Charakternik - Jacek Piekara

O szlachecką duszę rozgrywka tu idzie

Autor: Rafał 'Capricornus' Śliwiak

Charakternik - Jacek Piekara
Natenczas, panowie bracia mili, nastały takie ciężkie terminy, że po traktach naszej dobrej Rzeczypospolitej nie tylko cni szlachcice podróżowali, ale takoż łyczkowie i inne tałatajstwo w kontusze poprzebierane i szlachtę jeno udające. Dorobiwszy się lichwą alibo rozbojem fortuny jakowejś, herbem kradzionym się pieczętujący i nienależną im szablę przypasawszy, imitanci owi psuli dobre imię polskiej szlachty, uczciwym panom braciom despekt czyniąc samą swoją plugawą egzystencją.

Ani chybi takie właśnie procedery prowadziły do pożałowania godnego upadku dobrych obyczajów pomiędzy ludem herbowym. W niepamięć odeszły wylewne przywitania i dworne uprzejmości wobec napotkanego gdzieś w leśnej głuszy jeźdźca w szlacheckim odzieniu. Na porządku dziennym znalazło się nieufne badanie takiego nieznajomego, lustrowanie jego genealogii, wnikliwe indagowanie o wojenne zasługi. Nierzadkie bywało potraktowanie go grubym a nieprzyzwoitym słowem, podawanie w wątpliwość jego prawego pochodzenia czy dobrego prowadzenia się jego przodków po kądzieli. Ów najczęściej odpowiadał pięknym za nadobne, a jeśli okazał się zbyt wrażliwy na punkcie swojego – naruszanego przecież – honoru lub zbyt porywczy czy młodzieńczo zapalczywy, to takie wzajemne dociekania kończyły się wyzwaniem na ubitą ziemię i skrzyżowaniem szabelek. Tym też sposobem pogłowie szlacheckich pozorantów malało, ale w bojach z nimi i niejeden prawy szlachcic został poszczerbion wielce, a nawet żywot swój – jakże cenny dla umiłowanej Rzeczypospolitej – postradał.

Właśnie w takich to trudnych a niespokojnych czasach ulokował swoją opowieść znany beletrysta, Jacek Piekara. I jest to jego pierwsza wycieczka w ową epokę, w deskrypcji której celuje imiennik wyżej pomienionego, najpierwszy piewca Najpierwszej Rzeczypospolitej, imć pan Komuda. Charakternik nie jest jednak, broń Boże, powielaniem pana Komudowych gawęd. Te ostatnie bowiem traktują zazwyczaj o całkiem prawdziwych historycznych incydentach, podbarwione są tylko tu i ówdzie fikcyjnymi szczegółami, a już całkiem sporadycznie – jakowymś komponentem z fantazji czy baśni się wywodzącym. Inaczej jest w referowanej opowieści pana Piekary. Tutaj historyczne ingrediencje są tłem jedynie, aczkolwiek niezwykle ważnym dla wyłożenia opowieści zgoła fantastycznej, która równie dobrze mogłaby się rozegrać w całkiem odmiennych realiach.

Naczelnym bohaterem rzeczonej historii poczynił znamienity twórca naiwnego nieco i prostodusznego szlachcica z ziemi sieradzkiej, pana Żytowieckiego, któren po latach przykładnej służby jako towarzysz husarski, takoż przesławnym udziale w wiktorii wiedeńskiej, przedkłada teraz nad walkę z wrogami Rzeczypospolitej boje z suto zastawionym stołem. I na tych właśnie bojach dorobił się stosownej postury, która co prawda o jego dostojności poświadcza, ale wsiadania na koń wcale nie ułatwia. Tenże szlachcic poznaje w karczemnej awanturze dwóch innych – panów Myszkowskiego i Szczurowickiego. Ale miałby się z pyszna ten, komu do głowy by przyszło czynienie sobie krotochwili z nazwisk obu panów braci. Nie są oni bowiem cierpliwymi mnichami odklepującymi godzinki, a zawadiakami i charakternikami co się zowie. Choć w słowach oszczędni i pieniactwem się nieunoszący, na każdy dyshonor odpowiadają jak na prawdziwego szlachcica przystało: szablą, czekanikiem albo też fikuśną krócicą.

Po wspomnianej karczmianej scysji pan Żytowiecki musi salwować się ucieczką i, rad nie rad, do ekspedycji tajemniczych podróżników się przyłącza. Kolejne wątpliwości naszego dobrodzieja, co do szlacheckości jego kompanionów i ich dobrych intencji, rozwiewane są przez wygłaszane przez nich piękne a wielce przekonujące tyrady. W dobrej wierze pan Żytowiecki staje się więc wspólnikiem charakternika Myszkowskiego i dotrzymującego mu kroku w różnorakich przejściach Szczurowickiego. A wspólna wędrówka obfituje w coraz to dziwniejsze zdarzenia, po części w najoczywistszy sposób nadprzyrodzone.

Całość tej pouczającej historii pięknie podana jest przez imć pana autora udatnie stylizowaną mową, ani chybi przywodzącą na myśl kanony wypracowane w tym względzie przez Sienkiewiczowskie dokonania na polu sagi rycerskiej i szlacheckiej. Jednakże owa maniera językowa jest w Charakterniku zdecydowanie unowocześniona, dzięki czemu lektura staje się płynna niczym zacny miód przelewany z beczułki prosto w zawsze spragnione gardła panów braci. Ale zaprawdę nie jedyna to zaleta dzieła pana Piekary; dodać tu należy moc przygód wszelakich, co nagłe afekty w sercach budzą i krew w żyłach podgrzewają. Takoż i intrygujące opisy zwyczajów w owych czasach powszechnych i obowiązujących, jak też wielce przemyślane wplątanie w dzieje bohaterów zjawisk metafizycznych, budzą słuszne zaciekawienie czytającego. Dociekania zaś prawdziwych intencyj wszystkich głównych dramatis personae tudzież ich dobrej czy niecnej natury, potwierdzają w całej rozciągłości starą prawdę, którą głosi powiedzenie, że nie szata zdobi człowieka. A szlacheckość najłacniej poznać po szlachetności.