» » Chór zapomnianych głosów

Chór zapomnianych głosów

Chór zapomnianych głosów
Gdybym miał opisać Chór zaginionych głosów jednym zdaniem, odwołałbym się do banału: lepsze jest wrogiem dobrego. Remigiusz Mróz był na najlepszej drodze, żeby stworzyć solidny, przyjemny horror science fiction, ale w pewnym momencie zrezygnował i postanowił mocno skomplikować sprawę. Niestety.

Håkon Lindberg budzi się na pokładzie statku "Accipiter" z kriogenicznego snu. Jest w głębokim szoku, bo zamiast sterylnej sali widzi krwawą jatkę. Najprawdopodobniej coś wdarło się na pokład okrętu. Mężczyzna musi spróbować rozwikłać tę sprawę – ale jak znaleźć odwagę, żeby wyjść z komory?

Bez wątpienia największą zaletą Chóru zaginionych głosów jest klimat grozy, który wypełnia pierwszą połowę książki. Remigiuszowi Mrozowi, pomimo użycia chwytów i rekwizytów do cna wyeksploatowanych (przykłady: bohater budzący się nagle w miejscu pełnym trupów, artefakty pradawnej rasy, wypełniające się czernią białka oczu), udaje się budować napięcie i utrzymywać czytelnika w niepokoju. Cała magia w tym, że odbiorca bardzo długo nie wie, z czym w gruncie rzeczy muszą radzić sobie bohaterowie powieści – a autor umiejętnie podsuwa mu kolejne tropy, dzięki czemu pobudza jego ciekawość. Nie jest to może poziom konstrukcyjnej wprawy znany czytelnikom najlepszej polskiej fantastyki naukowej z Niezwyciężonego Lema, którego wpływów można się w Chórze zaginionych głosów doszukiwać, ale trzeba Mrozowi przyznać, że stworzył bardzo ciekawą intrygę.

Problemy zaczynają się, kiedy przychodzi czas rozwiązań. To, co wydawało się tak obiecujące, okazuje się banalną tajemnicą w typie, jaki miłośnicy science fiction znają aż za dobrze; warto zwrócić uwagę, że to bodaj największa różnica między Chórem zaginionych głosów a bardzo podobnym w formie i treści Światłem cieni: Mróz elegancko sprzedał przeciętny pomysł, podczas gdy Dębski średnio poradził sobie ze stworzeniem porządnej otoczki dla naprawdę interesującej idei. Mróz od dobrze zrealizowanego kosmicznego horroru przechodzi do mniej atrakcyjnej space opery. Pierwszym kłopotliwym motywem jest wątek igrzysk, który stał się wśród rodzimych twórców fantastyki naukowej zaskakująco popularny (pojawił się ostatnio także we Władcach Świtu) – ani Zimniak, ani Mróz jednak nie do końca wykorzystali jego potencjał. U tego pierwszego zaginął gdzieś w odmętach fabuły, u drugiego zaś przerodził się w najzwyklejszą międzygatunkową wojnę. Wydaje się, że to tylko szczegół, ale dobrze ilustruje to, iż Mróz w pewnym momencie chyba nieco stracił rozpęd. Niestety, doprowadziło to także do dużo poważniejszego problemu: ugrzęźnięcia akcji w nawale temporalnych zawirowań.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Po zakończeniu lektury doszedłem do wniosku, że to właśnie nakładanie na siebie przeszłości i przyszłości, splatanie różnych linii czasowych i wykorzystanie punktów ich przecięcia miało być esencją Chóru zaginionych głosów. I choć nie można odmówić Mrozowi kilku pomysłowych rozwiązań, to trudno uznać tę część za udaną. Mimo że autor przedstawia czytelnikowi absolutnie najważniejsze dla bohaterów zdarzenia, to tempo akcji niebezpiecznie spada. Håkon wyrusza w długą podróż, a odbiorca zupełnie traci zainteresowanie zarówno nim, jak i losami pozostałych członków misji. To, iż pisarz właściwie uniezależnił zachodzące w Chórze zaginionych głosów zdarzenia od czasu, pozwalając jednej ze swoich postaci na swobodne manipulowanie nim, przyniosło tragiczny skutek: czytelnik przestał odliczać sekundy dzielące bohaterów od tragedii. Mróz próbuje ratować sytuację wikłając się w wywody dotyczące niezmienności linii czasu ("przyszłość już się wydarzyła"), ale jest już za późno – pozwolił odbiorcy odizolować się emocjonalnie od tego, co pokazuje.

Chór zaginionych głosów to powieść-paradoks. Kiedy pisarz dopiero zaczyna wprowadzać czytelnika w wykreowany świat, kiedy musi zdobyć jego zaufanie, kiedy buduje atmosferę – czyta się ją z zapartym tchem. Naprawdę trudno oderwać się od tego pesymistycznego horroru, któremu smaku dodaje fakt, że toczy się w klaustrofobicznej przestrzeni kosmicznych statków. Niestety, gdy Mróz postanawia zakończyć ten bardzo długi wstęp i przejść do rozwiązań, zaczyna nadmiernie kombinować i komplikować sytuację. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach cyklu Mróz przestanie obawiać się prostszych wyjść, bo Chór zaginionych głosów zaintrygował mnie na tyle, iż na pewno po nie sięgnę.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


7.0
Ocena recenzenta
4.75
Ocena użytkowników
Średnia z 2 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Chór zapomnianych głosów
Cykl: Chór
Tom: 1
Autor: Remigiusz Mróz
Wydawca: Genius Creations
Data wydania: 2014
Liczba stron: 410
Oprawa: miękka
Format: 125x195 mm
ISBN-13: 978-83-7995-016-4
Cena: 39,99 zł



Czytaj również

Chór zapomnianych głosów (audiobook)
Kosmiczna zagadka
- recenzja
Inne światy
Dukaj, Małecki, Orbitowski i reszta
- recenzja
Prędkość ucieczki
Powieść wojenna na dwa fronty
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.