Cromwell Stone

Dynamiczna litografia

Autor: Ula 'akito' Kuczyńska

Cromwell Stone
Wszystkim tym, którzy znają serię Rork, Andreasa przedstawiać nie trzeba. Kto zasmakował w ostrej, wystylizowanej kresce, mrocznym nastroju oraz napięciu w oczekiwaniu na pojawienie się czegoś niesamowitego, ten z radością przywita pięknie wydany album Cromwell Stone. Tym razem zawiera on lovecraftowskie klimaty oraz estetyczne perełki w jeszcze większym stężeniu.

Graficzna opowieść o człowieku imieniem Cromwell Stone, wplątanym przez tajemnicze zniknięcia pasażerów statku "Leviticus" w walkę z pradawną Istotą, nawiązuje do twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta nie tylko w warstwie fabularnej. Możemy tu zobaczyć kształty "przeczące geometrii euklidesowej", potężnych mieszkańców kosmosu (ukazanych bez niezamierzonego komizmu), a odwołania do art deco przywołają klimat lat dwudziestych.


Nie tylko bluźnierczo

Pozycja ta może być wartościowa nie tylko dla wielbicieli autora Zewu Cthulhu, choć w oczy rzuca się przede wszystkim arsenał sprawdzonych chwytów, takich jak niewyjaśnione zniknięcia osób, charakter pisma zmieniający się na kartach tajemniczego dziennika, prastare budowle otoczone symbolami... Wymieniać można długo, i długo bawić się odwołaniami. Jednak dzieło Andreasa ma wartość samo w sobie. Zręcznie łączy elementy kryminału i horroru, pokazując jednocześnie ludzki, emocjonalny wymiar wydarzeń.

Losy trojga bohaterów (przemilczmy imiona, by nie zdradzić fabuły) zostają nieodwracalnie złamane i podporządkowane celom przedwiecznych istot, nie znających dobra ani zła, dla których ziemia jest jedynie pyłkiem na ich drodze przez kosmos. Jednak to, co dla nich najcenniejsze, bohaterowie tracą nie w wyniku nadprzyrodzonej ingerencji, ale własnego wyboru. Spokój od traumatycznych wspomnień, sukces, czy wiarę w ukochaną osobę oddają w nadziei, że uwolnią się od siły manipulującej ich życiem. Andreas bezbłędnie posługuje się symbolami: skrzynka z testamentem, rozbite lustro, szachownica. Rozpaczliwa potrzeba przedłużenia swojego bytu, opadająca zasłona iluzji, relacja pionek – gracz. Symbole znane i czytelne, ale wykorzystane niebanalnie. Okazuje się bowiem, że człowiek z klasycznie zniszczoną do połowy twarzą na znak opętania, zwycięża demona w sobie, lecz tylko po to, by zmordować najbliższą osobę – dla zemsty. Pod sensacyjną otoczką można zobaczyć autentyczne emocje zawiedzionych nadziei, zagubienia, tęsknoty, straty.

Na szczególną uwagę zasługuje postać Marleny. Młoda dziewczyna z początku wydaje się bierna, chroniona przed światem autorytetem i siłą najbliższych jej mężczyzn. Jednak to ona odczytuje tajemniczy notatnik, popycha swojego męża do najważniejszej w jego życiu decyzji, by na końcu samotnie stanąć twarzą w twarz z nieznanym. Wspaniały przykład, jak można w komiksie przedstawić osobę kobiecą, a przy tym niezależną, unikając zarówno schematu wojowniczki-seksbomby, jak i modnego ostatnio chwytu bohaterki z typowo męskim zawodem.


Nieziemski geniusz

Jakby było mało superlatywów, nie można pominąć matematycznie precyzyjnej konstrukcji fabuły. Trzy rozdziały, w każdym decyduje się los jednej z trojga postaci. Pewne cechy mają wspólne (związek małżeński, szkockie pochodzenie, służba Istocie), a pewne stanowią kontrapunkty (młodość – starość, niemożność zapomnienia – amnezja, posłuszeństwo Istocie – wyzwanie jej rzucone), co dodaje ich relacjom dramatyzmu. Nawet jeśli się tego nie analizuje podczas lektury, to efekt zabiegu można odczuć.

Historia przedstawiona w Cromwell Stone obejmuje dwadzieścia lat niezwykłych wydarzeń, jednak zachowuje rytm i czytelność. Ta rygorystyczna, lecz nie pozbawiona dynamizmu konstrukcja jest jak sam rysunek Andreasa. Graficzna gra kontrastów czerni i bieli, proste linie, nieludzko sztywne, niczym wygrawerowane w płycie, układają się w żywy obraz, pełen emocji i nastroju.

Brak kolorów tylko uwydatnia perfekcyjne prowadzenie kreski. Pozwoliło to jednocześnie Andreasowi wykorzystać technikę przedstawiania twarzy rodem z arcydzieł filmowego ekspresjonizmu: gra głębokich cieni, wyrazista mimika – może nienaturalna, lecz sugestywna – potęgują nastrój grozy. Przy tym wszystkim główni bohaterowie zachowują jakiś rys sympatyczny, są czymś więcej, niż konwencjonalnymi konstruktami. Może dzięki milczeniu. W niektórych sytuacjach po prostu milczą, a te same, wystylizowane twarze, potrafią sugerować wieloznaczne emocje, angażując czytelnika w grę domysłów.

Fabuła może nie przemówi do każdego, bo opowieść o ingerencji Nieznanego w życie marnych śmiertelników, zwłaszcza dodatkowo skomplikowana retrospekcjami, jest co najmniej specyficzna. Jednak zarówno unikatowy styl wyrazistej, precyzyjnie "wyrytej" kreski, jak i ciekawe, świetnie sugerujące tempo akcji kadrowanie, po prostu trzeba zobaczyć.