» Blog » Czego nie lubię w anime i dlaczego je oglądam
10-09-2009 21:02

Czego nie lubię w anime i dlaczego je oglądam

Odsłony: 907

Fani anime mnie nie lubią i nie mam im tego za złe. Czasem potrafią z entuzjazmem opowiadać mi o jakimś tytule i przywoływać nawet po wielu kwartałach jego fajność i cytaty z niego się wywodzące, a moje kontakty z tego typu produkcjami zazwyczaj kończą się słowami w stylu „nienaturalne, zbyt kiczowate, sztampowe, prymitywne”. Nie jest tak zawsze, ale wielokrotnie się przekonałem, że serie, którym moi znajomi dają oceny pokroju 8, ode mnie otrzymują 6 lub mniej, a serie „na dyszkę” – zazwyczaj 8 lub mniej. Jako jednak, że mój dawny znajomy dosyć mocno siedzi nie tylko w mangach i anime, ale jest właściwie elementem subkultury fanów tego nurtu, a przy tym wszyscy moi gracze L5K bardzo te nastroje lubią, nieustannie nasze gusta ścierają się, wytwarzając czasem mniej, czasem bardziej konstruktywne dyskusje. Poniżej zamieszczę wnioski, jakie wynikają z tych drugich. Anime ze względu na masowego odbiorcę może sobie pozwolić na większe niedopracowanie. Anime oglądają w Japonii miliony ludzi. Istnieją wielkie księgarnie sprzedające jedynie komiksy. Jest tego masa. Dlatego jest mnóstwo elementów przenikających anime, będących nie zawsze dobrymi rozwiązaniami, które jednak umykają krytyce, natomiast w produkcjach rodzimych lub kinie aktorskim te same wątki uznane by zostały za obciach. Z różnych powodów, z których jedynie część mogę zgadywać, fani anime potrafią bardzo wiele wybaczyć. Jak to pisał kiedyś Ezechiel, z czym sam się zgadzam, istnieją produkcje (nie tylko w kinematografii), które dochodzą do takiego poziomu, że wszelkich niedociągnięć po prostu się nie zauważa, a przynajmniej nie zmniejszają one zachwytu konsumenta. Jednak w anime istnieją często powtarzające się elementy obrzydliwie cuchnącej i infantylnej komercji, nie będące dla fanów żadnych problemem. Być może wystarczy to zwalić na sam element „fanostwa”. Kilka przykładów – tyle, na ile wpadłem pisząc tekst na szybko.
  • Schematyczność postaci.
  • Schematyczność fabuły.
  • Przewidywalność – wszystkie trzy punkty podsumuję za jednym zamachem. Prawda jest taka, że im więcej widziało się filmów/przeczytało książek/rozegrało sesji RPG/ pobawiło przy grach komputerowych, tym więcej motywów z anime daje się bez problemu przewidzieć. Postacie zachowują się w sposób oczywisty, a ich ewentualne wychylenia zazwyczaj wynikają nie tyle z oryginalności, co z niekonsekwencji twórców. Najlepszym przykładem dla mnie jest uwielbiany powszechnie Fullmetal Alchemist, a konkretniej – jego pierwszy tom. Dalej nie zaszedłem. Mówiąc wprost, FMA rozpoczyna się jak banalna kampania RPG w konwencji free fantasy. Czytanie tego było wspaniałe – na bodajże trzeciej stronie od razu wiadoma stała się końcówka, każdy element fabuły był sztampowy do bólu i banalny, nie mówiąc już o finale. Na pewno nie pomógł tu monolog końcowy – „masz ładne, silne nogi, musisz iść przed siebie”… Ble ble ble. Osoby, które czytały notki na moim blogu otagowane jako „sztampa” wiedzą, że łatwo przewiduję fabułę różnych dzieł, a nie wynika to bynajmniej z mej nieprzeciętnej inteligencji czy daru prorokowania. Po prostu dużo widziałem, dużo przeczytałem, dużo popkultury zwiedziłem – i łatwo dostrzegam klisze. A staram ich się unikać.
  • Z dupy wzięte problemy moralne. Pamiętam, jak jedna z pierwszych, poznanych przeze mnie osób, zachwalała mi anime: „Nic nie jest czarne czy białe! Wszystko jest skomplikowane!”. I pamiętam, jak parę lat później moja mama z przedrzeźniającym głosem rzuciła komentarz, gdy dowiedziała się, że oglądam jakieś anime: „Ah tak… Bajka polegająca na przedstawianiu, że wszystko jest czarnobiałe, skomplikowane i trudne…”. I łatwo zaczęło uwydatniać się, że większość rozterek czy problemów są szalenie oczywiste. Nie ma nic gorszego niż anime poruszające tematy wiary. Naprawdę. Problemy moralne i dylematy w anime zazwyczaj nurtują osoby w wieku 14-18 lat. Są więc prymitywne i zazwyczaj odpowiedzi na nie każdy zna – być może na tym właśnie polega ich popularność, że pod koniec każdy sobie myśli „o, jaki ja jestem fajny, wiedziałem to od razu”. Przypomina mi to modę na dr House’a, gdzie masa oglądających myśli sobie „o, ja też jestem taki ironiczny, odważny itp., jestem niczym House, jestem fpytkę”. Nieważne.
  • Cycki, cycki, cycki. W licznych seriach, takich jak Tengen Toppa Guren Lagan, pojawiają się odcinki koncentrujące się na jednym zagadnieniu – cyckach. Masa pięknych kobiet biega po, dajmy na to, wielkim mechu bojowym w bikini albo po plaży i nie robią nic konkretnego, po prostu są w tle. Albo grają w siatkówkę. Odcinek ostatecznie nie musi mieć fabuły, ale muszą pojawić się motywy takie jak przewrócenie postaci i pokazanie jej majtek (a później krzyk zachwytu facetów i obowiązkowy liść, czasem wysyłający podglądaczy w przestworza) albo przypadkowe zderzenie jednej z lubianych postaci z cyckami i usprawiedliwianie się. Kolega tłumaczył mi ze stoickim spokojem, że tego typu odcinki są tworzone dla młodych widzów i jest to wpisane w kanon anime. Ze stoickim spokojem powiedziałem, że to jest mimo wszystko głupie i w produkcjach zachodnich ludzie się z tego nabijają – i to nie w sposób, jaki chcą tego producenci.
* Dystans kulturowy. Ten punkt nie jest żadnego rodzaju sarkastycznym i prymitywnym zarzutem, jak powyższe. Nie. Po prostu kultura, w której wzrastałem, sprawia, że wiele motywów całkowicie jest dla mnie niezrozumiałych. Najlepszym tego przykładem jest bardzo dziwna seria Basilisk. Absurdalne sytuacje totalnie mnie szokowały, nie byłem w stanie zrozumieć, dlaczego postacie zachowują się tak irracjonalnie. Minęło parę miesięcy, aż zrozumiałem, że po prostu nie znam historii i kultury Japonii i nie wiem nic o Honorze ani o tym, jak istotny może być dla ludzkiego życia. A poza tym inaczej interpretuję pojęcie honor. Przypuszczam, że gdyby nie ten fakt, mógłbym Basiliska odebrać z zachwytem. Ale nie umiem, bo jestem za prostym człowiekiem (mówię to bez ironii).
  • Hermetyczność grupy fanów. Znacznie łatwiej byłoby mi oglądać anime, gdybym nie widział, jak zachowują się fani anime. To chyba słaba cecha mojego charakteru, ale gdy widzę lesbijki poprzebierane za koty na konwentach, ludzi pomalowanych, uczących się japońskich słów i obarczonych całą masą rytuałów, od razu pojawiają się u mnie reakcje obronne. Wielokrotnie byłem atakowany, że potrafię „odtrącić anime już po pierwszym odcinku”. No a po ilu odcinkach powinienem? Jeżeli czytam książkę, ma mnie zainteresować już jej pierwsze 20 stron. Jeżeli jestem na prelekcji, prowadzący ma podręcznikowe 10 minut na przyciągnięcie mojej uwagi. Jeżeli film mnie nudzi, nie oglądam go. Niemniej fani anime, otaku czy inne grupy potrafią być bardzo… hm… agresywne i nieco nawet fanatyczne. I ksenofobiczne. Znam ludzi, którzy po prostu, tak jak ja, oglądają anime i mogę z nimi pogadać o, dajmy na to, nowościach kinowych (ta… jakbym oglądał nowości kinowe). Ale Fani anime odgradzają się od normalnej kinematografii, mimo, że pod względem budowania fabuły znacznie wyprzedza liczne serie anime. Ale nie obejrzą ich. Nie, bo nie są anime.
Niemniej anime oglądam. Może nie w dużych ilościach, może i nie umiem po prostu obejrzeć 30 odcinków opowiadających jedną historię, ale są serie, które uwielbiam. Taki chociażby durny i głupi jak but Hellsing – Alucard jako król kiczu i cała ta pseudo-pogańsko-krucjato-chrześcijańsko-niewiadomojaka oprawa są po prostu śmiesz, ale i fajni. Ładna animacja robi z tego zabawną papkę, którą oglądałem już wiele razy i zawsze mi się podobała. A to akurat mało reprezentatywny przykład. Żeby nie robić z siebie andergrandowego autsajdera, nie zacznę mówić o Angel’s Egg, który jest mocno pokręcony, ale przecież piękny i naprawdę wieloznaczny. Ta pełnometrażówka jest mało znana, ale oglądam głównie anime bardzo popularne – Trigun (mój prywatny ideał), Księżniczka Mononoke (mój prywatny ideał), Grobowiec Świetlików (mój prywa… no ej, to anime dostało 3 miejsce w Top 50 filmów wojennych według Esensji). Nie jestem w żadnej mierze oryginalny i nie walczę z opinią masową. Po prostu anime bardzo często wypada fatalnie w przypadku konfrontacji z osobą, która może pochwalić się dużym bagażem kulturowym. Ostatecznie nie jest tak, że lubię albo nie lubię anime. Tak samo, jak nie jest tak, że lubię albo nie lubię filmów. Są filmy, które lubię, i filmy, których nie lubię. Japończycy słowem „anime” określają wszystkie produkcje animowane, jak na przykład Król Lew czy Shrek. I ja robię w pewnym sensie tak samo – wrzucam wszystko do jednego worka. I nie daję nikomu taryfy ulgowej. Czego nie lubię w anime? Tego, że wiele osób wymaga ode mnie, bym zwyczajnie słabe motywy ignorował, bo narysował je człowiek nie będący Europejczykiem. Wymagam dobrej fabuły, prawdopodobnych zwrotów akcji, ciekawych przemyśleń, namacalnych charakterów postaci i dobrego wykonania, tak samo, jak w innych warstwach kultury. Dlaczego je oglądam? Bo ludzie je tworzący potrafią zrobić rzeczy niesamowite – tak samo, jak Amerykanie czy Europejczycy. Faktycznie WALL-e zbił w moim prywatnym Top5 kreskówek Księżniczkę Mononoke, ale obejrzę wszystko, co może mi zaoferować dobrą historię. Być może jestem za bardzo tolerancyjny i powinienem wprowadzać więcej podziałów. Być może. Ale jakoś nie żałuję.

Komentarze


27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Kurde mol, nerv0, do czego to doszło, by na moim blogu ktoś zamieszczał spoilery? Powinieneś dostać trolla. : P
14-09-2009 22:53

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.