Ciemności, przybywaj - Fritz Leiber

Autor: Małgorzata 'Schleppel' Tomaszek

Ciemności, przybywaj - Fritz Leiber
Fritz Leiber znany jest polskiemu czytelnikowi przede wszystkim jako autor przygód Fafryda i Szarego Kocura. Ciemności, przybywaj, opublikowane po raz pierwszy w roku 1943, jest z kolei klasycznym science fiction, więc mogło być miłą niespodzianką dla fanów Leibera, kojarzonego dotąd z fantasy. Niestety, nie wydaje mi się, by ta mocno archaiczna i niechlujnie wydana powieść przysporzyła autorowi nowych czytelników. Ja sama, skuszona zapowiedziami mrocznego postapokaliptycznego świata, przeżyłam jedno z większych czytelniczych rozczarowań.

Ale po kolei: Leiber opisuje rzeczywistość po wielkim kataklizmie; światem rządzą kapłani, jedyni spadkobiercy zaawansowanej techniki, dzięki niej utrzymujący panowanie nad zwykłymi obywatelami. Mocno cyniczni i zdeprawowani słudzy Wielkiego Boga już dawno przestali wierzy w cokolwiek, poza władzą i przywilejami z niej wynikającymi. Prawa wymyślone przez nieistniejącego boga są najważniejsze i w najdrobniejszych nawet aspektach regulują życie mieszkańców, zwanych pogardliwie plebsem. Wyzysk oraz święta prostytucja jest na porządku dziennym. Cały mechanizm terroru działa idealnie do momentu, gdy jeden z pokornych kapłanów przeżywa małe załamanie nerwowe i wygłasza publicznie bluźnierczą mowę, co powoduje lawinę rozmaitych wydarzeń. Buntownik, Jarles, okazuje się być cennym kąskiem zarówno dla Hierarchii, jak i dla opozycji. Okazuje się bowiem, że wszechmocni kapłani mają potężnego przeciwnika w postaci Asmodeusza i grona jego popleczników, głoszących wszem i wobec istnienie Satanasa. Satanas kontra Wielki Bóg – jednak czy którykolwiek istnieje naprawdę?

Manipulowanie umysłami niewykształconych ludzi, kształtowanie umysłów za pomocą zabobonów i techniki, rządy nad ludzkimi duszami – to materiał na doskonałą powieść. Zupełnie niewykorzystany… Autor zaledwie dotyka problemu dominacji religii nad niewykształconym społeczeństwem, przemyka po powierzchni tego zagadnienia, zamiast tego koncentrując się na niewybrednym humorze i pościgach.

Leiber nie stworzył również wiarygodnych, ciekawych charakterów. Główny bohater sprawia wrażenie marionetki, jego początkowe wystąpienie, to jedyna wielka scena z udziałem tej postaci. Potem Jarles przerzucany jest ze stronnictwa do stronnictwa, co rusz zmieniając swoje poglądy. Czytelnicy Mechanicznej pomarańczy mogą też w pewnym momencie doznać uczucia silnego déjà vu, ale więcej napisać nie mogę, by nie zdradzić fabuły. Inni bohaterowie to zaledwie lekko zarysowane sylwetki, mocno stereotypowe: żądny władzy kapłan, demoniczny pomagier, złośliwy psotnik, piękna czarownica.

Leiber napisał tę książkę prawie 70 lat temu i odczuwa się to na każdym kroku. Zarówno w warstwie językowej, jak i w pokazywanych nam technicznych nowinkach rodem z Pana Kleksa w kosmosie – choćby mój ulubiony spray sprężonej entropii. I ten slapstickowy humor, sprowadzający się do walenia bohaterów po głowie ciężkimi przedmiotami. Co rusz jakiś kapłan obrywa tacą na datki, mechaniczna kanapa ociera się o kogoś lubieżnie, a drzwi zatrzaskują się na pewnej części ciała. Ha, ha… Autor serwuje nam też mnóstwo pustej gadaniny, przeprowadzonej groteskowym językiem. Dialogi są pompatyczne i sprowadzają się do wyjaśniania tego, co się przed chwilą wydarzyło.

Czytelnik sprowadzony jest do roli biernego obserwatora, któremu nie dowierza się na tyle, by pozwolić mu łączyć fakty we własnym zakresie. O nie – wszyściutko jest łopatologicznie wyjaśnione i wytłumaczone.

Nijak nie potrafiłam się odnaleźć w tego typu prozie, nie pomagało mi także fatalne wydanie. Wielokrotne powtórzenia w obrębie jednego akapitu, aliteracje straszące na każdym kroku, niedbała korekta przepuszczająca perełki typu: "pożądliwy wzorek" zamiast wzrok…Koszmarne zdania: "uśmiechnął się uśmiechem", "złość, która dotąd w sobie dusił, doprowadzała do mdłości, przyprawiała wręcz o wymioty" – są praktycznie na każdej stronie. Pełno jest także anachronizmów – skąd w realiach średniowiecza wspominanie o nartach czy też uwagi o kaskaderach? Nie da się nie zauważyć nadużywania przymiotnika "fajny", jakże adekwatnego w ustach kapłanów. To wszystko każe zada sobie pytanie, ile trwała praca nad wydaniem tej książki.

Niechlujnie wydana ramotka, marnująca duży potencjał fabularny – takie jest niestety moje zdanie. Odkładam zatem Ciemności, przybywaj w najciemniejszy kąt regału, na niewielki stosik książek, do których nigdy nie wrócę.