Carpe Jugulum - Terry Pratchett

Ostatnie (?) spotkanie z Wiedźmami

Autor: Piotr 'Rebound' Brewczyński

Carpe Jugulum - Terry Pratchett
Muszę przyznać, że książki ze Świata Dysku, w których pierwsze skrzypce grają Babcia Weatherwax i Niania Ogg, należą do najmniej lubianego przeze mnie "wewnętrznego" cyklu tej serii. Do Carpe Jugulum - ostatniej jak na razie powieści, gdzie głównymi bohaterkami są dwie wspomniane panie - podchodziłem więc z mieszaniną pewnej dozy niechęci i nadziei, że może tym razem książka spodoba mi się co najmniej tak, jak najnowsze przygody Sir Samuela Vimesa i jego podwładnych. Na szczęście, już po lekturze kilkunastu pierwszych kartek niechęć prysła, a ja po raz kolejny zanurzyłem się po uszy w jednym z najdziwniejszych i najbardziej rozbudowanych uniwersów fantasy.

Carpe Jugulum jest książką zarówno dla Pratchetta typową, jak i w pewien sposób odbiegającą od wcześniejszej twórczości tego autora. Typową dlatego, że już od początku pisarz raczy nas charakterystycznym dla cyklu "wiedźmowego" mrocznym klimatem, połączonym z dużą ilością to czarnego, to z kolei rubasznego humoru (w tym ostatnim przoduje oczywiście Niania Ogg, która tym razem przechodzi samą siebie). Carpe Jugulum jednakże przekracza też pewną granicę, do której wcześniej Pratchett - zwłaszcza przy okazji książek o Straży - zaledwie ostrożnie podchodził. Chodzi mianowicie o przemoc. W powieści krew leje się bardzo gęsto, tym bardziej że... No właśnie.

Tym bardziej, że zagrożeniem spadającym na Lancre w Carpe Jugulum są wampiry. Nie takie jednak, które płoną w słonecznym świetle i panicznie boją się czosnku. O nie! Wampiry, a właściwe "wampyry" zagrażające rodzinnym stronom babci Weatherwax to istoty niezwykle niebezpieczne i dysponujące mocą, która zdaje się przerastać nawet najpotężniejszą z czarownic. Sytuacja jest tym bardziej nieprzyjemna, że Babcia znika, a dowodzenie przejmuje nieprzyzwyczajona do roli liderki (a jeszcze mniej przyzwyczajona do roli Staruchy) Niania Ogg.

Carpe Jugulum jest bezsprzecznie najlepszą książką o Czarownicach, jaka wyszła spod pióra Terry’ego Pratchetta. Chwilami czyta się ją jak najprawdziwszy horror, a już kilka stron dalej czytelnik turla się po podłodze ze śmiechu. Trzeba przyznać, że autorowi takie połączenie konwencji wyszło doskonale i bardzo naturalnie.

Ostatnia (choć kto może wiedzieć, czym Pratchett jeszcze nas zaskoczy) książka z cyklu "wiedźmowego" nie sprawiła może, że stał się on moim ulubionym wątkiem Świata Dysku, ale na pewno mocno wywindowała moją opinię o nim. Pratchett, umiejętnie łącząc humor, klimat grozy i tajemnicę, stworzył kolejną świetną powieść, na głowę bijącą nieco głupawe i pozbawione większej głębi początkowe części cyklu o Świecie Dysku. Podobnie jak Pomniejsze bóstwa czy Wiedźmikołaj, Carpe Jugulum ma czytelnikowi do przekazania znacznie więcej niż tylko to, że "tylko jeża przelecieć się nie da".

Gorąco polecam, nawet jeśli nie jesteście fanami Wiedźm.

Dziękujemy Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie książki do recenzji.