Czerwone oczy - Jerzy Nowosad

Cierpki sok z żuka à la polonaise

Autor: Jakub 'Qbuś' Nowak

Czerwone oczy - Jerzy Nowosad
Śmierć oraz życie pozagrobowe to motywy, które w literaturze pojawiają się od zawsze. Bohaterowie pragną zdobyć nieśmiertelność, ratują ukochanych z zaświatów albo są nękani przez zjawy. Czytelnikom dane było poznać wiele perspektyw oraz wizji piekieł i niebios. Dlatego też bardzo trudno o oryginalność w tym temacie – zaprezentowanie czegoś nowego to nie lada sztuka. Czerwone oczy Jerzego Nowosada pokazują jednak, że można tego dokonać. Pokazują też, że oryginalność to czasem niestety za mało.

Wszystko zaczyna się dość typowo – od wielkiego nieszczęścia. Anna i Kamil, para narzeczonych, ginie dzień przed ślubem. W ich nieszczęściu kryje się jednak nutka radości – giną razem i tak też trafiają na Poziom Minus Jeden. W zdecydowanej większości wizji świata pozagrobowego spotykamy się z widocznymi różnicami między tym wymiarem, a światem żywych. W przypadku powieści Nowosada mamy jednak bardzo ciekawe odwrócenie tego schematu. Żadnych kotłów z wrzącą słomą i zgrzytania zębów – piekło jest niemalże identyczną kopią "naszego świata", lecz jest przy tym spokojniejsze i lepiej zorganizowane.

To właśnie ta niesztampowa wizja piekielnych czeluści stanowi najmocniejszy punkt Czerwonych oczu. Po drugiej stronie życie toczy się normalnie – trzeba znaleźć pracę, jeść, spać, i tak dalej. Ot, proza (nie)życia. Jakby tego było mało, w piekle działa nawet Kościół i można wziąć ślub. Jest jednak i kilka ważnych różnic – nie można mieć dzieci, a alkohol nie działa tak skutecznie, jak na górze. Na najważniejszych stanowiskach pracują aniołowie lub diabły, które ponadto zajmują się utrzymywaniem porządku. I robią to wyjątkowo skutecznie. Odkrywanie tych smaczków napędza dobre początki z książką.

Ponadto atmosfera pierwszych chwil "na dole" sprawia, że czytelnik może odczuwać pewien niepokój i oczekiwać, że zastana sielanka to jedynie pozory. Po pewnym czasie okazuje się jednak, że zdecydowanie więcej tu humoru (momentami nieco zbyt dosadnego) niż grozy, którą mylnie zapowiadają słowa Rafała Ziemkiewicza, cytowane na tylnej okładce. Pewne elementy grozy pojawiają się w próbach, którym poddani zostają główni bohaterowie. Próby te są jednak źródłem innego kłopotu – nie przystają do reszty książki. Bawią się one historią alternatywną (w pewnym przypadku wielce nieprawdopodobną), a jedna z nich dodatkowo przenosi bohaterów parę wieków wstecz. Fabularnie wydarzenia te nie mają żadnego uzasadnienia, czytelnik nie poznaje ich celu ani skutków, a przede wszystkim rozbijają one spójność powieści. Podobny problem dotyczy zakończenia, które jest nie tylko przewidywalne, ale i nieznośnie pozytywne.

Odbioru nie poprawia też zakochana para. Pewną odmianą jest to, że są narzeczeństwem w iście staromodnym stylu, lecz poza tym są wręcz obrzydliwie nijacy w swej normalności. Żadnych mrocznych tajemnic, żadnych kryzysów i spięć rodzinnych – czysta sielanka. Samo w sobie nie byłoby to złe, lecz znów: nijak ma się to do piekielnych ziem. Na ratunek przybywa jednak dwójka bohaterów drugoplanowych – szatański pracownik porządkowy, Buldo Kowolek, oraz niespełniony poeta posługujący się pseudonimem PePe (od Pijany Poeta). Czort okazuje się mieć szlachetne odruchy, a w dodatku obdarza Annę piekielnie gorącym uczuciem. Pan poeta początkowo sprawia wrażenie zapitego, ekstrawaganckiego artysty, lecz i on potrafi zaskoczyć.

Koniec końców, okazuje się, że pozytywów jest zbyt mało. Czytelnik może odnieść wrażenie, że autor nie mógł zdecydować się, jaką powieść chce napisać lub też zmienił zdanie w trakcie pisania. Początkowe dozy grozy giną w gąszczu czasem dosadnych, a czasem ironicznych komentarzy dotyczących "naszego" Poziomu Zero. Na koniec czytelnik nie zostaje uraczony żadnym mocnym akcentem, który pozwoliłby spojrzeć inaczej na fabułę, nie zostaje również niczym zaskoczony. Oryginalne pomysły oraz ciekawe postacie poboczne sprawiają, że powieść dobija do przeciętności i nadaje się do szybkiego przeczytania z braku lepszej lektury. Sam jednak wolałbym znów obejrzeć Sok z żuka.