» Recenzje » Czasomierze

Czasomierze

Czasomierze
Sześć rozciągniętych w czasie historii poruszających newralgiczne dla ludzkości tematy, kilku protagonistów, rozmaite miejsca akcji  – ta receptura pasuje do każdego z gatunków literackich. Dawid Mitchell z charakterystyczną dla siebie manierą wykorzystał ją w Czasomierzach, po raz kolejny udowadniając, iż nie zwykł podążać prostymi drogami.

Dzień który Holly Sykes wybrała, by udowodnić swą dorosłość całej rodzinie niczym szczególnym się nie wyróżniał, a żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazywały, iż zapoczątkuje on lawinę wydarzeń, które wpłyną zarówno na losy samej dziewczyny, jak i całego świata. Owym katalizatorem będzie jednak nie wstrząsająca całym nastoletnim jestestwem Holly zdrada kochanka, lecz przypadkowe spotkanie z wydającą się być niespełna rozumu staruszką i jej dziwaczna prośba.

Fabuła Czasomierzy skonstruowana została na podobieństwo sztormu, zapowiadanego przez ledwie kilka zmarszczek przeradzających się w coraz to potężniejsze fale, a zwieńczonego apokaliptycznym szaleństwem wodnego żywiołu - zaś potem nastaje cisza. W identyczny sposób toczą się powieściowe wydarzenia. Każda kolejna część ma coraz to bardziej rozbudowaną i skomplikowaną strukturę, podczas gdy łączące je klamrą opowieści, których narratorem jest Sykes, na tle tych rozbuchanych stylistycznie historii wydają się być zwodniczo proste. Teoretycznie każdą z nich można potraktować jako odrębną całość, rodzaj eksperymentu literackiego uskutecznianego przez autora, łączącego ze sobą pozornie nieprzystające gatunki. Lecz taka interpretacja byłaby uproszczeniem, gdyż scala je wspólny mianownik – osoba Holly, która co prawda czasami pełni rolę drugoplanową, lecz wciąż pozostaje spiritus movens wydarzeń – choć od pewnego momentu można się zastanawiać, czy nie jest raczej zmyślnie sterowaną marionetką.

Nie tylko protagonistka regularnie pojawia się w kolejnych odsłonach ciągnącej się przez pięćdziesiąt dziewięć lat sagi, której początek ma miejsce w latach osiemdziesiątych XX. wieku, a koniec rozgrywa się w niedalekiej przyszłości. Kolejni bohaterowie - figury umieszczone na mitchellowej szachownicy, za pomocą których rozgrywa on swoją mistrzowską partię – wprowadzani są stopniowo i z postaci, które wydają się być jeno przygodnie poznanymi przez Holly ludźmi przeradzają się w kształtujących fabułę protagonistów, by potem ustąpić miejsca innym, albo definitywnie zniknąć.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Czasomierze mogłyby nosić podtytuł "Wszyscy mężczyźni Holly", gdyż narratorami kolejnych prozatorskich obrazków są panowie, którzy znacząco wpłynęli na jej losy, a przede wszystkim ją kochali: Hugo Lamb, student o nietypowym pomyśle na zrobienie kariery, Ed Brubeck – marzyciel uzależniony od ryzyka, Cryspin Hershey – enfant terrible brytyjskiej literatury i Marianus, będący człowiekiem posiadającym aż nazbyt wiele sekretów. Miłość ukazana w mnogości odcieni (Mitchell ewidentnie lubuje się w niekonwencjonalnych jej odmianach) i nie zawsze finalizowana związkiem, stanowi jeden z motywów przewodnich powieści. Pisarz gloryfikuje nie tylko wersję romantyczną, gdyż również więź łącząca familię, ze szczególnym naciskiem na relacje istniejące pomiędzy rodzicami a dziećmi, daje jego bohaterom motyw i siłę do działania. Kolejnym możliwym uzupełnieniem miana przypisanego książce przez jej autora są "Metamorfozy”. Przedstawia on bowiem przeistoczenia swych protagonistów, kształtowane zarówno poprzez mijający czas, gdy podejmują oni kolejne przypisane wiekowi role, jak i wynikające z doświadczeń, jakich podczas swych burzliwych żywotów doznali. Najbardziej wyraziste zmiany zachodzą w samej Holly, która płynnie ewoluuje ze zbuntowanej nastolatki w młodą kobietę uciekającą przed własnymi lękami, matkę, opiekunkę, kreatorkę…

Trudnym wyzwaniem jest przypisanie Mitchellowi konkretnego stylu, gdyż przeskakuje on z jednej konwencji w kolejną, bawi się słowami, uprawia literacką mimikrę, stosuje autoplagiaty (znajomość Atlasu Chmur i Tysiąca jesieni Jacoba de Zoeta umożliwia odszukanie kolejnego interpretacyjnego tropu powieści). Podczas lektury zastanawiałam się jak znakomitą rozrywkę stanowiło dlań tworzenie kolejnych fragmentów tekstu, gdy mógł spuścić z uwięzi wszystkie swoje fantazje oraz jak wiele własnych doświadczeń zawarł w poszczególnych mikro-historiach, gdyż sylwetka jednej z postaci sugeruje wątki autobiograficzne, zaś część wydarzeń opiera się na wspomnieniach bywalca festiwali literackich.

Lecz czymże konkretnie się zachwycam – zapyta osoba czytająca recenzję, w której jak do tej pory posługiwałam się ogólnikami, zaś fabułę nowej powieści autora Widmopisu pozostawiłam domyślności przyszłego jej odkrywcy? Czasomierze są książką-pułapką, wystarczy ujawnić o jedno słowo za dużo i runie cała misterna konstrukcja, wykoncypowana przez jej autora gwoli zaskoczenia odbiorcy, natomiast nadmiar niedopowiedzeń sprawi, iż wyda się kolejną wersją powieści szkatułkowej, może nieco bardziej zakręconej i naszpikowanej suspensem, lecz w sumie – nihil novi na intensywnie eksploatowanej niwie literackiej. Tym, co wyróżnia powieść jest bogactwo składników i proporcje, jakie jej kreator zastosował, jak również przyprawienie jej odrobiną szaleństwa, garścią emocji, szczyptą fantazji i ogniem, którego zarzewiem był niezwykły dar ujmowania myśli w słowa, posiadanie którego Mitchell wielokrotnie już udowodnił.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Czasomierze można odczytywać na wiele sposobów. Jednym z nich jest metoda biograficzna – wszak każdy z oddzielnych, lecz immanentnie ze sobą połączonych aktów powieści odkrywa fragment życiorysu przedstawionych w nich postaci, przejmujących czasowo rolę narratora. Zaś sposób, w jaki opowiadają swoje dzieje w każdym module jest odmienny. Lamb, brat Ripley'a, kuzyn bohaterów Tajemnej historii Donny Tartt, beznamiętnie ujawnia swoje plany, wszystkie wydarzenia analizując metodą szkiełka i oka, lecz jednocześnie dopuszczając istnienie zjawisk, o których nie śniło się filozofom. Brubeck, jak przystało reporterowi, balansuje pomiędzy formami artykułów, splatając gorzką satyrę społeczną z drastycznym reportażem wojennym. Cryspin wylewa od lat gromadzone pokłady jadu, którymi obryzguje kolegów po fachu, krytyków i nielicznych wielbicieli, by nagle przeistoczyć się w myśliciela.

Mitchell doskonale sportretował na kartach swej książki zmieniający się świat. Trzy pierwsze jej partie odwzorowują doskonale klimat lat, w których się toczą – Anglię ery rządów Margaret Thatcher i Tony’ego Blaira, z całym ich społeczno-obyczajowym-kulturowym kontekstem i politycznymi zawirowaniami. Zaś kolejne, rozgrywające się w przyszłości części, pomimo znacznego rozszerzenia terytorium akcji, bardziej skupiają się na samych wydarzeniach, niźli ukazaniu ich tła, jedynie wieńcząca Czasomierze opowieść Holly nosi znamiona klasycznej dystopii. 

Zaś w tle przewija się Tajemnica, początkowo objawiająca się jeno podczas krótkich przebłysków iluminacji, wplecionych w tok akcji aluzji, na wzór kolejnych fragmentów układanki, które dopiero po zgromadzeniu wszystkich ujawnią pełny obraz. Czegóż tu nie ma - tajne organizacje próbujące zdobyć władzę nad światem, oczywiście władające ponadnaturalnymi mocami oraz uosabiające dobro i zło, których genealogia ma swoje korzenie w legendach i mitach. Aborygeni, Katarzy, mistycy, reinkarnacja, symbioza i pasożytnictwo - całe panoptikum modnych motywów literatury sensacyjno-pseudohistorycznej, wzbogaconej nutą spiskową, oraz zaczerpnięte z fantasy wątki, pisarz wzbogacił ontologicznymi eksperymentami, dodatkowo nadużywając słów pisanych z dużej litery. Ten w pełni zamierzony przerost zarówno formy jak i treści w pewnym momencie budzi podejrzenie, iż czytelnik padł ofiarą krotochwili pisarza i historii odwiecznej Wojny toczonej pomiędzy Horologami i Anachoretami nie można traktować poważnie.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Stwierdzenie, iż Mitchell korzysta z wielu inspiracji ma się tak do skali jego przedsięwzięcia jak napisanie, że Mont Everest jest w miarę wysokim szczytem, gdyż autor czerpie z dorobku kulturalnego całych tysiącleci garściami i to na co najmniej trzy sposoby. Zdarza mu się cytować książki cytuje w sposób konwencjonalny, wplatając w tok narracji konkretne ich wyimki; wykorzystuje strawestowaną fabułę konkretnych powieści podczas kreślenia własnych historii i na koniec – wymienia nazwiska rozlicznych autorów z taką swadą, iż czytelnik jest pewien, że wszystkie ich dzieła zna na wyrywki.

Podsumowując – mądrość ludowa głosząca, iż jeśli dana rzecz ma służyć do wszystkiego, w istocie do niczego się nie nadaje, w przypadku najnowszego płodu mitchellowego umysłu kompletnie się nie sprawdza. Co prawda nie odważę się nazwać Czasomierzy matką wszystkich książek, lecz jestem przekonana, iż wielbiciele niemalże każdego gatunku literackiego znajdą w niej fragmenty, które przeczytają z przyjemnością.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
9.5
Ocena recenzenta
8
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 3
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Czasomierze
Autor: David Mitchell
Tłumaczenie: Justyna Gardzińska
Wydawca: MAG
Data wydania: 22 stycznia 2016
Liczba stron: 688
Oprawa: twarda
Seria wydawnicza: Uczta Wyobraźni
ISBN-13: 978-83-7480-631-2
Cena: 55 zł



Czytaj również

Czasomierze
- fragment
Slade House
Ciemne zaułki duszy
- recenzja
Widmopis
W drodze po opowieść
- recenzja
Widmopis
- fragment
Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta
Jakub de Zoet dziwi się światu
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.