» Blog » Conan Barbarzyńca z 1982 roku - recenzja
30-09-2012 11:23

Conan Barbarzyńca z 1982 roku - recenzja

W działach: Conan, Film, Recenzja | Odsłony: 524

Conan Barbarzyńca z 1982 roku - recenzja

Oryginalny tytuł: Conan the Barbarian

Autor: Jon Milius i Oliver Stone

Rok pierwszego wydania: 1982

 

Przez jakiś czas zastanawiałem się nad zrecenzowaniem tego filmu w ramach „Czarnej Serii”. Nie jest to co prawda książka i nie wydał go u nas Amber. Wydał za to jego książkową adaptację (literalizacje, stronizację, książkizację? Jak określić odwrotność ekranizacji?) a z tego co pamiętam jej formę, nie sposób będzie ocenić jej bez porównań do filmu. To samo z resztą tyczy się kolejnej części „Conana Niszczyciela”. Dlatego, na zwieńczenie dwóch dziesiątków tomów, które już (nie licząc luk) zrecenzowałem, na tapetę wziąłem jeden z moich ulubionych filmów.

 

Zapraszam.

 

 

 Kultowe już logo filmu

 

 

Początek dziejów Conana znacznie się tutaj różni od tego co naszkicował Howard. Na skutek najazdu tajemniczej armii, Conan jako dziecko trafia do niewoli Vanirów. Tam, razem z innymi dziećmi zostaje przykuty do ogromnej kruszarki rudy i przez następne dwadzieścia lat, musi przesuwać ten monstrualny mechanizm. Dzień po dniu, sezon po sezonie, rok po roku. Inne dzieci wykruszały się na przestrzeni czasu, umierając, uciekając, albo zostając sprzedanymi gdzieś dalej. W końcu pozostał sam Conan, któremu praca dała olbrzymią siłę i posturę, ale kompletnie zniszczyła psychikę. Kto wie czy gdyby nie zbieg okoliczności do śmierci nie przesuwałby tego przeklętego mechanizmu.

 

 

 

 Konkurencja siłaczy na zachodzie nazywana  "Kołem Conana"

 

 

Wypatrzył go jednak jeden z Vanirów, który postanowił zarobić na jego ogromnej sile i wystawił młodego Cymerianina do walki na lokalnej arenie. W walce na gołe pięści, zupełnie niedoświadczony, ale nieludzko silny Conan zdołał zabić swego przeciwnika. A to otworzyło mu drogę do kolejnych starć.

I tak, walka po walce, zaczął on uświadamiać sobie na nowo własną wartość. A z każdym kolejnym zwycięstwem rosła sława tak jego jak i jego właściciela. W końcu postanowił on w pełni oszlifować gladiatorski klejnot jaki wpadł mu w ręce i zabrał Conana na wschód, zapewne aż do Khitaiu, lub Vendhii. Tamtejsi mistrzowie walk nauczyli go swoich sekretów, a generałowie i mędrcy swoich. W zamian za to traktowali go jako ogiera rozpłodowego dla swoich niewolnic. Przewyższający ich o głowę i dwukrotnie cięższy Cymerianin musiał w ich oczach gwarantować silnych niewolników.

W końcu jednak Vanir, barbarzyńca tylko o jotę bardziej cywilizowany od Conana uznał, że czas przyszedł go uwolnić. Dlaczego to zrobił? Tego nikt nie wie. Motywy jego działań pozostają nieodgadnione dla cywilizowanych ludzi. Conan zaś przejmował się nimi najmniej. Znów był wolny!

Tylko po to, aby stać się zwierzyną łowną dla wilków i dzikich psów. Świadom, że nie zdoła im uciec, młody barbarzyńca postanowił znaleźć odpowiednie miejsce, do stoczenia ostatniej walki. Łaska bogów, lub ślepy los zesłał mu takie miejsce - samotny kopiec skalny o stromych zboczach. Okazał się on kurhanem pogrzebowym jakiegoś władcy z zamierzchłej przeszłości. Kogo? Nie sposób się dowiedzieć. A najmniej interesowało to samego Conana. Jego uwagę przykuł miecz na którym spoczywała prawica wyschniętego szkieletu...

 

 Szkic koncepcyjny krypty w kurhanie

 

 

Mógłbym tak jeszcze przez dziesięć stron, ale to recenzja a nie streszczenie. W tym miejscu jednak, na znalezieniu miecza, na moment historia filmu zbiega się z tym co znamy z książek. Uzbrojony w starożytną, kompletnie nie-magiczną broń (takie lekkie dziabnięcie w stosy magicznego żelastwa zawalające większość fantastyki) Conan wyrusza w obcy mu, cywilizowany świat. Poznając go z przewodnikiem, hyrkańskim złodziejem Sobtaiem poznaje jego cienie i blaski. Cały czas w jego piersi tli się jedno pragnienie - zemsta.

Powodowany nią staje do walki z kultem, przed którym drżą wolni ludzie i koronowane głowy zachodu. Odnajduje również swoją pierwszą miłość, ale chęć pomszczenia rodziny jest u niego silniejsza. A im większą cenę musi zapłacić za zaspokojenie jej, tym bardziej utwierdza się w tym nastawieniu.

 

 

 Zdjęcie z usuniętej sceny, dziejącej się podczas bitwy na kurhanach 

 

 

 

Tak więc fabularnie film jest dość prosty, operując sprawdzonymi schematami. Nie ma tu bardzo zaskakujących zwrotów akcji, jest za to bardzo logiczna historia z zachowanym ciągiem przyczynowo-skutkowym. Z tego co można przeczytać, był to zamierzony zamysł autorów, chcących uczynić z niego ruchomy obraz. Dlatego przez długie fragmenty filmu nikt się nie odzywa, a towarzyszy nam tylko muzyka. Można kłócić się nad efektem tego zabiegu. Na pewno cierpi na nim dynamika filmu, w moim odczuciu zyskuje on jednak głębię.

 

Jak już wspomniałem sportretowanie Conana jest dość nietypowe, zwłaszcza jego okres w niewoli. Zapewne byłoby lepiej, gdyby Milius zdecydował się na przygotowaną przez siebie alternatywną wizję odzyskania przez Cymerianina wolności - w wyniku trzęsienia ziemi i osłabianego latami łańcucha.

 

 

 Rysunek koncepcyjny zanulowanej wersji ucieczki Conana z niewoli

 

Ostatecznie wykorzystane wyjście dało za to ciekawy wgląd w barbarzyńców w ogólności. Pokazało, że my, biedni cywilizowani ludzie najpewniej nigdy nie zrozumiemy tak ich jak i motywów ich działań. Bo, czy ktokolwiek z nas wypuściłby kurę znoszącą złote jaja, zwłaszcza po spędzeniu lat aby uczynić ją lepszą? Nawet cezar który darowywał wolność gladiatorowi, nie wypuszczał swojego niewolnika, tylko kogoś innego. A tu krwawy morderca i dzikus okazał się bardziej „człowiekiem” niż wielcy władcy Rzymu (nic trudnego, jeśli by mnie pytać, mimo to...).

Wracając do zobrazowania Conana w tym filmie, to musze ją określić jako...niepełną. Pomijając oczywiste mankamenty wizerunku jak nie ten kolor oczu, włosów czy brak blizn, Conanowy w tym filie brakuje zabawnej części jego natury. Może to być spowodowane materiałem źródłowym, bowiem Howard nigdy jej nie opisał, jedynie wspominał („równie skory do śmiechu jak i do głębokiej zadumy”). Brakuje też szalonej, prawie zwierzęcej dzikości, którą zastąpiono cichym szałem.

Resztę w moim odczuciu sportretowano niemal idealnie. Postura Arnolda w tamtym czasie była prawie idealna do roli Cymerianina w szczytowym okresie jego młodości. Nie był super wyrzeźbiony, co dodawało mu realizmu, a bycza postura już go wyróżniała. Jeśli idzie o jego zdolności aktorskie to sądzę, że zagrał dobrze. Zadumę, zdziwienie czy prawie szaleństwo na Drzewie Niedoli przedstawił świetnie. Daleko mu do poziomu Jasona z nowego filmu, ale należy pamiętać, że parał się wtedy aktorstwem dopiero od paru lat, a nie od przeszło dekady.

 

 

 Zdjęcie z usuniętej sceny, w której Conan obcina rękę kieszonkowca

 

 

 

W kwestii pozostałych postaci twórcy zdecydowali się na ryzykowny zabieg, oddając dwie wielkie role (Valerii i Subotaia) innym debiutantom. Niestety, ostateczna wersja sporo obcięła z ich kreacji z powodu wyciętych scen (np brakuje mi sceny w której Subotai robi sobie kolację z sępa zagryzionego przez Conana, czy niedostępnej w Polsce rozmowy między Conanem a Hyrkańczykiem, podczas przygotowań do ostatecznej bitwy). Sandahl Bergman w szczególności przykuła moją uwagę tym jak sportretowała swoją postać, z jednej strony równie niebezpieczną jak barbarzyńca, a z drugiej bardzo kobiecą. Jej monolog po rozmowie z Osrickiem o tym jak trudno w dzisiejszym świecie o prawdziwe ciepło, był po prostu rewelacją.

Zapewne aby zrównoważyć ten brak praktyki aktorskiej, w kolejnych rolach obsadzono prawdziwych mistrzów tej sztuki, czyli Jamesa Erla Jonesa, Maxa Von Sydowa i Mako.

Jonesa większość zapewne kojarzy jako głos Dartha Vadera, choć ma on też wiele świetnych ról na swoim koncie (między innymi w adaptacjach pierwszego piewcy Pax Americana - Toma Clanciego). Tu sportretował diabolicznego przywódcę kultu Seta - Thulse Dooma.

Von Sydow to klasa sama dla siebie. W mojej ocenie potrafiłby zagrać wiarygodnie absolutnie każdego i wszystko. A jako Osric, uzurpator tronu Zamory jest po prostu epicki. Numer z wypiciem zdrowia Conana i jego towarzyszy, czy przemowa o tym co pozostaje „na końcu”, są po prostu dziełami samymi w sobie.

 

 

 

Usunięta scena ze śmiercią króla Osrica

 

 

Mako... cóż, jego znam najmniej. Nie licząc obu Conanów kojarzę go tylko z roli Splintera w nowej wersji Wojowniczych Żółwi Ninja. Tu zaś dostaje mu się rola narratora i jednocześnie kronikarza dziejów Conana. Tym samym to jego głos wprowadza nas w realia. A jest to naprawdę dobry głos.

Z ciekawostek, które przeczytałem szykując się do tej recenzji, zatrudniono ich miedzy innymi po to aby  inspirowali i pomagali młodemu Arnoldowi w jego zmaganiach z poprawną angielską dykcją.

Inną ciekawostką, są dwie inne postacie pojawiające się w filmie. Pierwszą jest piktyjski zwiadowca, którego możemy podziwiać tuż przed atakiem na cymeryiską wioskę. Gra go nie kto inny, a Franco Columbu, żywa legenda jeśli idzie o kulturystykę. Ten niewielki Włoch (zaledwie 164 cm wzrostu) był mentorem Arnolda i prawdziwym siłaczem. Ważąc zaledwie 80 kg był w stanie podnieść w martwym ciągu ponad 300. Do dziś pozostaje jedną z ikon kulturystyki i trójboju siłowego.

 

 

 

 

  Franco Columbu - żywa legenda

 

 

Kolejną postacią jest jeden z generałów Thulsy Dooma - Thorgrin (obok Rexora, granego przez zmarłego niedawno Bena Davidsona). Gra to duński aktor Sven-Ole Thorsen, którego oglądać mogliśmy w wielu filmach Arnolda (choćby Czerwonej Gorączce, czy Uciekinierze). Przez cały film nie wypowiada ani słowa, ale jego obecność daje się odczuć. Zwłaszcza gdy wymachuje olbrzymim, drewnianym kafarem. Jako ktoś, kto w szkole średniej na zajęciach praktycznych biegał z czymś o połowę mniejszym, w pełni czuje jakie to klimatyczne.

 

Pod względem warsztatu film trudno ocenić. W 82-gim nie mieli jeszcze efektów komputerowych, wszystko musieli więc robić ręcznie. Jeśli brać to pod uwagę to film jest majstersztykiem. Ogromny wąż, krypta starożytnego władcy, czy świątynia Seta robią ogromne wrażenie. Podobnie jak kurhany nad brzegiem morza (stawiam, że chodzi o Vilayet, pewnie gdzieś na południu Turanu).

Bezapelacyjnie największe wrażenie zrobiła na mnie przemiana Thulsy Dooma w węża. Nie pamiętam już tego co prawda, ale pewnie jak miałem dziesięć lat i oglądałem to po raz pierwszy, to zbierałem szczękę z podłogi i dygotałem ze strachu. Coś pięknego po prostu.

Nie mógłbym też nie wspomnieć o mieczach. Dwa główne ostrza, miecz wykuty przez ojca Conana i ten znaleziony przez niego w kurhanie to dwa najpiękniejsze miecze jakie widziałem w życiu. Szerokie, ciężkie i masywne. W sam raz dla kogoś z ręką dość potężną, aby nimi władać. Jak znam życie, zaraz odezwie się ktoś z takiego czy innego bractwa, mówiąc, że są niehistoryczne i bez sensowne. Cóż, historycznie może i tak. Ale z iloma potworami musiał walczyć przeciętny rycerz? A w czasach hyboryiskich to różnie z tym bywało.

 

 

 

Szkice z devian-arta wspomnianych mieczy

 

 

 

Sceny walk są specyficzne. Brakuje im dynamizmu znanego ze współczesnych produkcji, w moim odczuciu nadrabiają go jednak swoista płynnością i artyzmem. Widać gdzie zaczyna się i kończy każdy ruch, grę świateł i ciał, słychać efekty uderzeń. Wręcz da się poczuć ich siłę.

Ciekawostką jest to, że oryginalnie film miał być jeszcze brutalniejszy. W scenie ataku na górę mocy, Conan miał nie przebierać w środkach i ścinać wszystko co się pod ostrze nawinęło, zarówno mężczyzn jak i kobiety (w końcu to i tak wszystko kanibale). Ostatecznie z tego zrezygnowano.

 

Na osobny akapit zasługuje muzyka. Dzieło Basila Poledouriusa to ideał, perfekcyjnie obrazujący i współgrający z obrazem. Filmy fantasy zwykle mają świetną muzykę (choćby naszego Wiedźmaka wspominając, który poza muzyką miał niewiele do zaoferowania), ale ta ścieżka dźwiękowa zostawia inne daleko w pyle. Jest to zdecydowanie największa przewaga oryginalnego filmu nad wersją z zeszłego roku.

 

Podsumowując, Conan Barbarzyńca Johna Miliusa to film nietypowy i w moim odczuciu wybitny. Epicki, barwny i piękny z najlepszą muzyką w historii kina. Zawiera wiele pamiętnych scen, sporo dobrych tekstów i jedna kapitalną modlitwę. Nie jest może klejnotem efektów specjalnych (z racji wieku), czy ikoną kina akcji (z racji obranej konwencji), ale zdecydowanie nadrabia to innymi aspektami.

 

Wspomniana modlitwa. Za każdym razem wywołuje uśmiech na mojej twarzy i ciarki na plecach.

 

 

Jak jednak wypada jako ekranizacja? Cóż...niestety jedynie dobrze. Wygląd postaci został zmieniony z zupełnie niezrozumiałych powodów, na palcach można policzyć nawiązania do tekstu źródłowego a kreacja głównego bohatera jest nie pełna. Reszta bez zarzutu.

 

Moja ocena filmu jako takiego to 9,5/10, a jako ekranizacji to 7/10, co ustawia nam ostateczną ocenę na 8,5/10

 

I to by było na tyle, jeśli idzie o moją ocenę oryginalnego filmu. Teraz na tapetę wracają książki, na początek z tomem 21-szym: „Conan waleczny”, pióra Johna Maddoxa Robertsa.

A na zakończenie, jeszcze jedno drobne wideo znalezione w internecie

 

Dodatek dla wytrwałych 

 

 

 

 

Ponownie, jeśli uważacie, że w recenzji pominąłem jakiś istotny element, piszcie, a postaram się poprawić.

 

 

 

 

Komentarze


AdamWaskiewicz
   
Ocena:
+2
Nowelizacja.
30-09-2012 12:07
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Grom, gratuluję zapału :) świetny artykuł.
30-09-2012 12:42
earl
   
Ocena:
+1
Conana pamiętam głównie z tego powodu, że występowała tam gwiazda NBA Wilt Chamberlain (chociaż akurat było to w Niszczycielu). Chciałbym też, aby ktoś (najlepiej filmoznawca) zrobił zestawienie, ile gwiazd sportu występowało w różnych filmach fabularnych w czołowych rolach, i to nie jako oni sami (jak Jordan w "Space Jam" czy Frazier w "Rockym").
30-09-2012 16:15
Grom
   
Ocena:
0
Dzięki Adamie, zapomniałem tego słowa :)

Earlu, na taką listę to chyba rolki papieru toaletowego by brakło, w końcu w samych stanach mamy filmy z kulturystami, zapaśnikami, koszykarzami, futbolistami itd itp.
Ostatecznie Chuck Norris i Dolph Lundgren to mistrzowie w karate, Steven Seagal to mistrz aikido a np taki Van Dame to były zawodowy kulturysta.
Rolki papieru toaletowego by mogło braknąć:)
A i aby pozostać w temacie to aktor grający w CB Subotaia to z kolei zawodowy surfer.
30-09-2012 16:27
Jingizu
   
Ocena:
+1
A widzieliście "Conan the Barbarian: The Musical"? ;)
http://www.youtube.com/watch?v=OBG OQ7SsJrw
30-09-2012 16:40
earl
   
Ocena:
0
Gromie, nieprecyzyjnie się wyraziłem. Chodzi mi o:
1) Role poważne. Epizody w rodzaju Kareema Abdula Jabbara w "Czy leci z nami pilot?" lub Hulka Hogana w "Rocky III" nie wchodzą w rachubę;
2) Postaci, które wcześniej zyskały sławę jako sportowcy, a potem wystąpili w filmach (jak Weissmuller, Chamberlain, Simpson czy Rodman), a nie zyskały sławę dzięki filmom, do których dostali się ze względu na swoje umiejętności (jak właśnie Norris, Seagal, Lee czy van Damme).
30-09-2012 19:37
Malaggar
   
Ocena:
+1
Polecam, bo Conan Barbarzyńca do fajny film.
30-09-2012 19:45
earl
   
Ocena:
0
Teraz to już jest za stary, ale ciekawe jakby w roli Conana poradził sobie Kevin Sorbo, który gabarytów był mniej więcej Arniego, chociaż miał znacznie przyjemniejszy wyraz twarzy.
30-09-2012 19:59
Malaggar
   
Ocena:
0
Kevin Sorbo? Nijak. Koleś pojawieniem się na ekranie odejmuje -20 od charyzmy reszty widocznych w scenie osób.
30-09-2012 19:59
earl
   
Ocena:
+1
Jako Herkules wypadł, według mnie, bardzo dobrze. I do tego facet ma poczucie humoru, czego Czarny musiał dorabiać się przez wiele lat.
30-09-2012 20:05
Malaggar
   
Ocena:
0
Widzisz. A dla mnie seriale typu Herkules były po prostu nieoglądalne. Także za sprawą głównego aktora.
30-09-2012 20:06
Dagobert
   
Ocena:
+1
Film i notka świetne.
30-09-2012 20:09
Grom
   
Ocena:
+1
Kevinowi do gabarytów Arniego brakowało jakieś...10-20 kg. Jest wysoki, ale średnio zbudowany. Jeśli mimo to chcesz sprawdzić jak by sobie poradził to proszę http://www.youtube.com/watch?v=Moy kOF1dEkg&playnext=1&list=PL92pI47Not Y0s8VZmREZfRB_lQFyVE1Z_&feature=resu lts_main (niestety nie znalazłem pierwszego kawałka)

Mal i Dagobert - dzięki :)

A Herculesa z Sorbo bardzo lubiłem;)
30-09-2012 20:24
earl
   
Ocena:
0
Dzięki za filmik, nigdy go wcześniej nie oglądałem, ale trzeba nadrobić zaległości :)

A co Kevina - dzięki temu, że był te naście kilo lżejszy od Arniego i 2 cm wyższy, to miał bardziej niż Schwarzenegger proporocjonalną budowę ciała.
30-09-2012 22:31
Ifryt
   
Ocena:
0
W kawałku z Kulla, do którego, Gromie, link podrzuciłeś, Sorbo wygląda całkiem w porządku. Jako Herkulesa pamiętam go dużo gorszego. Ale tamten serial ogólnie był zbyt "czysty" jak na mój gust. Trochę półcieni i brudu i od razu lepiej się ogląda. :)
01-10-2012 10:32
Grom
   
Ocena:
0
@Earl, zapewne masz rację, choć moim zdaniem postacie jak Conan czy Herc nie powinny mieć proporcjonalnej budowy, tylko właśnie przybyczoną. To w końcu siłacze.

Jeśli idzie o Herculesa to dużo bardziej odpowiada mi budowa aktora z europejskiej produkcji z 2005 http://www.youtube.com/watch?v=S3D GydqcvaE

Nie wspominając oczywiście o klasyku z Lou Feringo :)

@Ifryt, aye, masz rację.
01-10-2012 20:11

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.