Czarny Wygon. Słoneczna Dolina - Stefan Darda

Autor: Ula 'Canela' Kuczyńska

Czarny Wygon. Słoneczna Dolina - Stefan Darda
Horrory kojarzą nam się przede wszystkim z mrożącymi krew w żyłach monstrami, nawiedzonymi miejscami, których nie ma na żadnych mapach, i grupkami amerykańskich nastolatków. Dlatego bohaterom o imionach Tomek, Kuba czy Ania trudno wpasować się w konwencję grozy, a jeżeli chodzi o przekonanie do siebie odbiorcy, to horror rozgrywający się w Siemianowicach Śląskich ma przed sobą trudniejsze zadanie, niż jego zagraniczny odpowiednik. Hipotezę tę zdają się potwierdzać polscy pisarze grozy, którzy często umiejscawiają akcję swoich powieści w realiach nieznanych rodzimym czytelnikom. I dlatego z tym większym zainteresowaniem sięgnęłam po Słoneczną Dolinę autorstwa Stefana Dardy, której wydarzenia rozgrywają się między innymi w Warszawie. Zaintrygował mnie również opis wydawcy; autor przedstawiony tam został jako pisarz będący na dobrej drodze do bycia "polskim Stephenem Kingiem". Przyglądając się tej niezwykle intrygującej okładce, postanowiłam sprawdzić ile jest w tym prawdy.

Fabuła powieści przypomina matrioszkę, po której otwarciu ze środka wychodzą coraz to nowe historie. We wstępie czytelnik bardzo pobieżnie zapoznaje się z Adamem pracującym w redakcji lokalnej gazety. Jego przyjaciel z biurka obok, Witold, jest nielubianym ze względu na swoją polityczną przeszłość podstarzałym kawalerem, którego działką są zjawiska paranormalne. W poszukiwaniu materiału na artykuł wybiera się w okolice Roztocza, gdzie – jak został poinformowany w enigmatycznym mailu – dzieją się niesamowite i tajemnicze rzeczy. Lekceważąc złe przeczucia Adama odnośnie swojej wyprawy, Witek udaje się do Guciowa. Na miejscu okazuje się, że z pozoru spokojna okolica kryje w sobie więcej zagadek, niż można było przypuszczać. W ręce Witolda trafia maszynopis opisujący owianą legendą wioskę Starzyzna. Nie ma jej na żadnej z map, a o jej nazwie mgliste wspomnienia mają jedynie najstarsi mieszkańcy okolicy. Pozornie sprawa wydaje się zwykłym żartem, lecz z każdą chwilą spędzoną w tamtych rejonach Witek coraz bardziej zaczyna wierzyć w prawdziwość historii…

Pojawiający się na pierwszym planie Adam w rzeczywistości jest jedynie postacią, której wprowadzenie miało na celu zapoznanie czytelnika z osobą protagonisty, czyli Witolda Uchmanna oraz zarzucenie wędki, której haczyk zakotwiczył się gdzieś przy końcu powieści. Kiedy zaczynamy obserwować wydarzenia oczami Witka, w akcję zostaje dodatkowo wpleciony wątek Starzyzny, w którym pierwszoosobową narrację prowadzi nieznany wcześniej Rafał. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że wprowadzi to chaos w fabule, jednak część historii tocząca się w Starzyźnie została przez Dardę w bardzo ciekawy sposób wkomponowana w powieść – jest to maszynopis, który, czytany przez Witka, przenosi akcję do zapomnianej wioski. Dzięki takiemu zabiegowi przejście z jednej teraźniejszości do drugiej wypada bardziej naturalnie. Szkoda tylko, że autor nie postarał się o zmianę konwencji narracji – we wszystkich trzech przypadkach (Adam, Witold, Rafał) wygląda ona bowiem tak samo. Wprowadzenie pewnego zróżnicowania na tym polu uczyniłoby ze Słonecznej Doliny powieść znacznie ciekawszą w swojej formie. Oprócz wymienionych bohaterów w książce pojawia się wiele postaci, które początkowo wydają się zupełnie nieistotne, ale wraz z biegiem wydarzeń nabierają znaczenia, wywołując kolejny suspens.

Pod względem czysto technicznym utwór zbudowany jest dobrze, wydaje się być przemyślany i prawidłowo rozplanowany. Niestety, kiedy do tego perfekcyjnego szkieletu zostają dodane słowa, całość zaczyna się sypać niczym nieprzemyślany projekt architektoniczny. Wróćmy do wcześniej wspomnianej postaci Adama, której pierwotną funkcją było zapoznanie czytelników z Witoldem za sprawą opisu z perspektywy jego przyjaciela. Takie rozwiązanie, choć mogło być bardzo efektowne, w tym przypadku nie wyszło imponująco. Autor nie podołał zadaniu, przez co postać ta jest w książce zupełnie zbędna. Zwrot akcji, który zdarzył się za sprawą Adama, jest boleśnie przewidywalny. Stanowi to zresztą mankament całej powieści – wszystko, czego czytelnik może się domyślić już po kilkudziesięciu stronach, autor odkrywa dopiero po kilkuset. Sprawia to, że czytanie bywa w pewnych momentach nad wyraz frustrujące. Irytuje również styl, jakim napisana jest powieść. Większość rozdziałów nadaje się bardziej do scenariusza niż do dzieła literackiego; są to sceny typowo filmowe, które czytane w książce nie robią takiego wrażenia, jakie mogłyby wywierać oglądane na ekranie. Do dalszych wad zaliczyć można śladową ilość opisów, natłok pretensjonalnych dialogów oraz detaliczne opisywanie zupełnie nieistotnych rzeczy. Niepotrzebnie dodane do fabuły zostały wątek lustracji oraz motyw Świąt Wielkiej Nocy, na które położono nadmierny nacisk. Wszystko to sprawia, że czytanie Słonecznej Doliny chwilami jest naprawdę męczące.

Powieść Dardy porusza – bardziej chyba przypadkiem niż celowo – zagadnienie nieśmiertelności i wszelkie negatywne aspekty z nią związane. Naczytawszy się historii o wampirach można sądzić, że nic lepszego nie może się przytrafić człowiekowi niż wieczne życie. Autor pokazuje, że w rzeczywistości może być zupełnie inaczej. Jednak przesłanie to Darda serwuje czytelnikowi w formie niezwykle słabej literacko powieści. Pomimo naprawdę ładnego wydania (najlepsza okładka, jaką ostatnio widziałam), nie jest to książka, którą warto postawić na półce, a ja na pewno nie sięgnę po jej kontynuację.