10-10-2011 15:34
ConQuest for Democracy
W działach: Życie jest nowelą | Odsłony: 2
Dla Nich Ojczyzną był język i mowa. – Juliusz Słowacki
Urodziłem się chwilkę przed stanem wojennym, a potem poszło już z górki. Nie było wyjścia, kwestie związane z procesami demokratyzacji naszego kraju zawsze były na horyzoncie bliższym i dalszym. Jednak to dopiero w tym roku niespodziewanie (także dla mnie) naszło mnie na pracę dla systemu.
I tak wylądowałem w Obwodowej Komisji Wyborczej Nr 21 w Krakowie. Poniżej parę wrażeń z niedzieli, 9 października, roku 2011.
Zabawny zonk na start: Komisję ulokowano w szkole ConQuestowej. Jak do niej dojść, możecie zobaczyć w tym filmiku (by Tarkis, uwaga link bezpośrednio do avi). Ta szkoła to chyba moje nemezis. Na fejsie poszło nieco lajków, że to subtelny kop w rzyć od losu, żeby reaktywować CQ. Na to nie ma szans. Poza tym wystarczą DWA krakowskie konwenty, które ktoś chce reaktywować. No, dobra, miało być o wyborach.
IKEA FTW: Dzień wcześniej trzeba się było stawić w lokalu, przeliczyć karty do głosowania i złożyć urnę. Jej wieczko sprawiało nam wiele kłopotów. Wpychaliśmy, rozginaliśmy, mieliśmy już je ciąć, gdy… Mieszkanie naprzeciwko ikei i znajomość ich zakładkowego systemu składania kartonów na coś się przydała.
Podział zadań: Komisja liczyła osiem osób plus sympatycznego pana informatyka, który był odpowiedzialny za laptopa, wprowadzenie danych do laptopa, wysłanie danych do centrali i zamknięcie laptopa. Pozostałe osiem osób (w tym przewodnicząca i zastępczyni) podzieliło się na dwie zmiany. Mnie przypadła ta od 13 do 21. Jeszcze tego brakowało, żebym się zrywał do służby państwu o szóstej rano, bądźmy poważni…
Zakres obowiązków: Siedzisz przy stole. Mówisz około 500 razy "dzień dobry", "do widzenia" oraz "szczęść Boże". Uśmiechasz się. Łykasz tik-taka, żeby oszukać głód. Uśmiechasz się mocniej.
Strój: Ponieważ wybory są u nas zazwyczaj jesienią, doradzam: ciepłe skarpety i gacie. Odradzam garnitur, chyba że spodziewacie się kamer i rozkładówki w Gazecie. Polecam: marynarkę z porządną bluzą pod spód. Niewymuszona elegancja połączona z komfortem. W ten sposób marzną ci tylko ręce.
Lokalizacja w budynku: Salka na parterze, którą ConQuestowicze mogą pamiętać z gotowania żarcia. Na ścianach biogramy członków TON (Tajnej Organizacji Nauczycielskiej 1939-45) oraz cytaty ze Słowackiego. Stężenie narodowego patriotyzmu: 100 procent.
Frekwencja: W kraju nie doszła do 50 proc., my zrobiliśmy ją w cuglach. Jako "my" rozumiem wyborców z okręgu, w tym braci Kapucynów Mniejszych i siostry Loretanki. Poza tym zawitało do nas 113 osób, które miał zaświadczenia do głosowania poza miejscem meldunku. Oj, dawno się tyle nie naspisywałem danych osobowych.
Ciemne strony frekwencji: 21, zamykamy lokal i fajrancik przy Tańcu z gwiazdami? Nic z tych rzeczy. Trzeba to jeszcze policzyć. I nagle 769 głosów staje się naszym głównym wrogiem. Gdy sortowałem karty z wyborów do senatu (u nas walczyli Cichoń z PiS i Klich z PO), miałem obawę, że w nocy obaj panowie będą mi się śnić z gościnnymi występami Roszczynialskiego i Zalasińskiego. Na szczęście, jak zwykle, śniło mi się, że podaję do Messiego w finale MŚ w piłce nożnej.
Goście, goście: Miałem przyjemność wpisywania ludzi, którzy dotarli do nas z daleka. Daleko mogło oznaczać zarówno Trzcianę, jak i Szczecin czy Paryż. To była jedna z fajniejszych rzeczy w tych wyborach: ludzie, którym się chciało zadać sobie trochę trudu. Drugą były te osoby – mnie trafiła się jedna – dla których były to pierwsze wybory w ogóle.
Goście, goście II: Czyli Paweł Ścibiorek. Zastanawiałem się, jakie jest prawdopodobieństwo, że w moich godzinach urzędowania pojawi się ktoś znajomy. Jak widać, nie takie znowu zerowe – zwłaszcza, że Paweł celowo przyszedł na Loretańską. Dzięki, Pawle, za odwiedziny.
Mąż zaufania: A raczej mążczyzna żona zaufania. Stawiła się, obserwowała, kontrolowała. Chciała pomóc liczyć głosy, ale została delikatnie, lecz stanowczo zdissowana.
Kto wygrał? A kogo to obchodzi? Gdy pół narodu emocjonowało się wynikami i wrzucało statusy na fejsa, dla nas liczyło się jedno: by liczba wydanych kart do głosowania zgadzała się z tym, co wyjęliśmy z kartonowego pudła z orzełkiem. A to wcale nie jest takie łatwe do ustalenia, gdy ktoś podpisuje się zamaszyście na dwie kratki lub głosuje z zaświadczeniem, choć jest wpisany na listę wyborców.
Incydentów: Brak. Nie żebym na jakiś liczył, ale – wierzcie lub nie – ten społeczny rytuał (przynajmniej u nas) był traktowany poważnie i z sympatią. Ludzie przychodzili, podpisywali się, brali karty, głosowali. Żadnego marudzenia. Karne stanie w kolejce. Zero pretensów, fochów i agitki łamiącej ciszę wyborczą.
Głosów na Króla Juliana: Jeden. Przy pozostałych kandydatach na karcie napisano: Nie. Nie. Nie. Długo jeszcze nie. (Jakiś fan Piłkarskiego pokera?)
Głosów na Cthulhu: Dwa. Zazwyczaj z dopiskiem: "po co wybierać mniejsze zło?"
Zysk: Patriotyczny obowiązek patriotycznym obowiązkiem, ale fajnie, że za niego płacą. Kasa dla członka komisji to jakieś 160 zeta na łapkę, nieopodatkowane. Warto jednak doliczyć do tego przyjazd i wyjazd. Zwłaszcza zaś ten drugi, gdy nie masz nocnego pod dom i musisz wziąć taksę. W sumie: jako droga kariery zawodowej jest to zajęcie mocno ryzykowne.
Ogólnie: Nuda, panie/pani. Zero przekrętów i awantur. Słowem: powód do dumy i podziękowań dla tych, którzy sprawiali, że nie mamy tutaj Białorusi.
Urodziłem się chwilkę przed stanem wojennym, a potem poszło już z górki. Nie było wyjścia, kwestie związane z procesami demokratyzacji naszego kraju zawsze były na horyzoncie bliższym i dalszym. Jednak to dopiero w tym roku niespodziewanie (także dla mnie) naszło mnie na pracę dla systemu.
I tak wylądowałem w Obwodowej Komisji Wyborczej Nr 21 w Krakowie. Poniżej parę wrażeń z niedzieli, 9 października, roku 2011.
Zabawny zonk na start: Komisję ulokowano w szkole ConQuestowej. Jak do niej dojść, możecie zobaczyć w tym filmiku (by Tarkis, uwaga link bezpośrednio do avi). Ta szkoła to chyba moje nemezis. Na fejsie poszło nieco lajków, że to subtelny kop w rzyć od losu, żeby reaktywować CQ. Na to nie ma szans. Poza tym wystarczą DWA krakowskie konwenty, które ktoś chce reaktywować. No, dobra, miało być o wyborach.
IKEA FTW: Dzień wcześniej trzeba się było stawić w lokalu, przeliczyć karty do głosowania i złożyć urnę. Jej wieczko sprawiało nam wiele kłopotów. Wpychaliśmy, rozginaliśmy, mieliśmy już je ciąć, gdy… Mieszkanie naprzeciwko ikei i znajomość ich zakładkowego systemu składania kartonów na coś się przydała.
Podział zadań: Komisja liczyła osiem osób plus sympatycznego pana informatyka, który był odpowiedzialny za laptopa, wprowadzenie danych do laptopa, wysłanie danych do centrali i zamknięcie laptopa. Pozostałe osiem osób (w tym przewodnicząca i zastępczyni) podzieliło się na dwie zmiany. Mnie przypadła ta od 13 do 21. Jeszcze tego brakowało, żebym się zrywał do służby państwu o szóstej rano, bądźmy poważni…
Zakres obowiązków: Siedzisz przy stole. Mówisz około 500 razy "dzień dobry", "do widzenia" oraz "szczęść Boże". Uśmiechasz się. Łykasz tik-taka, żeby oszukać głód. Uśmiechasz się mocniej.
Strój: Ponieważ wybory są u nas zazwyczaj jesienią, doradzam: ciepłe skarpety i gacie. Odradzam garnitur, chyba że spodziewacie się kamer i rozkładówki w Gazecie. Polecam: marynarkę z porządną bluzą pod spód. Niewymuszona elegancja połączona z komfortem. W ten sposób marzną ci tylko ręce.
Lokalizacja w budynku: Salka na parterze, którą ConQuestowicze mogą pamiętać z gotowania żarcia. Na ścianach biogramy członków TON (Tajnej Organizacji Nauczycielskiej 1939-45) oraz cytaty ze Słowackiego. Stężenie narodowego patriotyzmu: 100 procent.
Frekwencja: W kraju nie doszła do 50 proc., my zrobiliśmy ją w cuglach. Jako "my" rozumiem wyborców z okręgu, w tym braci Kapucynów Mniejszych i siostry Loretanki. Poza tym zawitało do nas 113 osób, które miał zaświadczenia do głosowania poza miejscem meldunku. Oj, dawno się tyle nie naspisywałem danych osobowych.
Ciemne strony frekwencji: 21, zamykamy lokal i fajrancik przy Tańcu z gwiazdami? Nic z tych rzeczy. Trzeba to jeszcze policzyć. I nagle 769 głosów staje się naszym głównym wrogiem. Gdy sortowałem karty z wyborów do senatu (u nas walczyli Cichoń z PiS i Klich z PO), miałem obawę, że w nocy obaj panowie będą mi się śnić z gościnnymi występami Roszczynialskiego i Zalasińskiego. Na szczęście, jak zwykle, śniło mi się, że podaję do Messiego w finale MŚ w piłce nożnej.
Goście, goście: Miałem przyjemność wpisywania ludzi, którzy dotarli do nas z daleka. Daleko mogło oznaczać zarówno Trzcianę, jak i Szczecin czy Paryż. To była jedna z fajniejszych rzeczy w tych wyborach: ludzie, którym się chciało zadać sobie trochę trudu. Drugą były te osoby – mnie trafiła się jedna – dla których były to pierwsze wybory w ogóle.
Goście, goście II: Czyli Paweł Ścibiorek. Zastanawiałem się, jakie jest prawdopodobieństwo, że w moich godzinach urzędowania pojawi się ktoś znajomy. Jak widać, nie takie znowu zerowe – zwłaszcza, że Paweł celowo przyszedł na Loretańską. Dzięki, Pawle, za odwiedziny.
Mąż zaufania: A raczej mążczyzna żona zaufania. Stawiła się, obserwowała, kontrolowała. Chciała pomóc liczyć głosy, ale została delikatnie, lecz stanowczo zdissowana.
Kto wygrał? A kogo to obchodzi? Gdy pół narodu emocjonowało się wynikami i wrzucało statusy na fejsa, dla nas liczyło się jedno: by liczba wydanych kart do głosowania zgadzała się z tym, co wyjęliśmy z kartonowego pudła z orzełkiem. A to wcale nie jest takie łatwe do ustalenia, gdy ktoś podpisuje się zamaszyście na dwie kratki lub głosuje z zaświadczeniem, choć jest wpisany na listę wyborców.
Incydentów: Brak. Nie żebym na jakiś liczył, ale – wierzcie lub nie – ten społeczny rytuał (przynajmniej u nas) był traktowany poważnie i z sympatią. Ludzie przychodzili, podpisywali się, brali karty, głosowali. Żadnego marudzenia. Karne stanie w kolejce. Zero pretensów, fochów i agitki łamiącej ciszę wyborczą.
Głosów na Króla Juliana: Jeden. Przy pozostałych kandydatach na karcie napisano: Nie. Nie. Nie. Długo jeszcze nie. (Jakiś fan Piłkarskiego pokera?)
Głosów na Cthulhu: Dwa. Zazwyczaj z dopiskiem: "po co wybierać mniejsze zło?"
Zysk: Patriotyczny obowiązek patriotycznym obowiązkiem, ale fajnie, że za niego płacą. Kasa dla członka komisji to jakieś 160 zeta na łapkę, nieopodatkowane. Warto jednak doliczyć do tego przyjazd i wyjazd. Zwłaszcza zaś ten drugi, gdy nie masz nocnego pod dom i musisz wziąć taksę. W sumie: jako droga kariery zawodowej jest to zajęcie mocno ryzykowne.
Ogólnie: Nuda, panie/pani. Zero przekrętów i awantur. Słowem: powód do dumy i podziękowań dla tych, którzy sprawiali, że nie mamy tutaj Białorusi.
9
Notka polecana przez: Aesandill, Atum, Blanche, Cooperator Veritatis, de99ial, earl, Jade Elenne, KFC, Xolotl
Poleć innym tę notkę