Chodząc nędznymi ulicami - antologia

Chodząc nierównymi ulicami

Autor: Jakub 'Qbuś' Nowak

Chodząc nędznymi ulicami - antologia
Piętnaście nagród Hugo, szesnaście Nagród Locusa, wywiad z nim zdobył Locusa w kategorii non-fiction, a w Polsce kojarzy go zapewne tylko część fanów ogólnie pojętej fantastyki. Gardner Dozois, bo to o nim mowa, to jedna z postaci najbardziej zasłużonych dla gatunku. Jego niska rozpoznawalność nad Wisłą stanowi zaś odzwierciedlenie nikłej popularności antologii oraz słabszej pozycji redaktorów. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że gdyby nie udział George'a R.R. Martina, ta pozycja na polskim rynku nigdy by się nie pojawiła. Czy byłaby to strata dla polskich czytelników?

____________________________


Według wstępu autorstwa Martina na zbiór mają składać się opowieści z gatunku urban fantasy (nazywanego "bękarcim pasierbem" fantasy i horroru), których główny bohater ma rozwiązać zagadkę z nadprzyrodzonym smaczkiem. W przedmowie wspomina się noir, Raymonda Chandlera oraz Jima Butchera, lecz szybko okazuje się, iż są to odwołania mocno na wyrost. Pierwszym problemem jest właśnie to, że zapowiedzi Martina pozostają w dużej mierze niespełnione; niezależnie od wybranej definicji części tekstów nie się w żaden sposób zaliczyć do urban fantasy. Poważniejszym zgrzytem jest jednak przeciętna jakość większości opowiadań.

Śmierć z ręki Dalii autorstwa Charlaine Harris to prosta historia morderstwa na wampirzym dworze, która najlepiej ilustruje problemy trawiące zbiór. Trudno zrozumieć, dlaczego utwór ten wybrany został na pierwszy, gdyż jest najgorszy w książce. Może zadecydowało miejsce autorki na liście bestsellerów? Niezależnie od przyczyny fabuła jest przewidywalna, opisy postaci uproszczone, a całość mocno rozczarowuje. Zawodzi też Glen Cook, którego Złodzieje Cienia to efektownie rozpoczynająca się historia skradzionego artefaktu, bardzo ważnego dla pewnego państewka (oraz, oczywiście, niebezpiecznie potężnego). Plusem jest dość zaskakujące rozwiązanie intrygi, ale poza tym tekst nie oferuje wiele więcej czytelnikowi. Nie jest to złe opowiadanie, ale większej przyjemności dostarczy chyba tylko miłośnikom cyklu o detektywie Garetcie. Ból i cierpienie S. M. Stirling sprawia zaś wrażenie zachęty do zapoznania się z powieściami (niewydany w Polsce cykl Shadowspawn), a nie samodzielnej całości. Były żołnierz, aktualnie policjant, bada sprawę pewnego podpalenia. Szybko okazuje się jednak, że natknął się na dużo grubszą aferę. Opowieść jest skrupulatnie prowadzona, napięcie rośnie, lecz zakończenie pozostawia spory niedosyt.

Na szczęście w Chodząc nędznymi ulicami można znaleźć i utwory stojące na wysokim poziomie. Honoru znanych w Polsce autorów broni Patricia Briggs i jej W czerwieni i perłach, stanowiące część cyklu o Mercedes Thompson. Nie dość, że mamy tu bardzo ciekawego narratora (wilkołak homoseksualista Warren o iście kowbojskim charakterze), to w dodatku rozwiązywanie tajemnicy daje sporo przyjemności. Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy ktoś nasyła zombie (do którego stworzenia potrzeba sporych umiejętności) na partnera protagonisty. Zakończenie zaskakuje i nie jest pozbawione moralnego dylematu. Podobnie wyrazistego głównego bohatera można napotkać w dwuznacznie zatytułowanej historii Dama lubi krzyczeć. Conn Iggulden stworzył postać duchołapa-oszusta, a przy tym kobieciarza i mizogina, który wbrew sobie odkrywa, że duchy wcale nie są wymysłem jego klientów. Plusem jest także mocny finał. Mniej oczywistym, kryjącym się za pseudonimem, obrońcą znanych jest zaś M. L. N. Hanover. Różnica między zagadką a tajemnicą to przywodząca na myśl film W sieci zła historia udającego opętanie mordercy, typowego gliny oraz pewnego ekscentrycznego specjalisty od kwestii religijnych. Nastrój grozy budowany przez pozornie niestraszne elementy, narastające napięcie oraz nieco filozofii tworzą wyborną mieszankę, która okazuje się ciekawą odsłoną znanego motywu.

Świetnie prezentuje się również Krwawiący cień Joego R. Lansdale'a, w którym protagonista ma za zadanie odnaleźć zaginionego brata pewnej bliskiej mu damy negocjowalnego afektu Przesycony bluesem, ciężki klimat amerykańskiego południa lat pięćdziesiątych i trzymająca w napięciu historia prezentowana z perspektywy czarnoskórego prywatnego detektywa to największe zalety dzieła. Opowiadanie jest najbliższe zapowiedziom Martina – mamy tu naprawdę nędzne ulice, segregację rasową oraz iście przerażającego bohatera. Z kolei Orzeł adacki Bradleya Dentona został bardzo dobrze napisany, lecz z urban fantasy ma niewiele wspólnego. Niezbyt rozgarnięty żołnierz wplątany zostaje w aferę, z której pomaga mu się wyplątać cyniczny redaktor skłócony z dowódcą jednostki. Nie dość, że akcja toczy się w bazie wojskowej na Aleutach (odpada tym samym składnik miejski), to warstwa fantastyczna robi wrażenie doklejonej na potrzeby tego zbioru. Niemniej jednak przedstawiona opowieść jest ciekawa i daje okazję poznać bliżej pewnego słynnego pisarza. Powiedziałbym nawet, że stanowi literacki hołd dla tej osoby. Nieco podobnie sprawy się mają z Osobliwą opowieścią o deodandzie Lisy Tutle. Nietypowo dla zbioru mamy tu kobiecego detektywa, a w zasadzie asystentkę pewnego młodego, ekscentrycznego śledczego. Podobieństwo leży w tym, że tu mamy do czynienia z hołdem dla Sherlocka Holmesa, a zbieżność z wiadomym gatunkiem wydaje się marginalna. Historia jest jednak ciekawa, a i detektywistyczny duet zasługuje na więcej uwagi.

Nietypowy zestaw stanowią zaś opowiadania Stevena Saylora, Johna Maddoxa Robertsa oraz Laurie R. King. Dwa pierwsze, czyli Mury i lemury i Strzeż się węża, rozgrywają się w czasach antycznych i stanowią – ponownie – część dłuższych cykli. Saylor posyła Gordianusa, "detektywa" z czasów republikańskiego Rzymu, pomiędzy ruiny Babilonu, gdzie bohater rozwiązuje zagadkę pewnego nawiedzenia. Roberts przenosi zaś czytelnika w czasy Cezara, na którego zlecenie senator Decius Caecilius Metellus poszukuje pewnego węża niezwykle ważnego dla ludu Marsów. Główną zaletą obu opowiadań jest właśnie nietypowe dla urban fantasy miejsce akcji, gdyż poza tym niczym nie zaskakują. Znaczącą różnicą jest to, że w przypadku Strzeż się węża zakończenie sprawia wrażenie pośpiesznie spisanego. Błotny diabeł to podróż w przyszłość, w stronę science fiction. Główny bohater jest bowiem przedstawicielem nowego gatunku, stworzonego przypadkiem w wyniku eksperymentów na pewnej odmianie jaszczurek, tytułowych błotnych diabłach. Jako detektyw musi rozwiązać tajemnicę zniknięć innych przedstawicieli swoich pobratymców. King poruszyła kilka ciekawych problemów, lecz opowiadanie raczej czytelników nie poruszy, a pewne nielogiczności psują zakończenie.

Głodne serce Simona R. Greena oraz Żadnej tajemnicy, żadnego cudu Melindy M. Snodgrass to przykłady dzieł solidnych, lecz nie w pełni wykorzystujących potencjał. Green przenosi czytelnika do Nightside – części Londynu, w której wysoce zaawansowana technologia miesza się z magią. Ciekawa mieszanka fantasy i science fiction została wykorzystana do przedstawienia historii femme fatale zatrudniającej detektywa, aby odzyskał tytułowy artefakt. Fabułę trudno uznać za porywającą, świat jest jednak na tyle intrygujący, że aż szkoda, iż żaden polski wydawca nie wziął się jeszcze za ten dwunastotomowy cykl. Natomiast Snodgrass uraczyła czytelników bohaterem, którego prawdziwa tożsamość wielu zapewne zaskoczy i jest niezwykle zaskakująca w tej opowieści. Niemniej jednak samo opowiadanie nie budzi emocji – brak tu napięcia, bardziej wyrazistej atmosfery. Podobnie jest w przypadku Lorda Johna i plagi zombi, w którym najbardziej ekscytuje tytuł. Wydawać by się mogło, że stworzona przez Dianę Gabaldon mieszanka złożona z brytyjskiego żołnierza homoseksualisty, jamaiskich klimatów oraz voodoo da ciekawsze efekty. Akcja rozwija się bez pośpiechu, a wątków pobocznych jest nieco zbyt dużo jak na formę, która powinna być raczej zwięzła.

Nie można jednoznacznie stwierdzić, że Chodząc nędznymi ulicami to antologia mało udana. Brakuje jej po prostu równości i jest niezgodna z opisem. Opowiadania słabe są równoważone przez dobre i bardzo dobre, pozostałe trzymają solidny poziom bez wyróżniania się – problemem nie jest więc sama jakość. Wątpliwość budzi raczej to, że tylko część opowiadań rzeczywiście odpowiada obietnicom George R.R. Martina ze wstępu. Niektóre można od biedy przeciągnąć w stronę urban fantasy, a część nie pasuje nijak. Zestaw stworzony przez Martina i Dozois niezbyt nadaje się więc na laurkę dla wspomnianego gatunku, ale może za to dość skutecznie pokazać wampiry, wilkołaki i duchy w niesztampowych wydaniach.