Chwila prawdy

Autor: Hagar

Chwila prawdy
"Twoja modlitwa jest twoją siłą. To ona przypomni ci, o co walczysz. To ona podniesie cię na nogi, gdy upadniesz. To ona oddali pokusę."

Modlę się zatem, jak przykazał mój mistrz. Modlę się do Sigmara, by wybaczył nam wszystko. Modlę się i piszę te słowa by potomni, którzy kiedyś znajdą tę księgę wiedzieli, jak wiele można ukryć i ile mroku czai się w naszych umysłach.

Modlę się o niego. Wszystkiego mnie nauczył i uczynił silnym. Dał cel i środki. Dał nowe życie. Pojawił się, gdy wszystko było już stracone. Nie przeżyłbym nawet tygodnia, gdyby nie jego ręce zabierające mnie z tamtego miejsca. Z mojej wioski, którą nawet teraz mam przed oczami, płonącej i śmierdzącej śmiercią.

Nie mam już wiele czasu. Muszę się spieszyć… Oby tylko dane mi było dokończyć moje ostatnie dzieło…

Wędrowałem i uczyłem się od niego. Walczyłem u jego boku. Był moim mistrzem i nauczycielem dla duszy i ciała. Dzięki niemu stawałem się lepszy. Dzięki niemu dokonywałem swojej zemsty. Nie chaotycznej, bezmyślnej i samobójczej, ale zimnej, wyrachowanej i profesjonalnej. Dzięki niemu posłałem na stos więcej demonów niźli dusz liczyła ma rodzina. Dzięki niemu zabiłem swym mieczem i młotem setkę mutantów, zwierzoludzi i kultystów, których jedynym celem było zniszczenie Imperium.

Jeszcze tylko jedna strona Sigmarze. Błagam, daj mi siłę…

Mój mistrz i dzieło, jakie sobie obraliśmy, zaślepili mnie. Nie dostrzegłem, a może nie chciałem dostrzec zmian, jakie od lat miały miejsce. Widzieliśmy wiele, wiele razem przeszliśmy. Okrucieństwo, którego doświadczyliśmy zmieniło nas. Wiedzieliśmy o tym obaj. Zawsze wtedy powtarzał: "modlitwa Albercie, ona oczyści twój umysł i ciało". Oddawałem więc swe ciało i duszę Sigmarowi. Byłem jak kielich, gotowy wypełnić się Jego wolą. Byłem ostrzem w Jego dłoni, gdy karał i ustami Jego, gdy przemawiał. Mój mistrz, Dieter Boehm, wielokrotnie o tym mówił. Przez osiemnaście lat u jego boku właśnie tego się uczyłem.

Gwałtownie osiągnąłem dojrzałość. Przy takim człowieku szybko przestaje się być dzieckiem. Niedługo później ślubowałem i odtąd stałem się godzien swego mistrza. Byłem najmłodszym z Rycerzy Sigmara jak zwykliśmy siebie nazywać. I miał być to znak. Znak, że Sigmar wybrał mnie od dziecka.

Byliśmy niezwyciężeni. Nikt nie zdołał ukryć przed nami swej mrocznej natury. Drżenie młota na szyi, czy blask słońca na głowni broni - zawsze był znak od Sigmara wskazujący winnego.

Przez lata Dieter odsuwał się na bok, coraz częściej zostawiając mi sądy i egzorcyzmy. "Wprawiaj się synu, ucz i stawaj coraz lepszym" - mówił. Jeszcze do wczoraj traktowałem to jako komplement. Komplement mistrza, dumnego ze swego ucznia. Dziś już wiem, co było prawdziwą przyczyną tych słów.

Krew spływa mi na oczy. Coraz gorzej widzę. Ciężko już utrzymać pióro. Trudno jest pisać, gdy me własne litery rozlewają się przed oczami.

Nie widziałem! Sigmarze, jak to możliwe! Jak mogłem przez te wszystkie lata nie zauważyć wszystkich zmian, jakie zaszły w Dieterze. Dlaczego, Sigmarze, mi ich nie pokazałeś?

Dziś przekonałem się jak wiele można ukryć. Przed chwilą człowiek, którego uważałem za ojca, okazał się być kimś zupełnie innym. Kimś, z kim zawsze walczyłem.

Od początku nie podobał mi się ten plan. Gdy wchodziliśmy do jaskini pełen byłem najgorszych obaw. Takiego przeczucia doświadczyłem tylko kilka razy w życiu i nigdy mnie nie zawiodło. Nie była to zwykła jaskinia, ale starożytne schronienie mrocznego kultu. Dokonywano w niej inicjacji największych sług Tzeentcha. Tak twierdził Dieter i wiem, że się nie mylił. Wyczuwałem to, gdy wchodziłem. Teraz siedzę w jej kącie karmiąc kamienną posadzkę swą krwią i pisząc ostatnie zdania w mym pamiętniku.

"Przystąp do nas a będziesz żył wiecznie, albo zgiń tutaj złożony w ofierze" to były ostatnie słowa kłótni, jaka między nami wybuchła. Pierwszej i ostatniej kłótni.

Nie przystąpiłem i nie zginąłem złożony w ofierze. Zginę za to wykrwawiając się niczym zarżnięty indyk zwieszony szyją w dół, którego brunatna krew kapie do cynowej miski.

Zabiłem ich wszystkich. Rozłupałem czaszki czterech kapłanów, którzy próbowali zesłać na mnie moce Chaosu. Sigmar i mój święty młot ochronili mnie przed nimi. A potem zabiłem jego - swego mistrza i opiekuna, nauczyciela i ojca… A on zabił mnie. Zostało mi już tylko kilka chwil… Tego wyroku nie zdołam cofnąć…

Powinienem inaczej usiąść, bo krew zalewa mi rękę i brudzi księgę. Trzysta osiemdziesiąta czwarta strona mojego żywota. Czy ta liczba jest magiczna? Chyba tracę rozum zastanawiając się nad takimi rzeczami.

Tyle jeszcze chciałbym napisać. Sigmarze, daj mi siłę. Tylko to mi pozostało, pióro i kilka chwil życia.


Ponoć przed śmiercią Morr rozświetla śmiertelnikom drogę do swego królestwa, by nie zboczyli z niej w domenę Chaosu. Ci, którzy wybrali Chaos za życia, światła ponoć nie widzą. Ciekawe czy ja je zobaczę…

Robi się jasno. Przeraźliwie jasno. Więc jednak to prawda, droga Morra. Jasna droga pana snów i śmierci. Czy to nie absurdalne? To koniec Sigmarze… Czy spełniłem Twą wolę? Czy żyłem według twych nauk? Czy przyjmiesz mnie do siebie?

Zamykam księgę i odrzucam pióro. Gdzieś tu leży mój młot. Bez niego nie chce iść do ciebie, Panie. Za daleko, nie sięgnę go jednak. Nie mam już na to sił… Księga spada z mych kolan, a pochodnia dopala się tak, jak i mój żywot… Czy służyłem ci wiernie, Panie?