» Recenzje » Call of Duty: Infinite Warfare

Call of Duty: Infinite Warfare


wersja do druku

Obawy sprawdziły się w połowie

Redakcja: Łukasz 'Qrchac' Kowalski, Jan 'gower' Popieluch

Call of Duty: Infinite Warfare
Pierwszy trailer Infinite Warfare, najnowszej odsłony Call of Duty, narobił sporo szumu, ale nie w pozytywnym sensie. Gdy piszę te słowa, znajduje się on na drugim miejscu najbardziej nielubianych filmów na YouTube. Przy trzydziestu pięciu milionach wyświetleń zebrał ponad trzy miliony negatywnych ocen. Jasne jest, że społeczność fanów jest już znudzona futurystycznymi klimatami serwowanymi nam rokrocznie przez Activision. Ale czy to automatycznie oznacza, że Infinite Warfare jest słabą grą?

Dwa typy graczy

Dwa typy graczy co roku kupują Call of Duty na premierę. Jedni nastawiają się na niezrównane emocje w trybie single player. Drudzy chcą więcej i więcej uzależniającego multi. W zeszłym roku Activision, wypuszczając Black Ops III na poprzednią generację w wersji zawierającej jedynie tryb sieciowy, dało nam do zrozumienia, co uważa za najważniejszą część swojej serii. Jednak od kiedy w nią gram, zawsze najistotniejsza jest dla mnie kampania. Te były lepsze lub gorsze, ale nigdy nie schodziły poniżej pewnego wysokiego poziomu. Tak jest i tym razem, mimo iż w najnowszej odsłonie deweloper postanowił sporo namieszać w utartej formule.

Infinite Warfare rozgrywa się w niedalekiej przyszłości. Korzystając z gwiezdnego lotniskowca, zwiedzimy cały Układ Słoneczny. Gra opowiada o walkach pomiędzy (złym) Frontem Obrony Kolonii oraz (dobrymi) siłami zbrojnymi Ziemi. Fabuła ma szkielet z misji głównych, ale w trakcie pozwala nam rozegrać całą gamę misji pobocznych, dając swobodę w wyborze ich kolejności. Poszczególne zadania odblokowują ulepszenia naszego bojowego skafandra lub myśliwca.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Trzy filary kampanii

Mniej więcej jedną trzecią czasu spędzimy za sterami, radośnie zestrzeliwując rozmaitej wielkości jednostki wroga czy demolując jego instalacje paliwowe. Taka ilość gry pojazdami była dotąd niespotykana w serii i jest pewnym zaskoczeniem. Walki w kosmosie są bardzo szybkie, na granicy totalnego chaosu. Nie wszystkim przypadną do gustu, ale kampania sensownie je dawkuje, przeplatając z walką w kombinezonie. Nieraz rozpoczniemy nasze zadanie jako jako piechur, by przeżyć kilka pojedynków kosmicznymi myśliwcami, a na końcu znów na własnych nogach przejść się po pokładzie lotniskowca.

Płynne przejścia pomiędzy misjami (gdy lądujemy na lotniskowcu i chodzimy w jego wnętrzu) są chyba najlepszym elementem kampanii Infinite Warfare. Już w Black Ops III mogliśmy spędzić trochę czasu w kryjówkach pomiędzy misjami, tutaj jest to rozegrane nawet lepiej. W Battlefielda 3 jedną z misji zaczynaliśmy, idąc przez lotniskowiec. Tutaj ten lotniskowiec lata w kosmosie, a zwiedzania jest kilka razy więcej. Dzięki brakowi klasycznych ekranów wczytywania mamy poczucie, że faktycznie uczestniczymy w międzyplanetarnym konflikcie.

Głównym elementem kampanii są misje z fabularnego rdzenia. Tematem przewodnim jest tu dylemat dowódcy, który nie chce poświęcać swoich ludzi. Żeby bardziej związać nas z opowiadaną historią, twórcy wykreowali całą galerię żołnierzy, którzy walczą razem z nami. Zdecydowanie najlepiej napisana jest postać Ethana – robota, którego przydzielono do naszego oddziału. Jego wypowiedzi wielokrotnie autentycznie mnie rozbawiły. Niestety, na tym tle słabo wypadają kreacje naszych przeciwników.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Głównym adwersarzem jest zły admirał Frontu Obrony Kolonii. Tak jak dwa lata temu nową promowała twarz znanego aktora jest tym razem – padło na Kita Haringtona, znanego z roli Roba Starka w serialu Gra o Tron. Jego postać jest fatalnie napisana (jest zła, bo jest zła, to tyle) i wypada zwyczajnie blado. W efekcie Frontowi bardzo daleko jest do antagonistów z innej strzelanki, których trochę przypomina: Hellghastów z Killzone’a 3.

Na szczęście same misje nie zawodzą. To klasyczne Call of Duty, jakie znamy z poprzednich części. Najlepiej wypadł znany ze zwiastunów rozdział z asteroidą zmierzająca w stronę słońca i to jego zapamiętam na długo jako perełkę tej odsłony. Tym razem, inaczej niż w zeszłym roku, świetna jest też końcówka.

Ostatnim elementem kampanii są pozytywnie zaskakujące opcjonalne misje poboczne. Infinity Ward postanowiło poeksperymentować i proponuje nam walki w zerowej grawitacji oraz kilka skradanych misji szpiegowskich. Przy potyczkach na zewnątrz statków można niekiedy stracić orientację i świadomość, skąd do nas strzelają, ale przeskakiwanie do osłony do osłony (lub od asteroidy do asteroidy) za pomocą wciąganej linki z hakiem działa bardzo dobrze. Oczywiście nie należy po Call of Duty spodziewać się przesadnej zgodności z prawami fizyki, więc na przykład strzelanie z broni nie powoduje odrzutu.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Całościowo mimo pewnych mankamentów kampania pozostawia po sobie bardzo dobre wrażenie. Można zaryzykować stwierdzenie, że jest to najlepszy tryb dla pojedynczego gracza od czasów Modern Warfare 3.

Kolejny raz to samo?

O ile w kampanii Infinity Ward eksperymentowało, o tyle tryb sieciowy wydaje się być bardzo mocno wzorowany na poprzedniej odsłonie. Tamtejszych specjalistów zastąpiły kombinezony bojowe (które również dysponują główną mocą ładowaną podczas meczu). Całość zyskała nową, bardziej futurystyczną oprawę. Wprowadzono dwutorowe zdobywanie poziomów – teraz awansujemy również we frakcji najemników, która zleca małe misje co mecz (dobry sposób, by wzmocnić efekt "jeszcze tylko jednej rundy"). Frakcja daje nam dostęp do zakupu nowych wariantów broni. I właśnie ten nowy system ulepszania uzbrojenia jest tu największą nowością.

Spluwy mają poziomy rzadkości – im rzadsza broń, tym lepsze jej dodatkowe cechy (szybsze przeładowanie, lepsza stabilność). Najmocniejsze z nich zmieniają zasady (na przykład pozwalają zregenerować część zdrowia po zabójstwie drugiego gracza), co przekłada się na (niesygnalizowaną przez grę) przewagę w sieciowych pojedynkach. By zdobyć legendarne bronie trzeba je żmudnie odblokowywać lub zacząć inwestować w mikrotransakcje... Nie są to może takie różnice, by mówić o układzie spod znaku pay-to-win, ale całą tę innowację trzeba zaliczyć na minus.

Niewypał nowych mechanik nie jest wielkim zdziwieniem, ale już to, że podstawowe mechanizmy multi działają gorzej niż w Black Ops III, bardzo rozczarowuje. Infinite Warfare ma wszystkie wady poprzednich odsłon, ale nie gra się w niego z tą przyjemną płynnością, którą cechowała się zeszłoroczna odsłona. Wszystkiego jest tu pełno, ale to multum możliwości nie przekłada się na lepszą grę. Do gustu nie przypadły mi też projekty map, które są zbyt otwarte i sprzyjają chaotycznej wymianie ognia. Krótko mówiąc – ten multiplayer przegrywa ze wszystkimi. Ze świetnym Battlefieldem 1, z ciekawszym (dzięki mechom) Titanfallem 2, z Overwatch, z Destiny. To w nim spełniają się obawy wszystkich, którzy narzekali na trailer premierowy.

Zombies in Spaceland

Infinite Warfare posiada też obowiązkowy w ostatnich latach tryb zombie. Tym razem jego autorzy wysyłają nas jako grupę nastolatków do wesołego miasteczka (Spaceland), które opanował złowieszczy reżyser. Nie rozumiem, dlaczego ten tryb odstaje od reszty gry klimatem. Czemu nie możemy postrzelać do zombie-kolonistów w klimatach przypominających Dead Space? Albo do oszalałych robotów jak w misji z trybu dla jednego gracza? I tak przecież każe się nam korzystać z broni z kampanii.

Zombies in Spaceland nie zachwyca. Szczególnie dziwna jest mechanika, która po śmierci postaci wrzuca nas do salonu gier i pozwala zarobić na wskrzeszenie... tyle że w międzyczasie żywi grają dalej i poziom trudności zdążył urosnąć. Nasza postać musi jeszcze wrócić do przechowalni, wykupić swoje bronie, a jeżeli nie ma na to pieniędzy, to i tak za chwilę zginie. W jednej z rozgrywek doszliśmy do dwudziestej trzeciej fali zombie, przy czym przez ostatnie kilka nie miałem już żadnego wpływu na rozgrywkę.

Piękne nie jest wierne?

Call of Duty przyzwyczaiło nas, że rozgrywka jest ultrapłynna i to się nie zmieniło. Graficznie Infinite Warfare też może się podobać – jest kolorowo, ale i stylowo. Mapy w multiplayerze zachwycają gęstością detali. Prerenderowane na silniku gry scenki przerywnikowe cieszą oko. I tylko gdy gdzieś musimy przyjrzeć się dalszemu planowi, przypominamy sobie, że silnik jest jednak stary i ma swoje ograniczenia.

Polskiego tłumaczenie jest słabe. W kampanii tłumacze wielokrotnie używają innych sformułowań niż oryginał (zachowując z grubsza sens). Grając z oryginalnym dubbingiem i polskimi napisami, co chwilę napotykamy błędy przekładu. Pełna polska wersja kampanii wypadła nieźle i da się w nią grać, w przeciwieństwie do trybu sieciowego, gdzie jest to zwykła męka. Co chwila słyszymy komunikaty brzmiące nie po polsku lub zwyczajnie źle przetłumaczone ("friendly BSP" to "przyjacielski dron"). 

Na marginesie dodam też, że w Infinite Warfare nie działa odpalanie gry przed jej całkowitym ściągnięciem. Nie pogardziłbym również możliwością skasowania samego trybu dla pojedynczego gracza, gdy już go ogramy, a chcemy jeszcze pohulać w multiplayerze.

Za rok będzie inaczej

W zeszłym roku pisałem, że fabuły Black Ops III, Advanced Warfare i Ghosts można by przy minimalnych zmianach umieścić w jednym uniwersum. Teraz do tej listy można dodać Infinite Warfare. Może trzeba było tak zrobić? Dzieło Infinity Ward nie zostanie zapamiętane jako udana odsłona znanej serii, ale i tak warto je ograć, głównie ze względu na świetną kampanię dla jednego gracza. Pozostałe tryby wydają się zgrane tak, że potrzebują zaprojektowania na nowo. I tego się spodziewamy od przyszłorocznej odsłony serii.

Plusy:

  • urozmaicona kampania
  • klimat działań wojennych
  • niektóre prerenderowane filmiki
  • postać robota Ethana

Minusy:

  • wtórny, chaotyczny tryb multiplayer
  • tryb zombies znów odbiega klimatem od reszty gry
  • elementy pay to win w nowym systemie ulepszania broni
  • miałka kreacja adwersarzy w kampanii
  • polskie tłumaczenie

Call of Duty: Modern Warfare

Activison w celu podbicia sprzedaży Infinite Warfare zdecydowało się na nieładny ruch – tylko do specjalnych, droższych edycji gry dołączono remake kochanego przez graczy Call of Duty: Modern Warfare. Nie mam złudzeń – ta gra będzie kiedyś sprzedawana osobno i wtedy będzie można śmiało polecić jej zakup.

Ani rewelacyjny single player, ani tym bardziej multiplayer nie zestarzały się, a na dokładkę dostajemy solidnie poprawioną oprawę graficzną. Infinite Warfare wygląda znacznie lepiej, ale i tak życzyłbym sobie, by tak wyglądał każdy remaster. Ironią losu jest tu też to, że tryb sieciowy Modern Warfare obnaża słabości trybu sieciowego Infinite Warfare. Jest o wiele prostszy, ale też o wiele bardziej miodny. Grając jeden po drugim w oba tytuły, widać jasno, że seria zabrnęła w ślepą uliczkę.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.5
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Call of Duty: Infinite Warfare
Seria wydawnicza: Call of Duty
Producent: Treyarch
Wydawca: Activision
Dystrybutor polski: CDP.pl
Data premiery (świat): 4 listopada 2016
Data premiery (Polska): 4 listopada 2016
Platformy: PC, PS4, Xbox One



Czytaj również

Call of Duty: Black Ops Cold War
To samo, ale jeszcze lepsze
- recenzja
Call of Duty: Black Ops 4
Zmiana paradygmatu
- recenzja
Graliśmy w Call of Duty: Black Ops 4
Trójka w wersji "Boots on the ground"
- pierwsze wrażenia
Call of Duty: WWII
Powrót do źródeł
- recenzja
Call of Duty: Black Ops III
Najlepsze Call of Duty tej generacji
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.