Co wolno? - archiwum webkomiksu.
W działach: Internet, Komiksy, Pytania | Odsłony: 38Jak wszyscy wiemy, Internet nie jest wieczny. Strony internetowe nie są wieczne, ich zawartość, użytkownicy. Wszystko płynie. Zazwyczaj nie zauważamy entropii panującej w cyberświecie – w deszczu aktualizacji, nowych technologii i redesignów, w oceanie informacji jedna strona mniej lub więcej nie robi żadnej różnicy. Czasem jednak, dana strona jest szczególna – ze względu na jej wartość historyczną, kulturalną lub idee, które mieści. Dobrymi przykładami mogą tu być wszelkie czasopisma typu Open Access oraz pierwsza strona internetowa w historii. Niewątpliwie, byłoby wielką stratą, gdybyśmy utracili wartości, które owe miejsca w sieci sobą reprezentują.
Sprawa jednak komplikuje się znacznie, gdy zaczynamy mówić o kulturze, nawet tej dostępnej za darmo. Prawa autorskie to rzecz nadrzędna. Należy postępować bardzo ostrożnie, albowiem różnica między zachowaniem dzieła a skradzeniem go jest niezwykle cienka.
Sytuację komplikuje fakt, iż wiele starszych dzieł powstało w czasach, gdy o prawach autorskich nie mówiło się w dzisiejszym kontekście. Nie istniała wtedy w powszechnej świadomości nomenklatura, której dziś używamy, by zdefiniować coraz to nowe poziomy abstrakcji prawniczej, dotyczącej równie abstrakcyjnego tematu. Open Source było wtedy jeszcze bardziej niszowe niż obecnie, o Creative Commons nikt nie słyszał, a rzeczy umieszczone w sieci „za darmo” były po prostu „rzeczami za darmo”. Ciężko umieścić owe wytwory kultury i świadomości prawnej w obecnym kontekście, z drugiej strony, czasami jest to niezbędne, by uchronić dzieło od zapomnienia.
Odchodząc nieco od tematu, należy zauważył, iż nieokreślenie licencji dla własnego tworu jest sporym problemem także i dziś. Na dniach mam zamiar zamieścić na Polterze tłumaczenie gry RPG stworzonej z myślą o sesjach PBF, z wielką swobodą odgrywania i wpływania na przebieg rozgrywki. Moim największym problemem jest jednak to, iż owo dzieło kolektywne nie posiada żadnej licencji. Skoro współcześnie na anglojęzycznym forum owe kwestie nie doczekały się należytej uwagi, nie powinniśmy się dziwić temu, iż polskojęzyczni artyści sprzed paru lat także nie zdefiniowali stanu prawnego swych dzieł w sposób jednoznaczny.
Przechodząc do sedna, mam dylemat z pogranicza prawa, etyki i netykiety, zasilany moją obawą o utratę dzieł kultury, które uważam za ważne i piękne (choć dla każdego te słowa znaczą co innego). W wielkim skrócie – strona jednego z „antycznych” (w internetowej skali) komiksów przestała działać, wszystkie paski zniknęły z znanego mi internetu. Nie wiem, ile osób posiada własne archiwum i jak bardzo są one pełne, wiem jednak, iż posiadam na swoim dysku całą zawartość komiksu (wyłączając nieodżałowane komentarze). Wiem, że komiks ten był dostępny za darmo i myślę, że autor by się ucieszył, gdyby wiedział, iż nawet wiele lat po zaprzestaniu prac ludzie dalej chcą go czytać. Oczywiście, to tylko moje założenie, interpretacja nie poparta niczym poza własnym, subiektywnym odczuciem na temat procesu twórczego.
Nie wiem, czy postąpiłem „dobrze”, umieszczając moje archiwum na Chomikuj, nie wiem też, czy będzie „właściwe” rozpowszechniać owy link. Mój nieistniejący, pierwszy post na Polterowym blogu, który skasowałem, zawierał link do paczki z komiksem. Zdaniem Slana, post zostałby usunięty, a ja najpewniej zbanowany. Nie wiem, czy miał rację, ale zastosowałem się do jego wytycznym i skasowałem post.
Z jednej strony, byłoby głupio, gdyby komiks (B.O.B, konkretniej mówiąc – ktoś pamięta?) przepadł w niebyt. Uważam, że stanowi od razem z RotflPG zapis pewnych czasów, stanu świata RPG i kultury geekowskiej w Polsce. Z drugiej, równie głupio byłoby narobić wokół siebie smrodu w oparach kradzieży własności intelektualnej.
Sprawa komplikuje się, gdy uznam, iż tak naprawdę mój problem nie leży w moich intencjach. To, czego tak naprawdę się obawiam, to nie moje działania, lecz ich odbiór. Jak zwykle, nie boję się bycia „fanatykiem”, lecz tego, że ktoś mnie określi przy pomocy tej etykietki. To bardzo osobiste, ale także odgrywa pewną rolę w moich rozważaniach.
Najprościej byłoby skontaktować się z twórcą komiksu, ale w momencie, gdy strona wyparowała z sieci, jest to niezwykle trudne. Wojciech Suchy, bo to on jest autorem, ma dosyć powszechne nazwisko. Przeszukanie internetu pozwoliło mi natrafić na jednego w miarę znanego Wojciecha Suchego (podróżnik związany z wydawnictwem Almanak, zasłynął ze zdobycia góry Aconcaqua w Chile) i niezliczoną liczbę „prywatnych” Wojciechów. Poszukiwania są bezcelowe.
Tak więc trwam sobie w otchłani pomiędzy literą prawa a egzystencją bezcennych bitów...