Skład
Dobór głównych bohaterów znamionuje dwie diametralnie różne filozofie tworzenia cyklów komiksowych. Yongbi to taki koreański Lucky Luke, realizujący model "wojownik i jego wierny wierzchowiec". Akcja obraca się wokół przygód młodego łowcy nagród. Jego oręż stanowią niewyparzony język i absolutne przekonanie o własnej wartości. W takim kontekście rzeczywiste (choć wysokie) umiejętności walki schodzą na dalszy plan. Liczy się przede wszystkim tytułowa postać oraz jej bezpretensjonalny kontakt z otoczeniem, również płci pięknej. Im więcej sztuczek, tym lepiej.
W odróżnieniu od gwiazdorskiego, opartego na dwóch galacticos zespołu rywala, Chonchu stawia na grę drużynową. Aby dać to fanom jasno do zrozumienia, autorzy równo z pierwszym gwizdkiem wprowadzają do fabuły całe zastępy bohaterów. Z biegiem czasu czytelnik będzie mógł poznawać ich – zapewne rozbudowane – życiorysy, a na wypadek śmierci kolegi przygotowana jest cała ławka rezerwowych, którzy czekają na swoje pięć minut. Wśród tłumu przypakowanych jegomościów błąka się mroczny młodzian i realizuje model "wojownik z trudnym dzieciństwem". Gra ostro, brutalnie, daleko poza granicą faulu.
Styl
Czytając nowe mangi Mandragory jedną po drugiej, można poczuć się jak bohater Star Treka. Zamykając jeden tomik i otwierając drugi, niemalże słyszy się sakramentalne Beam me up, Scottie, a po chwili zmienia się czas, przestrzeń i rzeczywistość. Yongbi to komedia, Chonchu zawiera sporo elementów horroru. Jak to ma często miejsce w przypadku wschodnich produkcji, ostre wyznaczenie konwencji jest dość trudne, lecz obie serie z pewnością wpisują się w nurt klasycznego komiksu drogi. Drogi, na której bohaterów spotykają niezliczone przygody, a całość pływa w sosie estetyki fantasy.
Przeskok między realiami komiksów Moon Jung Hoo i Kim Sung Jae jest jak oglądanie spotkania Brazylia-Włochy. Po jednej stronie boiska podziwiamy autentyczną radość z gry oraz niepohamowaną potrzebę stwarzania dystansu do tego, co się robi. Karykaturalne ukazywanie typów postaci komiksowych, żarty z cenzury zakazującej ukazywania nagości, jednoplanszowe wstawki – wszystko stanowi pretekst do wzbudzania śmiechu. Gdy do ataku rusza przeciwnik, musimy przestawić się na styl wysoki i ponurą powagę. Jeśli nie przyjmie się tego założenia, nadekspresywna pompatyczność dialogów i nadmuchane patosem sceny źle wpłyną na wrażenie. Czy można kibicować komuś grającemu tak nieefektownie? Na szczęście w Polsce wysysa się tę zdolność z mlekiem matki.
Pomysł na grę
A skoro o kibicowaniu mowa, z nim jest jak z miłością. Nie dopinguje się zespołu za coś, ale mimo czegoś, czyli mimo porażek. Jeśli nawet w Yongbi lub w Chonchu znajdą się jakieś elementy psujące odbiór, można mieć nadzieję, iż w przyszłości (czytaj: w następnych częściach) będzie lepiej. W komediowych przygodach konia i jego chłopca wszystko zależy od jakości przyszłych pomysłów. Cykl nie jest dotychczas oparty na historii bohatera. Yongbi przejmuje raczej wątki fabularne od postaci z otaczającego go świata i podąża za nimi. Jeśli przygody będą ciekawe, humor nie przestanie nudzić. W sadze o synu demona zadecyduje realizacja. Historii o twardzielach, którzy są okrutni i nieprzystępni, bo muszą wszystkim udowodnić, że się co do nich mylą, pojawiło się sporo. Jedynie inteligentna koncepcja rozwoju tego pomysłu pozwoli serii wybić się ponad przeciętność.
Yongbi, głównie dzięki lżejszej estetyce i tematyce, może w pierwszym odbiorze wydawać się bardziej przystępny od Chonchu. To spory kapitał, który jednak łatwo roztrwonić, jeśli odpuści się rywalowi. Póki co, jest 1:0. Zaczyna się druga połowa.
Recenzja Yongbi #1 w serwisie Tanuki.pl