» Recenzje » Company of Heroes: Tales of Valor

Company of Heroes: Tales of Valor

Company of Heroes: Tales of Valor
Kiedy kupuję dodatek do RTS-a, oczekuję zwykle tego samego – nowej, długiej kampanii dla jednego gracza, innowacyjnej armii pełnej nowych jednostek, która urozmaici tryb multiplayer. Mam też nadzieję na jakieś nowe mechanizmy, mogące rozruszać jakoś znaną mi już rozgrywkę. Company of Heroes: Tales of Valor nie satysfakcjonuje mnie na żadnym z tych pól nawet w połowie.

Strategia idealna?


Jeszcze przed premierą, gdy oglądałem trailery i czytałem zapowiedzi, rysował się przede mną obraz cudownej strategii. Twórcy obiecywali ciekawą kampanię, w której poprowadzimy przez Normandię Asa Tygrysów, zapewniali o kilku nowych jednostkach, mówili o trybie bezpośredniego ognia, który pozwalałby nam na samodzielne sterowanie 88-ką stalowego monstra, jakim jest Tygrys. Już wyobrażałem sobie te pancerne bitwy, zażarte walki miejskie i świetny tryb kontroli bezpośredniej, dzięki któremu wczuję się w kierowaną przeze mnie postać. Potem jednak przyszła paczka z grą, pozbawiając mnie złudzeń.

Achtung! Panzer!


Na pierwszy ogień weźmy kampanię zatytułowaną "As Tygrysów". Kierujemy w niej legendarną załogą PzKpfw VI Tiger, której zadaniem jest rozgromienie brytyjskich sił koncentrujących się w miejscowości Villers-Bocage. Niestety, załoga jest legendą tylko w świecie CoH. Fikcyjny Hauptmann (kapitan) Voss jest odzwierciedleniem prawdziwego czołgisty, Michaela Wittmana. Szkoda jednak, że w grze nie mamy okazji kierować tym właśnie żołnierzem, czy chociaż innym członkiem jego jednostki (Wittman był esesmanem, Voss zaś należy do Wehrmachtu). Bohater Tales of Valor wydaje mi się cokolwiek bezpłciowy, a nazywanie przez twórców każdego z załogantów Tygrysa, choć zapewne miało przywiązać graczy do załogi, nie zdaje egzaminu.
Pewnie dlatego, że... nie ma czasu, by imiona te zapamiętać! Kampania jest niezwykle krótka – w pierwszej misji wjeżdżamy Tygrysem do wioski, nasza maszyna zostaje pod koniec zadania uszkodzona (to nie spoiler, taki opis figuruje choćby w instrukcji). W drugiej misji uciekamy więc z obszaru na własnych nogach, by po chwili, w ramach trzeciego etapu... wrócić do miasteczka w cudacznie pomalowanym (ja wiem, załogi Tygrysów malowały na lufach swych maszyn tzw. kill ringi, ale ilość badziewia, jakim upstrzony jest nasz czołg jest po prostu śmieszna) Pz VI i wykurzyć z wioski Angoli. Na rozgrzewkę wystarczy, pomyślałem, kończąc trzecie zadanie (za pierwszym podejściem! Na Normalu ta gra jest wręcz banalna). Wtedy właśnie skończyła się kampania. Miałem maksymalnie napakowana maszynę śmierci (ulepszenia wykupujemy w czasie misji, za zdobywane przy zabijaniu wrogów doświadczenie), ochotę na zniszczenie co najmniej kilku dywizji pancernych, a gra wyrzuciła mnie do menu, wręczając mi medal. I to wszystko?

Able, Baker & Co.


Druga kampania nosi nazwę "Grobla". Kierujemy w niej dwoma drużynami amerykańskich spadochroniarzy (kompaniami Able i Baker 505. Pułku Piechoty Spadochronowej), którzy starają się zdobyć miasteczko Cauquigny, atakując przez groblę La Fiere. Jednostki różnią się od siebie oczywiście nie tylko wyglądem (swoją drogą, jest to dziwne – czemu dwa, poniekąd siostrzane oddziały, mają tak różne umundurowanie?), ale i wyposażeniem (Able to pistolety maszynowe, Baker zaś – wyrzutnie bezodrzutowe) oraz umiejętnościami specjalnymi, wykupywanymi przez nas w ciągu gry. I tak, za zdobywane doświadczenie możemy swych ludzi wyposażyć w trzydziestonabojowe magazynki do Thompsona, granaty fosforowe, czy też rzucane ładunki wybuchowe.
Za używanie tych zdolności w trakcie gry płacimy jednym z trzech obecnych w tej produkcji surowców – amunicji (pozostałe to Zasoby Ludzkie i Paliwo, tych w dwóch z trzech kampanii single jednak nie wykorzystujemy, gdyż są to misje, w jakich nie zajmujemy punktów kontrolnych, w multi przynoszących nam zyski). Zdobywamy ją, zbierając walające się po planszy skrzynie, niszcząc doszczętnie wrogie oddziały piechoty czy wysadzając pojazdy. Kampania nie przypadła mi jednak do gustu, gdyż naprzemienna obrona i zdobywanie tych samych kilku domów, będących ponoć wioską, robi się nudne już po krótkiej chwili.

300 Niemców


Trzeci zbiór zadań oferowanych nam przez panów z Relic Entertainment, zatytułowany "Bitwa pod Falaise", jest czymś, co powinno spodobać się fanom misji obronnych w strategiach. Ja nie jestem jednym z nich, więc potrójna (ta, podobnie jak i dwie poprzednie kampanie, składa się z trzech zadań) obrona miasta Trun dała mi w kość już w pierwszym zadaniu. Po poznaniu zbawczej strategii (kilka 88-ek równa się: masakra wojsk wroga) przeszedłem jednak do drugiej misji, by odkryć... że od tej pory wystarczy naprzemiennie wysyłać fale piechoty i ostrzały artyleryjskie/lotnicze, by ukończyć kampanię. Że łatwe? Jak najbardziej. Na wyższych poziomach trudności, jeśli chcemy wykonywać wszystkie postawione przed nami zadania dodatkowe (za niektóre otrzymujemy medale, które oglądać możemy w menu i które odblokowują też parę nowych jednostek do trybu multi), sporo się napocimy, a powietrze zrobi się gęste od bluzgów.

I niech ryczy z bólu maniak realizmu


Ważna adnotacja – Company of Heroes: Tales of Valor w żadnym razie nie jest grą o przesadnym realizmie, więc graczom lubującym się w nim lepiej tej produkcji nawet nie pokazujcie. Jeśli zobaczy on Tygrysa, którego wieżyczka obraca się o 360 stopni w kilka sekund, a działo wystrzeliwuje pocisk za pociskiem co blisko półtorej sekundy, bez wątpienia wstanie od komputera, rzuci głośnym epitetem, po czym z płaczem wybiegnie za drzwi. A tak właśnie wygląda trzecia misja kampanii Asa Tygrysów, gdy załoga naszej maszynki wyuczona jest wszystkiego, co możliwe. Pewnie, graczy trzeba jakoś nagrodzić, ale bez przesady. Zdaję sobie sprawę, że takie rzeczy nie przeszkadzają 95% graczy, ale mnie po prostu irytują. Jeśli jednak masz gdzieś, czy sensowne jest to, że wóz pancerny da się zniszczyć po prostu (odpowiednio długo) ostrzeliwując go z CKM-u, to do oceny dodaj jeden punkt. Teoretycznie gra ta jest nastawiona na multi, a więc należy poczynić pewne ustępstwa względem realizmu. W wielu przypadkach zasłanianie się multiplayerem jako przyczyną irracjonalności pewnych mechanizmów gry jest po prostu marną wymówką twórców, ale tutaj nie, gdyż...

Multiplayer rządzi!


Wiadomo to zresztą już od premiery pierwszej części – ta gra jest czymś niezwykłym, jeśli chodzi o starcia sieciowe. Gdy przeciwko sobie postawimy dwóch graczy o równym poziomie doświadczenia w grze, to już samo obserwowanie rozgrywki jest zajęciem szalenie interesującym. Cztery (dodatek jest samodzielny, toteż w trybie Potyczki i multi możemy korzystać ze wszystkich armii bez posiadania innych części) zróżnicowane armie, czyli Wehrmacht, USA, Brytyjczycy i Panzerwaffe (dla mnie jest to po prostu Waffen-SS, co ciekawe, w grze mówi się o nich "Panzer-Lehr", jest to więc tzw. dywizja wzorcowa, toteż dziwi mnie nieco nazwa z wersji PL, a nie wiem jak jest w oryginalne), wymagające innego podejścia i taktyki. I w zasadzie dodatki do trybu multi są jedynym sensownym powodem, dla jakiego warto ten add-on zakupić. Nowe jednostki, w tym przepakowany wręcz Tygrys z kampanii single, oraz trzy tryby – tzw. Operacje. Jedna z nich to obrona miasta, w której przeciwko komputerowi walczą dwaj gracze w ramach kooperacji, dwie postałe są już bardziej standardowe.

Direct Control > Ogień Bezpośredni


Jeśli czytaliście moją recenzję Men of War, pewnie pamiętacie tryb Direct Control, który pozwala na bezpośrednie objęcie kontroli nad dowolną jednostką na polu bitwy. Kiedy spojrzymy na pudełko Company of Heroes: ToV, możemy oczekiwać tego samego. W praktyce funkcja z dzieła Relic nie dorasta nawet do pięt temu, co stworzyli panowie z 1C. Nie dość, że kierujemy tutaj tylko ogniem, tj. jednostka nadal porusza się tam, gdzie nakażemy jej to myszą, to nie każdą jednostką można bawić się w ten sposób. Ba, w trybie potyczki nie znalazłem ani jednego oddziału, który można w ten sposób kontrolować! W minikampaniach możemy za to strzelać 88-ką Tygrysa, Mauserem snajpera czy kilkoma Thompsonami kompanii Able. Na szczęście ogień bezpośredni występuje w Operacjach, gdzie bywa dość pomocny.

Zbliżenia są złe


Do momentu, w którym dorwałem się do nowego CoH, myślałem, że mój komputer nie jest aż tak zły. Jasne, ma już ponad rok, ale nadal radzi sobie bez żadnych problemów z większością nowych produkcji. Company jest już grą jakby... dość wiekową, a jako że twórcy nie wprowadzili od pierwszej części widocznych zmian w szacie graficznej, uznałem, że mój sprzęt poradzi sobie z grą. I tu się pomyliłem. Po pierwszym uruchomieniu, gdy nic nie haczyło, podniosłem ździebko suwaki i... nastąpił slideshow (chociaż, co dziwne, we wbudowanym trybie testowym gra wskazuje na średnio 40 FPS). Zły, wróciłem do poprzednich ustawień. O ile gra nadal wyglądała nieźle, to podczas jakichkolwiek starć ogniowych nie mogę przybliżać kamery, bo animacja spada do około 4-5 klatek na sekundę. Toż to farsa jakaś. Sprawdziłem jednak grę u kumpla, którego komp jest dużo lepszy, a tam, w całej okazałości, zobaczyłem, że gra na maksymalnych ustawieniach nadal prezentuje się po prostu świetnie. Chociaż denerwuje mnie pewna "plastikowość" modeli pojazdów, które w tej produkcji przypominają mi bardziej figurki do bitewniaków niż narzędzia wojenne.

Cóż począć?


Z ostateczną oceną Company of Heroes: Tales of Valor miałem pewien problem. Z jednej strony gra wprowadza nowe bajery dla fanów trybu multiplayer, które na pewno będą dla nich przydatne. Z drugiej zaś strony, nie jestem pewien, czy za taką cenę ma sens zakup gry, której przejście w trybie single zajmuje jakieś cztery godziny. Ponadto zdenerwował mnie zabieg twórców, którzy – uwaga! – każdą z trzech kampanii umieścili na JEDNEJ mapie. Tak więc Villers-Bocage atakujemy/opuszczamy/kontratakujemy zawsze na tym samym odcinku, po grobli La Fiere jak głupi biegamy przez trzy misje, po identycznym kawałku drogi, a pod Falaise przez trzy zadania obserwujemy te same budynki, z misji na misję coraz bardziej rozsypane. Tak się nie postępuje z fanami.

Jeśli więc jesteś fanem trybu multiplayer, który chce nowych map i jednostek, dodatek i tak kupisz. Jeśli zaś szukasz drugowojennej rozrywki w trybie single, może zainteresuj się Men of War, bądź którąś z poprzednich odsłon Company of Heroes, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś. Ta perfidnie zalatuje mi skokiem na kasę. A obietnice były tak kuszące...
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


6.0
Ocena recenzenta
7.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Company of Heroes: Chwała Bohaterom
Producent: Relic Entertainment
Wydawca: THQ Inc.
Dystrybutor polski: CD Projekt
Data premiery (świat): 8 kwietnia 2009
Data premiery (Polska): 10 kwietnia 2009
Wymagania sprzętowe: Pentium 4 3 GHz, 1 GB RAM, karta grafiki 256 MB (GeForce 6600 lub lepsza), 6.5 GB HDD, Windows XP
Nośnik: 1 DVD
Strona WWW: www.companyofheroesgame.com/
Platformy: PC
Sugerowana cena wydawcy: 89,90 zł

Komentarze


~Elkh

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Mam nadzieję, że w końcu wypuszczą nowego patcha, bo TOV popsuł grę.
06-06-2009 15:44
WH
   
Ocena:
0
O którym elemencie mówisz? Bo jeśli udałoby się zoptymalizować grę, to moja ocena podskoczyłaby o jakieś 1.5 pkt.
06-06-2009 23:01
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Dodatek się kupuje by móc grać na internecie, bo bez niego nie da rady! "Nowe jednostki, w tym przepakowany wręcz Tygrys z kampanii single"

Ktoś mając dodatek wyleci ci z czymś takim, a ty możesz sobie pomachać paroma Shermanami

Kiedy ktoś z dodatkiem okopie ci się działami w formie budynków + 5 bunkrów + 2 budynki z moździerzami, a ty masz samą podstawkę to możesz już sobie wyjść z gry
01-11-2009 11:04

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.