» Recenzje » Ciekawy przypadek Benjamina Buttona

Ciekawy przypadek Benjamina Buttona

Ciekawy przypadek Benjamina Buttona
Medialna gorączka, jaką wywołała premiera filmu, kazała podejrzewać, że był to główny pretendent do tegorocznego Oscara. Twarze Brada Pitta i Cate Blanchett zdobiące co drugi billboard i pojawiające się chyba na każdej stronie internetowej, choć trochę dotyczącej kinematografii, zdawały się potwierdzać te przypuszczenia. Jeśli jednak pójdzie się do kina z chęcią obejrzenia laureata Oskara, można się srogo zawieść, choć zdawałoby się, że David Fincher zrobił wszystko, aby było inaczej.

Idąc na seans przede wszystkim byłam ciekawa tego, jak wygląda człowiek, który rodzi się stary. Łatwo wyobrazić sobie wszystkie stadia pośrednie między narodzinami a śmiercią, co jednak z tymi skrajnymi stanami? Czy urodzi się jako stary mężczyzna i umrze jako niemowlę? Czy urodzi się jako naznaczone starością dziecko i umrze jako dorosły? Błędem przy zadawaniu sobie tego typu pytań jest szukanie logiki, w filmie, który jej nie posiada. Zawsze, kiedy do książki/filmu wprowadza się elementy fantastyczne (a tym wsteczne starzenie się ewidentnie jest) tłumaczy się jakoś mechanizm ich działania. Gdyby każdy mag mógł stworzyć przy pomocy magii wszystko, czego zapragnie, byłoby to jak gra z wszystkimi dostępnymi kodami: z początku nawet fajnie, ale szybko nudzi. Dlatego potrzebne są odgórne reguły i ograniczenia – aby zachować homeostazę. Jednak Fincher dał Benjaminowi wolną rękę, z rozbrajającą szczerością wytłumaczył, że tego wytłumaczyć się nie da. I już. Przymknęłam na to oko, i nie tylko na to, gdyż najwyraźniej filmy oscarowe (w dodatku z Bradem Pittem) nie muszą trzymać się jakichkolwiek reguł.

Już na początku coś zgrzyta. Film rozpoczyna się nie historią Benjamina Buttona, a jakiejś umierającej kobiety i jej córki, uwięzionych w szpitalu podczas szalejącej w Nowym Orleanie Katriny. David Fincher był tak zdesperowany, aby nakręcić film godny Oscara, że wpadł na najprostszy, a zarazem najgłupszy w swojej prostocie pomysł: postanowił ze wszystkich filmów ostatnich piętnastu lat, które dostały statuetki, wyciągnąć "to coś" i umieścić w swoim filmie. Motyw staruszki, która na łożu śmierci opowiada o swoim niegdysiejszym kochanku, wydaje się być żywcem wyrwany z Titanica. Telewizor umieszczony w sali szpitalnej nadający najświeższe informacje o huraganie Katrina – jest to jeden z wielu wątków, który zupełnie nic nie zmienia w fabule filmu, nie ma wpływu na żadnego z bohaterów, nie zostaje w żaden sposób rozwinięty. Po prostu jest wyrwany z fabularyzowanych filmów katastroficznych – ot, kolejny oscarowy ozdobnik. Mijają kolejne minuty filmu (a jest ich naprawdę sporo), w których reżyser stara się powiązać umierającą kobietę z postacią tytułowego bohatera. Łączącym ich mostem – lub raczej kładką – jest pamiętnik Benjamina, który rzekomo napisał tuż przed "zdziecinnieniem". Pomijając fakt, że bohater zdołał streścić całe swoje życie w formacie A5, zastanawia detaliczna pamięć do wydarzeń sprzed wielu dziesięcioleci, ale na to również należy przymknąć oko i skupić się na historii, a nie sposobie jej opowiedzenia.

Zanurzaniu się we właściwą historię towarzyszy ciepły głos Brada Pitta, który - pomimo swojej nie najlepszej gry aktorskiej - zdecydowanie podnosi średnią tej pozycji. Sytuacje niedwuznaczne i oczywiste w swoim przesłaniu, opatrzone są celowo dziecięco naiwną narracją. Nie da się oprzeć wrażeniu deja vu i faktycznie – oto Forrest Gump czternaście lat później. Jednak – w porównaniu do historii Forresta – film nie jest zabawny. Są momenty, które wyraźnie próbują wywołać uśmiech na twarzy, jednak robią to w wyjątkowo nieudolny sposób.

Historia Benjamina rozpoczyna się w domu starców, gdzie młody-stary bohater się wychowywał. Pomimo swojego starczego wyglądu nie potrafił odnaleźć się wśród pensjonariuszy, jak również nie może nawiązać kontaktu z dziecięcymi rówieśnikami. Fabuła daje wspaniałe możliwości dla poruszenia wątku samotności i nietolerancji względem odmienności. Widać próby Finchera w tym kierunku, niestety nie są one udane. Zdaje się, że bohater ani przez chwilę nie boryka się z samotnością, a ludzie, których napotyka są wobec niego pełni współczucia i skorzy do udzielenia wsparcia. Przy boku Benjamina zawsze pojawi się ktoś, kto z chęcią pomoże mu w jego problemach i pomoże znieść niedogodności, jakie niesie ze sobą życie. On sam zdaje się najmniej przejmować losem swoich bliskich i tym, że bez nich będzie doskwierała mu samotność. Mając za azymut altruistyczne pragnienie, aby nie stanowić dla nikogo ciężaru, rani po kolei wszystkie przyjazne mu osoby. Opuszczając swoją rodzinę rzekomo dla jej dobra, jedzie zwiedzać świat, doskonale się przy tym bawiąc i poznając nowych (oczywiście chętnych dotrzymać mu towarzystwa) ludzi.

Film ma jednak swoje plusy (a jakże!). Warto zwrócić uwagę na scenografię - piękne obrazy, w jakich rozgrywa się cała akcja - oraz pracę kamery, która jako jeden z nielicznych elementów tej pozycji, naprawdę warta byłaby statuetki. Filmu nie należy od razu przekreślać. Jednak do kina można iść jedynie z nastawieniem na ciekawy zapełniacz czasu, alternatywę dla wszechobecnych komedii romantycznych. Należy oczyścić swój umysł z takich fraz jak: "trzynaście nominacji do Oscara"; "film twórcy Siedem i Fight Clubu", czy "doskonała rola Brada Pitta", bo wyjdzie się z kina z niesmakiem, którego nie zabije nawet popcorn i morze Cola-Coli.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
5.5
Ocena recenzenta
Tytuł: The Curious Case of Benjamin Button
Reżyseria: David Fincher
Scenariusz: Eric Roth
Muzyka: Alexandre Desplat
Zdjęcia: Claudio Miranda
Obsada: Brad Pitt, Cate Blanchett, Tilda Swinton, Julia Ormond, Elle Fanning, Elias Koteas, Jason Flemyng, Taraji P. Henson, Faune A. Chambers, Spencer Daniels, Chandler Canterbury, Patrick Holland, David Jensen, Madisen Beaty, Cynthia LeBlanc, Tom Everett
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2008
Data premiery: 23 stycznia 2009
Czas projekcji: 166 min.



Czytaj również

Ciekawy przypadek Benjamina Buttona
Magia kina
- recenzja
Czarownica 2
Dawno temu w kniei
- recenzja
Ad Astra
W głąb ciemności
- recenzja
Truposze nie umierają
Zawsze celuj w głowę!
- recenzja
Thor: Ragnarok
Jesteś bogiem piorunów czy bogiem młotków?
- recenzja

Komentarze


Sethariel
   
Ocena:
+1
Mam wrażenie, że oglądałem zupełnie inny film... Dla mnie to był przede wszystkim film o przemijaniu i film o miłości... Poza tym czy reżyser powinien tłumaczyć literacką wizję? W końcu to adaptacja opowiadania...
02-03-2009 01:52
Ainsel
   
Ocena:
+1
Oglądając film, wydawało mi się jakbym robił powtórkę z Forresta Gumpa. Fajna recka!
02-03-2009 10:56
Kumo
   
Ocena:
+2
Zdecydowanie nie chciałbym widzieć w tym filmie wyjaśnień dla "przypadku" Benjamina. Obawiam się, że byłoby albo króciutkie i totalnie niesatysfakcjonujące, albo zupełnie niepotrzebnie rozciągnęłoby wątek fantastyczny.
Osobiście bardzo się cieszę z powstania filmu, w którym odmienność nie jest powodem odrzucenia i wyobcowania.
Nie da się ukryć, że opinia zależy od tego, czego oczekujemy od filmu. Np. dla mnie jest to ciepła, ładnie zrobiona opowieść o życiu "nieco-innego" człowieka, który przeżył je w naprawdę piękny sposób. A to, że nikt go nie niszczył z powodu odmienności (głównie dlatego, że większość ludzi uznawała go w dzieciństwie za zniedołężniałego starca, a później za zwykłego człowieka) i brak wyjaśnienia dla jego fenomenu (totalnie absurdalnego z punktu widzenia biologii) to dla mnie żaden problem. A częściowo nawet zaleta filmu.
Faktycznie, "Przypadek..." bardzo przypomina "Foresta Gumpa", i to mnie najbardziej bolało w czasie seansu. Ale ma odmienny klimat i jest w nim mniej Historii, a więcej życia głównego bohatera.
02-03-2009 11:34
malakh
   
Ocena:
+2
Zawsze, kiedy do książki/filmu wprowadza się elementy fantastyczne (a tym wsteczne starzenie się ewidentnie jest) tłumaczy się jakoś mechanizm ich działania.

Serio? To Lem o tym nie wiedział, bo jak dla mnie ocean z "Solaris" pozostał tajemnicą;P
02-03-2009 17:38
Canela
    malakh
Ocena:
+1
Och, ale tam założeniem było, że ocean będzie nieodgadnioną tajemnicą. Różnica jest taka, że w "Solaris" wszyscy zastanawiali się "o co cho", w przypadku Benjamina nikt nie zauważał, że coś jest nie tak. Zupełnie jakby jego odwrotne starzenie było równoznaczne z posiadaniem szóstego palca u stopy - "dziwne, ale się zdarza".
02-03-2009 19:22
malakh
   
Ocena:
0
Och, ale tam założeniem było, że ocean będzie nieodgadnioną tajemnicą.

Canelo, a w "Benjaminie...", filmie fantastycznym, założeniem była niezwykłość jego przypadku. Wcale nie oczekiwałem od twórców wytłumaczenia, jaki mechanizm stał za tym fenomenem. Owszem, nie toleruję głupoty i braku logiki, usprawiedliwianej słowami: "A bo to fantastyka jest...", ale też Fincher tego nie robi.

Przypadek Benjamina ma nosić znamiona niezwykłości - medyczne objaśnienia zniszczyły by aurę tajemniczości. To nie dr House, gdzie mamy do czynienia z egzotycznymi czy też niezwykle rzadkimi chorobami. Inaczej nie byłby to film fantastyczny.

Był więc wybór: tłumaczyć, popełniając mord na niezwykłości, albo przemilczeć sprawę. Wybrano, według mnie, mniejsze zło.

Bo lepsze żadne wytłumaczenie, niż kiepskie (jak w "Zdarzeniu").
02-03-2009 19:36
Canela
   
Ocena:
+1
Nie twierdzę, że satysfakcjonującym dla mnie byłoby, gdyby zamknęli go w cyrku lub prowadzili na nim badania za pomocą elektrowstrząsów (bardzo modnych w owym czasie). Jednak brakuje jakiegokolwiek punktu zaczepienia.
Może to moje zboczenie spowodowane biologicznym wykształceniem, ale to że (uwaga spojler) rodzi się jako małe dziecko i umiera również jako małe dziecko jest dla mnie równie wstrząsające, jak "geny zła" w filmie "Godsend". Mam wrażenie, że etykietka "fantastyka" została przyklejona tylko po to, aby nie musieć tłumaczyć całego zjawiska i Fincher właśnie posłużył się przytoczonym przez Ciebie stwierdzeniem, że "A bo to fantastyka jest..."
02-03-2009 20:01
malakh
   
Ocena:
+1
Może to moje zboczenie spowodowane biologicznym wykształceniem

IV-ty rok biotechnologii się kłania;)
Moim zdaniem, Canelo, problemem jest twoje podejście. Poszłaś na film fantastyczny, oparty na fantastycznym opowiadaniu, a teraz wołasz na pomoc Housa, który nie tylko odkryłby, cóż to za tajemnicza przypadłość, ale jeszcze zbeształ małego Benjamina i nawyzywał od dziwolągów;D

Jak już pisałem, Fincher wcale, moim zdaniem nie idzie na łatwiznę. On stosuje, znany już z literatury i filmu schemat, w którym opowiada się zwykłą historię, do której dodaje się fantastyczny pierwiastek.

Zawsze, kiedy do książki/filmu wprowadza się elementy fantastyczne (a tym wsteczne starzenie się ewidentnie jest) tłumaczy się jakoś mechanizm ich działania

To, według mnie, jest nieprawdą. Przykładem jest nie tylko "Solaris" (argument z "założeniem do mnie nie trafia; Fincher też mógł sobie założyć niezwykłość przypadłości Benjamina), ale chociażby twórczość Ursuli . Le Guin. Ot, chociażby "Dary" - fantastyczne są tylko tytułowe moce, wcale w książce nie tłumaczone. Bo nie trzeba. To jest fantastyczność - tajemnicze zjawiska leżą u podstaw tego gatunku. Oczywiście, nieraz jest inaczej - chociażby w hard SF wszystko ma być "naukowo", ale nie jest to żadna reguła.

Właśnie czytam "Speculative Japan" - zbiór japońskich opowiadań fantastycznych, z których praktycznie każde opiera się na schemacie: zwykłą historia + fantastyczny, tajemniczy pierwiastek.
02-03-2009 21:28
Shinabi
   
Ocena:
0
Moim zdaniem film genialny a napewno inny... No a to się podoba ale wiadomo każdy ma inny gust... i całe szczęście.
21-03-2009 21:07

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.