25-08-2009 12:23
Clubbing i selekcja
W działach: samo życie, historie wózkowe | Odsłony: 3
Jedna z tras naszych spacerków przebiega alejkami naszego osiedla, sporo zieleni, dużo kotów, mało ławeczek, niestety. Przy jednym z bloków rośnie skłębiona masa krzaczorów, w których, jak zauważyłam już wcześniej, banda 7-9-latków ma swoją bazę, vel klub. Krzaczory świetnie się do tego nadają - jest kilka drzew o niskich konarach, wokół krzaczki zasłaniające, w środku miejsce na tłoczenie się kilku drobnych osobników, obok trawniczek, gdzie można paść klubowego królika w szelkach.
Kilka dni temu byłam świadkiem takiej sceny: kilka dziewczynek tłoczy się przy wejściu, z dialogu wynika, że kwestią sporną jest przynależność do klubu.
D1: Nie wejdziesz, nie należysz do klubu.
D2: A ja mogę? Ja mam chłopaka!
Dyskusja, czy Dziewczynka nr 2 rzeczywiście ma chłopaka została rozpatrzona pozytywnie i szczęśliwa posiadaczka mogła wejść do bazy :)
Rety, czuję się jak wychowanka innej epoki. Za "moich" czasów oskarżenie o "posiadanie" chłopaka w tym wieku było powodem do półzłośliwych przytyków. Rodzice potrafili narobić sporo wstydu mówiąc publicznie: A ten Arek, to twój chłopak, że tak ci książki przynosi?
Po zastanowieniu się uznałam, że oba sposoby ssą. Pierwszy, zaobserwowane niedawno na podwórku promuje dziewczynki, które z dużym prawdopodobieństwem wyrosną na galeriowe zdziry, dla których dużą jeśli nie jedyną wartością będzie posiadanie chłopaka. Chłopak, nieważne, jaki by był, zawsze będzie dawał duże bonusy do pozycji towarzyskiej.
Dla mnie, jako osoby, która przez większą część okresu nastolatkowego nie miała chłopaka, ale nie widziała w tym większego problemu, takie zachowanie nastawione na gody jest co najmniej dziwaczne. Wiecie, nie byłam obojętna na wdzięki męskie, ale albo ta druga osoba mnie nie zauważała, albo nie było nikogo odpowiednio w klimacie, albo po prostu to było coś, co należało do niesprecyzowanej przyszłości. Świetnie się bawiłam z koleżankami - i kolegami bez "parowania". A potem w tv leciało Beverly Hills 90210, gdzie każdy spał z każdym... :)
Osoba, czy to dziewczyna, czy chłopak, która jest z kimś dlatego, że "nie wypada nikogo nie mieć" według mnie ociera się o prostytuowanie. Pewnie znajdzie się sporo facetów, którzy powiedzą: posiadanie laski jest wygodne, bo przynajmniej ma kto zrobić loda, nawet nie trzeba męczyć ręki. No, posiadanie faceta też jest wygodne, za ściągniecie majtek kupi bluzkę i zabierze do Manieczek (czy gdzie teraz się jeździ). Myślę tu o takim typowym nastawieniu, bez czarowania, ze to miłość itp. Bo mogę zrozumieć, że ktoś jest kochliwy, albo ma ochotę na seks akurat z nową osobą i fruwa z kochanka na kochanka, ale cyniczne kolekcjonowanie "dobrych" obiektów dla pozycji w danym środowisku jest oblechą na maxa. Oblechą jest środowisko promujące takie wartości.
Z drugiej strony stanowcze odcinanie się od "tych wstrętnych chłopaków" też fajne nie jest. Dziewczyna ma małe szanse, ze wśród wielbicielek Pony nauczy się grać w karcianki i planszówki. Tylko integracja jest szansą na poznanie tych obszarów zabaw, które jakoś są przypisane chłopcom. Fajnie jest, gdy grupa podwórkowa jest na tyle mała, ze tylko zebranie wszystkich dzieciaków - niezależnie od płci - daje szansę na dobrą zabawę. Wiecie, w Cytadelki gra się najfajniej w 6-7 osób :) A nie, ze jedynym celem istnienia płci przeciwnej to zabawy w posiadanie chłopaka.
Dla dzieci przykładem są rodzice, a konwenty mamy jak najbardziej mieszane :), skoro dziecko widzi, że rodzice integrują się na zasadzie dzielenia zainteresowań, a nie: mama na zakupy z koleżanką, tato na ryby z wujkiem, to samo nie będzie robiło podziałów w zabawie. Rety, obserwowanie, jak rodzice sesjują i jeden z wujków gra rolę kobiecą i nie wzdryga sie z obrzydzenia też jest pozytywne.
Ech... ja też miałam przejścia z klubami. Mój Mężczyzna też. Jak wyznał, zawsze był szefem i miał swoją bandę (wiecie, taki typowy MG od urodzenia). Ja najczęściej stawałam w opozycji do tego typu struktur, zupełnie nie wiem dlaczego, bo nie byłam buntowniczką. Zawsze wydawały mi się głupie i się odcinałam. A w 9 przypadkach na 10 szef takiej bandy - szkolnej, podwórkowej czy sanatoryjnej - zwykle mnie podrywał. No, to też jakiś sposób.
Kilka dni temu byłam świadkiem takiej sceny: kilka dziewczynek tłoczy się przy wejściu, z dialogu wynika, że kwestią sporną jest przynależność do klubu.
D1: Nie wejdziesz, nie należysz do klubu.
D2: A ja mogę? Ja mam chłopaka!
Dyskusja, czy Dziewczynka nr 2 rzeczywiście ma chłopaka została rozpatrzona pozytywnie i szczęśliwa posiadaczka mogła wejść do bazy :)
Rety, czuję się jak wychowanka innej epoki. Za "moich" czasów oskarżenie o "posiadanie" chłopaka w tym wieku było powodem do półzłośliwych przytyków. Rodzice potrafili narobić sporo wstydu mówiąc publicznie: A ten Arek, to twój chłopak, że tak ci książki przynosi?
Po zastanowieniu się uznałam, że oba sposoby ssą. Pierwszy, zaobserwowane niedawno na podwórku promuje dziewczynki, które z dużym prawdopodobieństwem wyrosną na galeriowe zdziry, dla których dużą jeśli nie jedyną wartością będzie posiadanie chłopaka. Chłopak, nieważne, jaki by był, zawsze będzie dawał duże bonusy do pozycji towarzyskiej.
Dla mnie, jako osoby, która przez większą część okresu nastolatkowego nie miała chłopaka, ale nie widziała w tym większego problemu, takie zachowanie nastawione na gody jest co najmniej dziwaczne. Wiecie, nie byłam obojętna na wdzięki męskie, ale albo ta druga osoba mnie nie zauważała, albo nie było nikogo odpowiednio w klimacie, albo po prostu to było coś, co należało do niesprecyzowanej przyszłości. Świetnie się bawiłam z koleżankami - i kolegami bez "parowania". A potem w tv leciało Beverly Hills 90210, gdzie każdy spał z każdym... :)
Osoba, czy to dziewczyna, czy chłopak, która jest z kimś dlatego, że "nie wypada nikogo nie mieć" według mnie ociera się o prostytuowanie. Pewnie znajdzie się sporo facetów, którzy powiedzą: posiadanie laski jest wygodne, bo przynajmniej ma kto zrobić loda, nawet nie trzeba męczyć ręki. No, posiadanie faceta też jest wygodne, za ściągniecie majtek kupi bluzkę i zabierze do Manieczek (czy gdzie teraz się jeździ). Myślę tu o takim typowym nastawieniu, bez czarowania, ze to miłość itp. Bo mogę zrozumieć, że ktoś jest kochliwy, albo ma ochotę na seks akurat z nową osobą i fruwa z kochanka na kochanka, ale cyniczne kolekcjonowanie "dobrych" obiektów dla pozycji w danym środowisku jest oblechą na maxa. Oblechą jest środowisko promujące takie wartości.
Z drugiej strony stanowcze odcinanie się od "tych wstrętnych chłopaków" też fajne nie jest. Dziewczyna ma małe szanse, ze wśród wielbicielek Pony nauczy się grać w karcianki i planszówki. Tylko integracja jest szansą na poznanie tych obszarów zabaw, które jakoś są przypisane chłopcom. Fajnie jest, gdy grupa podwórkowa jest na tyle mała, ze tylko zebranie wszystkich dzieciaków - niezależnie od płci - daje szansę na dobrą zabawę. Wiecie, w Cytadelki gra się najfajniej w 6-7 osób :) A nie, ze jedynym celem istnienia płci przeciwnej to zabawy w posiadanie chłopaka.
Dla dzieci przykładem są rodzice, a konwenty mamy jak najbardziej mieszane :), skoro dziecko widzi, że rodzice integrują się na zasadzie dzielenia zainteresowań, a nie: mama na zakupy z koleżanką, tato na ryby z wujkiem, to samo nie będzie robiło podziałów w zabawie. Rety, obserwowanie, jak rodzice sesjują i jeden z wujków gra rolę kobiecą i nie wzdryga sie z obrzydzenia też jest pozytywne.
Ech... ja też miałam przejścia z klubami. Mój Mężczyzna też. Jak wyznał, zawsze był szefem i miał swoją bandę (wiecie, taki typowy MG od urodzenia). Ja najczęściej stawałam w opozycji do tego typu struktur, zupełnie nie wiem dlaczego, bo nie byłam buntowniczką. Zawsze wydawały mi się głupie i się odcinałam. A w 9 przypadkach na 10 szef takiej bandy - szkolnej, podwórkowej czy sanatoryjnej - zwykle mnie podrywał. No, to też jakiś sposób.