuałem, gdzie pół nocy szło spędzić przy Księciu Persji czy Mortal Kombat. Turrican. Och, ta muzyka (!) na Amidze. Ale wrócić trzeba do jeszcze wcześniejszych czasów. Nie pamiętam nazwy tego urządzenia, pamiętam, że miało pudełko, na którym widniał uzbrojony w wyrzutnie pocisków przeciwpancernych John Rambo. Gra nie była może cudem techniki – obrazki składały się z kwadratów o ograniczonej palecie barw, w pamięci utkwiła mi aplikacja, w której po wejściu do budki telefonicznej kwadratowy ludek stawał się Supermanem i mógł latać, wystarczyło tylko oddać mu trochę miejsca w swojej wyobraźni... Ile się wtedy miało lat? 4, może 5.

Do polskich domów szturmem wdarł się Pegasus, a tak właściwie Nintendo Entertainment System (NES). Tylko kogo to obchodziło? Zaprosić kolegę, odpalić Contrę i ratować świat! Od czasu do czasu trzeba było tylko znosić rodziców robiących ze znajomymi turnieje Tetrisa i Arkanoida. Nie zliczę wszystkich gier, które udało mi się wtedy ukończyć, przy których popłynęły łzy, czy to złości (Mamooo, boss mnie znowu zaabił!!!). czy też wzruszenia. Czasem odpalam sobie emulator i wracam do tamtych dni. Lata niewinności...

Pamiętam bardzo dobrze, gdy rodzice, podczas powrotu z wakacji powiedzieli mi, że czeka na mnie w domu niespodzianka, którą okazał się komputer. Ojciec całą drogę (a od dziadków jechało się te kilka godzin...) opowiadał mi o rycerzu, który przemierza miasta, rozmawia ze zwierzętami. Zły czarnoksiężnik porwał jego rodzinę, a ja muszę mu pomóc odzyskać zarówno bliskich, jak i zamek! Niesamowita historia, nie mogłam się doczekać, aż ujrzę to cudo. Tak o to, mając niecałe 7 lat, dostąpiłam majestatu optimusowego PC 486. King's Quest V (bo o tej grze mowa) był dla mnie przełomem. Moment, w którym zrozumiałam, o co chodzi w Save/Load na stałe zagiął moje pojęcie czasoprzestrzeni. Oczywiście, jako dorastająca lingwistka miałam okazję grzebać w słowniku o wiele częściej, niż przy innych grach. Jakaż dumna byłam, gdy kolega z 8 klasy przyniósł mi solucję i przeszłam w końcu tę grę, a siedzieć i dumać, co dalej, można było przy niej godzinami.

Zabawa zawsze zaczynała się niewinnie – młodszą siostrę podpuszczało się, by "przypadkiem" wcisnęła włącznik od komputera. A ten, włączony, wedle powszechnego przekonania i instrukcji musiał trochę pochodzić, zanim się go wyłączy, co skwapliwie wykorzystywałam. Jedną z gier, która wciągnęła uczennicę klas 1-3 na dłużej, i za którą chyba pierwszą zebrałam reprymendę o tytule "Znowu przy tym siedzisz!", była druga część The Settlers - dużo nowych słówek, ba, tłumaczyłam sobie dziennik dzielnego Rzymianina, i tyle do zrobienia... Wyżywić, zrobić broń, zbudować domy, zobaczyć, co w ciemnych miejscach mapy. To były czasy, gdy przy demku z Gamblera można było bawić się całe miesiące, jeśli nie lata...

I jeszcze ten dreszcz emocji, gdy rodzice wyjechali, a niczego nieświadoma babcia gotowała obiad i krzątała się po domu, podczas gdy latorośl z uśmiechem psychopatki pogrywała sobie w Dooma. Kolejnym przystankiem było komisyjne czyszczenie ziemi z obcych w trójwymiarowej edycji Duke'a Nukema (za kolegą można się chować, gdy nagle pojawia się ten straszny, obrzydliwy móżdżek). To nic, że po godzinach latania po poziomie w poszukiwaniu wyjścia zaczynała boleć głowa i dzień schodził na zastanawianiu się "jak to, kurde, przejść". To nic, przecież mam czas...

Nie chodziłam jeszcze chyba do gimnazjum, gdy dostałam w łapki pożyczonego na jeden dzień Starcrafta. Tak mi się spodobało, że odrobiłam grzecznie lekcje, zasiadłam do gry... I kilka misji później zastał mnie poranek. Mama weszła do pokoju, zapytała "A ty już siedzisz, czy jeszcze siedzisz?". Spojrzałam na nią nieprzytomnie i z dumnym uśmiechem stwierdziłam "Jeszcze". I tak już, można rzec, zostało.

Osobną historią jest moje umiłowanie do gier RPG, rozległych, nieznanych światów, dowolnego kreowania historii i wyglądu postaci. Nie zliczę, ile przesiedziałam przy Daggerfallu, zwanym potocznie Buggerfallem, podróżując, szwendając się po lochach... A można było siedzieć naprawdę długo i często. I nadal było co robić.

Lawina zaczęła się jednak w momencie, gdy kumpel pokazał mi UO. Moje pierwsze MMORPG z izometryczną, animowaną grafiką. Miasta, krainy, podróże, a co najważniejsze - interakcje z innymi graczami, niesamowite! Od razu przypomniał mi się artykuł o Ultime Online, który przeczytałam w Secret Service, wtedy wizja posiadania stałego łącza i płacenia abonamentu za grę była dla mnie czymś z kosmosu, dziwnym wymysłem chciwych ludzi, rozrywką dla wybrańców.

Musiały to być już czasy w miarę stałego łącza, środek gimnazjum, o ile dobrze pamiętam. Miałam świeże konto na shardzie UO i ferie zimowe. Zamiast przygotowywać projekty i czytać lektury wolałam rąbać drzewo i wytwarzać tony łuków, łowić buty i ryby i ćwiczyć się w pisaniu, co moja postać robi czuje i mówi do innych, żywych graczy. Byłam tak zafascynowana tym interaktywnym światem, gdzie na drodze nie raz spotkałam bandytów, żegnając się z dobytkiem, że przestałam myśleć o tym, co trzeba zrobić w prawdziwym świecie. Ale to nie było przecież nic strasznego, ot, chwila zapomnienia.

Po UO przyszła pora na Lineage 2, coś bardziej rozbudowanego graficznie, z podobną zasadą. W Internecie (już nie w pismach ;) ) czytało się o World of Warcraft, na stronie oficjalnej odkryłam, że MMORPG mogą iść krok dalej i być czymś naprawdę globalnym, niesamowitym. Ale nie było jak grać, a mnie interesowały tylko serwery klimatyczne... Czasy liceum, potem matura, upłynęło mi w znacznej części na pogrywaniu to w L2, to w Jedi Academy przez sieć, a odkryłam przy tym uroki komunikacji z wielonarodowym klanem i przesiadywanie na teamspeaku i skype.

Po maturze, postanowiłam wyemigrować. Niezależność, rodzice za daleko, by wyganiać mnie spać, zarabiałam pieniądze - mogłam kupować gry, jakie chciałam. Uzbierałam na pierwszego, własnego laptopa. Nie musiałam spać, wolałam po pracy relaksować się przy grach, szybko porzuciłam rodzimy serwer L2 na rzecz czegoś o wiele poważniejszego - europejskie serwery WoW powitały mnie masą użytkowników, wiecznie aktywnych forów i okazją, by zagłębić się w nieznany wcześniej świat. Nie spałam wcale albo, w niezłych przypadkach, po 2-3 godziny. W pracy byłam ledwie przytomna, dobrze, że siedziałam za biurkiem, z kubkiem kawy i bazą danych - dało się przeżyć a w okienku łowić na mojej postaci ryby. Nie było czasu na przyjaciół, nie było przyjaciół w ogóle, jeśli mam być brutalnie szczera. Urywały się powoli, acz boleśnie relacje rodzinne, nic nie miało znaczenia, poza życiem z dnia na dzień w wirtualnym świecie.

Od czwartej klasy podstawówki pisuję opowiadania, w gimnazjum zaczynały nabierać kształtu, w liceum były nawet chwalone - po moim wyjeździe nagle, dziwnym trafem, przestałam pisać. Nie mogłam się skoncentrować, złożyć słów, nie było czasu przemyśleć tego, co chcę przekazać, bo czekała gra, a w niej znajomi i przygody. Owszem, poznałam, wśród tych setek, tysięcy ludzi, którzy okazali się istnymi perłami - do dzisiaj mam z nimi kontakt, niektórych nawet poznałam na żywo - Anglików, Norwegów, Finów. Jak widać czasem udało się oderwać od komputera, by spotkać się ze znajomymi z gry... by pogadać o grze, wymyśleć nowe tory fabuły, historie postaci.

Wróciłam do kraju, do rodzinnego domu. Czasem mam wrażenie, że nadal szukam siebie, że najgorszy okres mojego uzależnienia, bo inaczej tego nazwać nie mogę, ciągnie się za mną jak kula u nogi. Nadal mam kłopot z pisaniem, ułożeniem dnia, powiedzeniem sobie "nie" gdy znów włączam grę zamiast dokumentu, który miałam opracować. Nauczyłam się doceniać rzeczy ważne, a mimo to zdarza mi się położyć się do łóżka o 5 nad ranem, bo kampania w Heroes 3 była ważniejsza. Nie palę, nie piję, nie ćpam, studiuję filologię, mam stypendium, dorabiam. Mogłoby się wydawać, że w początkach trzeciej dekady życia czas już porzucić zabawki i zająć się tym, co ważne, co świat uważa za istotne. I na zewnątrz wszystko wydaje się być w porządku, jeśli nie liczyć niewyspania, problemów z koncentracją, braku weny, braku czasu na wszystko, co nie jest związane z komputerem. Nie leżę w rynsztoku, mam swoje miejsce w społeczeństwie, nie robię przecież nikomu krzywdy, nie tracę głowy po dziwnych substancjach - cały czas wiem, co robię. Co z tego, jeśli w tym ułożonym, życiowym obrazku pozory burzy bolesna świadomość słabości – wiem, co robię, wiem, że źle, ale nic się nie zmienia. - jestem uzależniona.


Dobre i to, że pisząc ten artykuł nie zmarnowałam czasu przy grze, tylko miałam okazję do refleksji. Zawsze to krok naprzód. Another quest completed.


Okiem ashmourne

Jako wielki fan MMORPG muszę z przykrością stwierdzić, że gry komputerowe uzależniają. Nie będę nikogo pokazywał paluchem, ale spotkałem się w swojej "karierze" z graczami, którzy sami przyznawali, że całe ich życie było dostosowane do wirtualnej rzeczywistości.

Wielu "maniaków" (prawdopodobnie ja też) wciąga się w grę na tyle, że zalogowanie się, choćby na chwilę, staje się obowiązkową, prawie rutynową czynnością. Jednakże uzależnieniem tego nazwać nie można - odstawienie gry na pewien czas (powiedzmy, dwutygodniowe wakacje) nie stanowi dla gracza żadnego problemu.

Wszystko to kwestia priorytetów. Mając zdrowe podejście do elektronicznej rozrywki, nie zostaniesz "adictem"/"noł lajfem", nawet spędzając na grze długie godziny.


Okiem Aureusa

Przypuszczam, że wiele osób widzących mój tryb gry uznałoby mnie za osobę uzależnioną. I trudno im się dziwić. Siedzę przy klawiaturze od świtu do północy, czasem dłużej. Niemal się nie ruszam z domu, ginie o mnie słuch w Internecie, połowę wiadomości na komunikatorze ignoruję, na drugą połowę odpisuję po przebudzeniu. Zdarzało mi się przegrać szesnaście godzin może z łącznie dwoma godzinami przerwy, uwzględniającymi wszelką fizjologię, posiłki, prace domowe i higienę.

Jest tylko jeden, dość istotny szczegół: zdarza mi się to średnio raz na kwartał bądź pół roku. Zazwyczaj w trakcie choroby, długiego weekendu czy wakacji. Gra pochłania mnie całkowicie - zwłaszcza, że niemal zawsze sięgam po cRPG. Zaczyna mi się śnić, wyobrażam sobie alternatywy, życie w wirtualnym świecie i tym podobne bzdury. Myślenie kreatywne staje się na ten czas absolutnie banalne.

A gdy zabawa się kończy? Nie odczuwam żalu. Nie tęsknię. Nie rozczulam się nad pięknymi czasami, gdy gra starczyła na 150 godzin rozrywki. Po prostu wracam na uczelnię lub do innych rozkoszy dnia codziennego.

Innymi słowy, to, co inni gracze rozkładają na kilka miesięcy, ja kumuluje w kilku dniach, smakując, co oznacza bycie "no-lifem". I kilka takich dni potrafi być rozkoszą. Ale gdyby spędzić tak miesiąc, rok, całe życie? Nie życzyłbym temu nikomu. Jeżeli więc ma się wrażenie, że ktoś naprawdę może przeginać - koniecznie trzeba się skontaktować z rodziną czy przyjaciółmi tej osoby (albo - w przypadku ucznia - psychologiem szkolnym). Wiem, jak wygląda człowiek po czterech dniach spędzonych w jednym pokoju, wpatrujący się w monitor. Nie można takich rzeczy ignorować.


Okiem Anny Tess

Bez wątpienia gry uzależniają, ponieważ uzależnia wszystko – od czekolady po twardą pornografię. Mnie to konkretne uzależnienie ominęło tylko dlatego, że przed laty miałam bardzo ograniczony dostęp do komputera. Dzięki temu barwne zbiory pixeli, mimo iż je uwielbiałam, stanowiły tylko marginalną rozrywkę w moim życiu. A kiedy skończyły się problemy z dostępem do komputera, byłam już przyzwyczajona do tego, że nie poświęcam im czasu – i nagle okazało się, że pozostałe sprawy są zbyt ważne, żeby czas na nie oddać grom. W ten sposób dobrowolnie czas na komputerowe rozrywki ograniczyłam do minimum, kosztem książek, pisania, malowania… aż wreszcie przestałam grać niemal całkowicie. Jedynie raz na parę miesięcy zdarza mi się poświęcić kilka do kilkunastu godzin na pozycje… do których mam sentyment z przeszłości. Na nowe jestem całkowicie obojętna, przestały mnie wciągać. Ale niemal na sto procent, gdybym kiedyś mogła grać od świtu do nocy – tak jak chciałam, dziś byłabym uzależniona. Nie mam więc wątpliwości, czy takie uzależnienie jest możliwe – ale wiem też, że jak zawsze, rzecz leży w umiarze. Z drugiej strony, przy komputerze spędzam jednak dużo czasu: zastępuje mi maszynę do pisania, telefon, słowniki… Daje dostęp do forum uczelni i lektur istniejących jedynie w e-bookach. Z pewnością więcej czasu pochłaniają w tym wypadku obowiązki niż przyjemności, ale fakty są takie, że nie wyobrażam sobie siebie bez laptopa na kolanach. Nie jestem więc uzależniona od gier, ale czy od komputera? Trudne pytanie.


Okiem Czarnego

Jak już napisali moi poprzednicy, nie ma rzeczy, od której nie można by się uzależnić. Czasami jednak kwestia uzależnienia jest mocno rozdmuchana - jako przykład dość absurdalny podam Szwecję, w której słuchanie metalu w większych ilościach uważa się za chorobę psychiczną i pobiera za to rentę.

Nie zmienia to jednak faktu, że gry realnie potrafią od siebie uzależnić. Wystarczy wspomnieć o parudziesięciu (może już paruset?) graczach, którzy umarli z wycieńczenia podczas grania w World of Warcraft. Znany jest przypadek, gdy pewnej dziewczynie urządzono pogrzeb na serwerze - został brutalnie przerwany przez graczy z innego klanu, którzy stwierdzili, że to świetna okazja, by nieco poexpić – wybili wszystkich uczestników uroczystości.

Krótko, osobiście: nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek był uzależniony od gier. Poświęcałem im kiedyś sporo czasu (4 - 5 godzin dziennie), dziś jednak jest to przygoda na „godzinkę - dwie”. Przy okazji gry komputerowe okazały się zainteresowaniem, które można twórczo rozwijać – stąd moja współpraca z Polterem.

Komputer służy mi przede wszystkim jako maszynka do muzyki oraz pracy, gry stały się tylko miłym dodatkiem.


Okiem Tommiego

Tak, tak i jeszcze raz tak - gry mogą uzależniać. Tylko gdzie zaznaczyć tego granicę?

Sam osobiście spędzam ogromną ilość czasu przed komputerem, stało się to moim hobby (dlatego pracuję tutaj jako redaktor). Ale skoro mam czas również na inne sprawy - obowiązki, spotkania z przyjaciółmi, spacery - to czy można mnie nazwać uzależnionym?

Myślę, że raczej... tak. Nie wyobrażam sobie życia, bez czegoś takiego jak komputer - to tutaj mogę grać, pisać swoje recenzje/zapowiedzi czy też słuchać muzyki. Mam również możliwość z jego pomocą odrobić swoje lekcje (pozdrowienia dla ekipy ściąga.pl) oraz znaleźć informacje dotyczące interesujących mnie tematów. No i oczywiście gadu-gadu - za jego pośrednictwem mam możliwość w łatwy i szybki sposób z kimś porozmawiać, a nie jest to tak żmudne, jak pisanie sms-ów. Ba, gdyby nie ten komunikator nie wiem nawet jak wyglądała by moja komunikacja z członkami redakcji.

No dobrze, napisałem jak to wygląda ze mną - a z jak ma się sprawa z Tobą, Drogi Czytelniku? Uważasz się, za uzależnionego? Czy sam fakt, że przed komputerem siadasz codziennie czyni Cię uzależnionym? A może jesteś od komputera zależy dopiero wtedy, kiedy już nic poza nim nie widzisz?


Okiem tragizmusa

Trzy słowa – World of Warcraft. W ciągu dwóch lat "zmarnowałem" na tę grę przeszło 1000 godzin (nie zapominając, że gram również w wiele innych tytułów). Wynik taki daje nam około 41 dni wyciętych z życiorysu. Siadam teraz, kończę za 6 tygodni. Czy jestem uzależniony? Spójrzmy na to z innej strony – 1000 godzin dzielone na 2 lata daje nam ponad godzinę dziennie. Niestety – nie gram w WoW ciągle i są momenty, w których istnieje dla mnie tylko Azeroth, a są momenty w których, najzwyczajniej w świecie, nie chce mi się tracić czasu na taką rozrywkę...

Dwa lata temu, kiedy zaczynałem swoją przygodę z dziełem Blizzarda, poświęcałem tej przyjemności zdecydowanie zbyt wiele czasu. Zaczęły się problemy ze szkołą, coraz mniejsza ilość snu, robienie przerw od gry tylko na potrzeby fizjologiczne (bo przecież jeść można podczas rozgrywki). Z jednej strony – był to bardzo zły okres w moim życiu. Z drugiej zaś, poznałem wtedy wielu "wirtualnych znajomych", z którymi kontakt utrzymuję do dzisiaj (mimo, że większość mieszka bardzo daleko ode mnie). Niektórzy już nie grają w Warcrafta – przerzucili się na inne tytuły, czasem zupełnie inne niż MMORPG, jednak nadal od czasu do czasu do siebie piszemy.

Wiele razy próbowałem definitywnie skończyć z tym "wytworem szatana", jednak po kilku miesiącach wracała chęć zobaczenia, co w świecie Azeroth słychać. Żaden inny tytuł mnie tak nie przyciągnął (a gram w większości w produkcje, w których istnieje możliwość gry sieciowej). Ponadto – jestem teraz w gildii, w której ludzie nie mówią do siebie "na razie" czy "cu", tylko – "do rana". Potrzeba wam więcej argumentów, żeby ukazać jak bardzo wciągająca jest ta gra? Na szczęście otwarte zostały kliniki, które leczą uzależnienie od takich gier jak World of Warcraft. Jest to bez wątpienia wyjście dla osób, które zatraciły granice pomiędzy światem wirtualnym, a rzeczywistym.

Jaki płynie morał z mojej wypowiedzi? Nie wyobrażam sobie życia bez komputera. Gry traktuję jako formę rozrywki i stawiam je na równi z książką czy filmem. Przez tytuły takie jak WoW, Guild Wars, Lineage czy Warhammer Online można poznać wiele ciekawych ludzi, z którymi, wbrew pozorom, mogą powstać trwalsze znajomości. Należy jednak pamiętać o tym, że nie tylko przyjemnościami człowiek żyje. Uczymy się na własnych błędach i dopiero z perspektywy przeszłych dni mogę stwierdzić, że poświęcałem tej rozrywce za dużo czasu. Teraz staram się to rozgraniczać. Na koniec, zastanów się – co byś zrobił, Graczu, gdyby odebrano Ci możliwość grania przez… miesiąc? :)


Okiem Dantego

Ja bym odróżnił dwa typy uzależnienia związanego z grami. Pierwszy to faktyczne uzależnienie. Mamy nową grę, odpalamy ją w "blaszaku" i naszym oczom ukazuje się wreszcie długo wyczekiwany obraz z menu startowym. Z biegiem czasu przesiadujemy kolejne godziny przy wirtualnej rozrywce i tak zatracamy się w niej. W końcu przychodzi czas, gdy nie możemy dalej grać i udajemy się na spoczynek. Jednak nasz dzień całkowicie podporządkowany był temu, że chcieliśmy poznać kolejne akty historii zawartej w produkcji. Każdy dzień wygląda identycznie. Najpierw szkoła, a potem kilkugodzinna sesja do późnych godzin nocnych, a może i samego rana.

Tutaj właśnie widzimy, że to zawartość gry uzależnia nas. Coś, co twórcy wykreowali, wciąga graczy na tyle, by zapomnieli albo ignorowali przekazy o świecie zewnętrznym.

Drugim rodzajem uzależnienia to MMO. Tylko zastanówmy się czy zaangażowanie, które przekładamy do gry wiąże się z pożądaniem eksploracji świata tam zawartego? Raczej nie, bo tam jest wszystko podane w bardzo ubogi sposób. Co więc nas przykuwa do monitorów? Sadzę, że chodzi tu o przebywanie z fajnymi ludźmi, że możemy się z nimi integrować i nie zostaniemy odrzuceni. W końcu nasze zainteresowania są takie same ponieważ skupiają się na produkcji. Zatem tak na prawdę w grze zostajemy dzięki graczom, a nie samej produkcji. Zdanie, że MMO uzależnia jest według mnie błędne, bo w tym wypadku to ludzie uzależniają.


Spojrzenie z boku - Adahl

Gry mogą uzależniać, jak wszystko. Młody umysł jest bardzo chłonny i równocześnie podatny na zewnętrzne bodźce. Samo życie wcale nie ułatwia sprawy. Kłopoty w szkole, rodzice, którzy często cechują się brakiem zrozumienia pasji swojego dziecka, czy też burza hormonów. To wszystko sprawia, że nastoletni gracz w natłoku obowiązków próbuje znaleźć swój własny, mały azyl. Nie od dziś wiadomo, że wirtualny świat idealnie się do tego nadaje. Jest odskocznią od trudnej rzeczywistości. Możemy przeżywać w nim przygody, co więcej, obecne gry pozwalają wcielić się niemal w dowolną osobę. Jako bohater dokonujemy wspaniałych czynów, możemy też przelewać swoje frustracje dnia codziennego na ekran stając się złym charakterem. Nic więc dziwnego, że gry same w sobie potrafią wciągać i uzależnić.

Z wiekiem nie jest wcale łatwiej. Granie latami w MMO to znany powszechnie problem. Niestety, w wielu przypadkach po odłączeniu kabelka okazuje się, że poza nim jest tylko pustka. Gracz czując się zagubiony, szybko podłącza go ponownie. Co ciekawe, często dostajemy i obdarowujemy uzależnieniem na własne życzenie. Nowa komórka na 6 urodziny, laptop na komunię – rodzice sami wkładają broń w ręce dziecka. Jest to niezwykle niebezpieczna moda, która, niestety, występuje coraz częściej.

Pomimo to nie uważam, aby komputery i wirtualny świat same w sobie były niebezpieczne. To wspaniała pasja, której w naszych czasach zaledwie krok od prawdziwej sztuki. Dobre gry, poza wyśmienitą rozrywką, nierzadko przedstawiają też pozytywne wartości. My, jako rodzicie, zobowiązani jesteśmy więc trzymać pieczę nad swoimi dziećmi, a jako dorośli ludzie, powinniśmy wiedzieć, że świat jest zbyt piękny, by kończył się na monitorze. Warto odwrócić głowę chociaż na moment, by dostrzec to piękno, oraz inne osoby. Wszystko jest dla ludzi i tylko od nas zależy czy wpadniemy w szpony nałogu. Mamy głowy, więc zacznijmy ich używać, a wówczas gry staną się wspaniałym hobby, które łączy, a nie dzieli.


Epilog

Zamiast pisać przydługawe i, być może, niepotrzebne podsumowanie zapraszam do przeczytania Dnia z życia no-life'a by Neeba.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Kumo
   
Ocena:
+1
W zasadzie sam przeszedłem przez "łagodną" wersję uzależnienia... Głównie dlatego, że nawet bez kompa jestem w zasadzie no-life'm. Ale na szczęście a) gry komputerowe szybko mnie nudzą, b) nie posiadam i nie potrzebuję sprzętu, na którym poszłaby jakakolwiek nowa produkcja ;D.

W czasach, kiedy grałem więcej i dłużej, zauważyłem u siebie jeszcze jedną rzecz: po długotrwałym graniu człowiek głupieje. Spada zdolność kojarzenia, zapamiętywania, gorzej kontaktuje się z rzeczywistością... Nie na tyle, żeby naprawdę ześwirować, ale w zauważalnym stopniu.
06-12-2009 13:45
earl
   
Ocena:
0
@Kumo

To ja miałem podobnie. Nigdy wprawdzie nie wpadłem w nałóg grania, ale były takie gry, od których nie potrafiłem się oderwać. Często dochodziło do tego, że wstawałem i od 7 rano do 1-2 w nocy, z przerwą na obiad (albo też jedzeniem obiadu podczas grania) "ślepiłem" w monitor, byle tylko jak najwięcej czasu poświęcić fabule i przejściu gry. A potem jak się kładłem spać to pod powiekami miałem obrazki z gry, głowę nafaszerowaną pomysłami na rozegranie kolejnego etapu (bo poza tym nie myślałem o niczym innym) a nawet śniło mi się niekiedy, że jestem bezpośrednim uczestnikiem rozgrywki. Na szczęście ten okres mam już za sobą, ponieważ na długie granie nie mam już po prostu czasu.
06-12-2009 16:27
AndrzejB
    E tam.
Ocena:
0
E tam. Mnie gry komputerowe zabrały tylko czas, który i tak poświęcałem na nałogowe czytanie. Tj. jego część. Co za różnica, z jakiego powodu jestem noł-lajfem?
07-12-2009 20:26
~Darth Angel

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Kiedyś i grałem całkiem dużo, do teraz (ostatnio jakieś 3 kwartały temu) zdarzało mi się wpaść w weekendowy amok, ale później było ok. Swoją drogą, nie przebrnąłem przez wszystkie wypowiedzi, ale wersja groholiczki jest chyba lekko "wyreżyserowana". Nie twierdzę że takie przypadki się nie zdarzają, ale ten konkretny nie zgadza się w kilku punktach (powinna mieć co najmniej 7 lat w '91, czyli co najmniej 15 w '99 - czas pójścia do liceum, czyli nie załapałaby się na gimnazjum, które dopiero wówczas przywrócono).
08-12-2009 15:34
~Neeba

Użytkownik niezarejestrowany
    re
Ocena:
0
Darth Angel, jestem z rocznika 87, gimnazjum zaczyna sie od wieku lat 12/13, a ze starcraftem nie do końca pamiętam,kiedy to było.

Jestem ciężkim przypadkiem ;)
08-12-2009 23:20
shergar
   
Ocena:
0
No cóż, niestety gra strasznie wciągają, szczególnie mmo. Grunt, żeby samemu zauważyć problem i zareagować. Na szczęście życie sporo weryfikuje, kiedy przychodzi praca, rodzina, etc. po prostu brakuje czasu na taką zabawę ;)
09-12-2009 10:52
daft_count
   
Ocena:
0
W moim przypadku to jest (było?) podobnie do Aureusa. Wciąga mnie jakiś tytuł na kilka, góra kilkanaście dni, podczas których trudno mi rozstać się z komputerem i praktycznie przestaję istnieć w tym wymiarze. A potem, po takiej dawce wirtualnego świata, wracam do normalności na kilka miesięcy, bez żalu większego. Zauważyłem też dwie prawidłowości, wspomniane już powyżej. Oto faktycznie człowiek po kilku dobach przed monitorem wyraźnie głupieje, po drugie podejście zmienia się z wiekiem. I to jest pocieszające.
25-12-2009 08:40
~inieto

Użytkownik niezarejestrowany
    pomoc
Ocena:
+2
Powstał portal wsparcia dla ludzi wychodzących z uzależnienia od gier i ich rodzin. Proszę przekaż te informację dalej niech dotrze do tych którym może pomóc.
www.niegram.mixxt.pl
13-02-2010 12:54

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.