Od jakiegoś czasu zewsząd słychać głosy, które zwiastują nadejście kolejnego tomu o przygodach inkwizytora i Sługi Bożego Mordimera Madderdina autorstwa Jacka Piekary. Nowością jest, iż nadchodzący tom nie będzie zbiorem opowiadań, lecz pełnowymiarową powieścią. Cykl, który notabene przyniósł autorowi największą popularność, rozrasta się więc do ośmiu tomów i na dodatek wcale nie zmierza ku końcowi, co pchnęło mnie do pewnych przemyśleń dotyczących jakości serii.
Przygody bezwzględnego inkwizytora po raz pierwszy zostały zebrane w 2003 roku w zbiorze zatytułowanym Sługa Boży, zawierającym pięć opowiadań, które w mgnieniu oka znalazły wielu wielbicieli. Mimo nieczułości i głębokiego fanatyzmu Madderdina nie można było z nim nie sympatyzować. Mordimer był człowiekiem oddanym swej wierze pod każdym względem, a jednocześnie pełnym okrucieństwa dla tych, którzy odważyli się deptać wyznawane przezeń wartości. Wypowiedzi i przemyślenia bohatera tchnęły sarkazmem, a dzięki pierwszoosobowej narracji na każdym kroku poznać można było poglądy, jakie reprezentował.
Opowiadania są tym bardziej kontrowersyjne, że protagonista od czasu do czasu podróżuje z trójką zabójców równie bezwzględnych co on sam. Co więcej, świat, w którym rozgrywa się akcja cyklu, to alternatywna wizja średniowiecza, w jakiej Jezus Chrystus, zamiast przed laty skonać na krzyżu, zszedł z niego i w spektakularnym stylu ukarał swoich prześladowców. Ukazany obraz jest pełen brudu i kłamstw, a opisy epatują okrucieństwem i wulgarnością. Dzięki doskonałemu pomysłowi i świetnemu wykonaniu autor trafił w gusta wielu fanów dark fantasy. Potencjał swego bohatera Piekara rozwinął w drugim tomie, który dorównywał znakomitej części pierwszej, jeśli wręcz jej nie przewyższał.
Kolejne dwa zbiory nie utrzymują już niestety tego poziomu, co poprzednie. Czytając, można zauważyć pewien schemat, według którego zbudowane są poszczególne opowiadania, przede wszystkim dotyczący toku rozwiązywania kolejnych zagadek oraz używanych w tym celu środków. Skutkiem tego opowiedziane historie wydają się dużo mniej ciekawe, niż te ukazane w poprzednich dwóch tomach. Spadek formy widać również po bohaterze. Jego wcześniejsze, godne uwagi przemyślenia powtarzają się i gdy, przykładowo, podczas lektury czwartego tomu po raz enty ma się do czynienia z uwagami na temat wrażliwego węchu bohatera i związanych z nim problemów, można odczuć przejmującą chęć wyrzucenia książki przez okno.
Kolejny problem dotyczący postaci to próba pogłębienia jej za wszelką cenę. Z tomu na tom czytelnik dowiaduje się o Mordimerze coraz to nowych rzeczy, a sam bohater zaczyna roztaczać wokół siebie aurę wyjątkowości. Przedstawiony w pierwszych tomach bohater pod wieloma względami nie wybijał się ponad przeciętność: ot, zwykły inkwizytor próbujący związać koniec z końcem. Utrata tejże zwykłości stawia w nieco innym świetle postać, której z biegiem cyklu coraz bliżej do wizerunku typowego bohatera książek fantasy. Ponadto pozbawiony do tej pory uczuć Madderdin zaczyna mieć coraz bardziej miękkie serce, skutkiem czego jego niewzruszony wizerunek ulega zniekształceniu.
Czwarty ze zbiorów opowiadań wieńczy zapowiedź powieści Czarna śmierć, która miała ukazać się w 2006 roku i być kontynuacją opowiedzianych do tej pory wydarzeń. Książka nie ukazała się jednak do tej pory, zamiast niej autor zaserwował nam prequel w postaci kolejnego zbioru krótkich tekstów pt. Płomień i krzyż, którego głównym bohaterem jest inny inkwizytor, Arnold Löwefell. Tom daje odpowiedź na wiele pytań o dzieciństwo Mordimera, jednakże żadne z opowiadań nie jest przedstawione z perspektywy przyszłego inkwizytora. Zabieg ten wnosi lekki powiew świeżości do niebyt zróżnicowanego do tej pory cyklu. Jednak mimo zapowiedzi następnych dwu części, mających być bezpośrednim ciągiem dalszym Płomienia, pisarz rozpoczyna kolejny (trzeci już!) mikrocykl zatytułowany Ja inkwizytor. Do tej pory ukazały się w nim dwie pozycje opisujące przeszłość Mordimera, znowu z jego punktu widzenia.
O ile odskocznię taką jak Płomień i krzyż można autorowi wybaczyć, kolejne dwa zbiory nie wnoszą do całego cyklu nic, są całkowicie odrębnymi historiami. Zaobserwowany wcześniej schemat budowy opowiadań daje się w nich we znaki jeszcze bardziej, a bohater jest, jaki był, z tym że młodszy i mniej doświadczony. Takich historii, niezwiązanych zbytnio z głównym wątkiem, autor może nakreślić całe mnóstwo, pisząc kolejne prequele, sequele czy interquele. Nawet jeśli będą one na bardzo wysokim poziomie, mogą zacząć w pewnym momencie nużyć, co gorsza nie tylko czytelnika, ale samego pisarza, który zdaje się pisać książki seryjnie. Zamiast jakiegokolwiek przełomu powstaje więc kilka identycznych zbiorów opowiadań, w dodatku z tomu na tom słabszych. Również przewidziana na początku struktura serii zaczyna się wyraźnie wymykać spod kontroli autora. Do dzisiaj tylko pierwszy z mikrocykli został zakończony, pozostałe dwa – ten rozpoczęty Płomieniem i krzyżem oraz dwutomowy (jak dotąd) Ja inkwizytor – nadal czekają na swe kontynuacje.
Wspomniana na początku pierwsza powieść o losach Madderdina (po siedmiu zbiorach opowiadań) stanowi kolejną część mikrocyklu Ja inkwizytor. Pozostaje mieć nadzieję, że uczyni ona całość bardziej różnorodną, choć pomysł wydaje się już całkowicie wyczerpany. Jak mówi powszechna prawda: nie zabija się kury znoszącej złote jajka. Piekarze udało się takową wyhodować i najwyraźniej trzyma się kurczowo swojej fermy. Kiedy bierze się pod uwagę wszystkie wydane do tej pory i zapowiedziane tomy, cykl zaczyna przypominać telenowelę podobną do tej, którą po drugiej stronie oceanu fundują pisarze pokroju Roberta Salvatore’a. Fanów serii najwyraźniej nie brakuje, tak więc głupotą byłoby odciąć kurze głowę. Kłopot tylko z pozostałymi, bardziej wymagającymi czytelnikami, którzy prędzej czy później zorientują się, że ktoś robi z nich sobie jaja.