Call of Duty: Black Ops
"Black Ops, Black Ops, Black Ops..." Te słowa powtarzam jak mantrę od czasu ukończenia najnowszej odsłony Call of Duty. Jako zapalony fan serii, miałem wobec niej wielkie oczekiwania, ale pojawiały się też obawy. Czy gra spełniła nadzieje, jakie z nią wiązałem? Nawet za bardzo.
Witam, jestem Bartek Dudek, sierżant US Army, a oto moja historia... Szlag, znowu się zbytnio wczułem w klimat.
Nic w tym dziwnego, bo Treyarch, po częściowym rozpadzie Infinity Ward, przejęło schedę po czołowym twórcy serii Call of Duty. Ich nowa gra od razu pozwala graczowi poczuć się jak u siebie w domu. Menu, tak jak i w Modern Warfare, jest proste i przejrzyste. Mamy do wyboru ledwie parę opcji, co jest dużą zaletą, bo bez problemu możemy dostać się do pożądanej operacji. Standardowo produkcja została podzielona na dwa człony: single i multiplayer. Dzięki temu przed naszymi oczyma pojawiają się tylko te rzeczy, które są nam w danej chwili potrzebne.
Głównym bohaterem Black Ops jest Alex Mason, żołnierz elitarnych sił specjalnych US Army. Poznajemy go w dosyć nietypowym momencie – podczas przesłuchania przez amerykańskich agentów. Pewnie zauważyliście tu swoiste kuriozum. Swoi przesłuchują swojego, w dodatku tak zasłużonego, żołnierza? Otóż kilkanaście lat wcześniej, nasz bohater został pojmany na Kubie podczas nieudanego puczu, zainicjowanego przez CIA (jest to autentyczne wydarzenie mające miejsce w kwietniu 1961 roku), i oddany przez Fidela Castro jako prezent dla braci ze Związku Radzieckiego. Ci wsadzili Masona do Workuty, jednego z gułagów na odległej Syberii. Od tej pory Alex widywał dziwne liczby, których znaczenie próbują wydobyć oficerowie prowadzący przesłuchanie.
Ogólnie rzecz biorąc, fabuła nowego Call of Duty wciąga gracza bez reszty. Autorzy historii umiejętnie połączyli cały stworzony przez siebie wątek z autentycznymi wydarzeniami, które miały miejsce podczas Zimnej Wojny. Ciężko się tutaj doszukać nieścisłości, jak miało to miejsce przy okazji Modern Warfare 2. Całość została podana, jak zwykle, w mistrzowskiej formie i nie potrzebowano do tego tak surrealistycznych pomysłów, jak inwazja Rosji na Stany Zjednoczone, która jakoby zaskoczyła największe mocarstwo świata. Sporym plusem jest obecność postaci historycznych, jak wcześniej wspomniany Fidel Castro czy prezydent Kennedy, z którymi można osobiście porozmawiać!
Kiedy próbowałem znaleźć słowa, które najlepiej oddałyby charakter gry, przypomniało mi się pewne porównanie, jakiego użył pan Jacek Braciak w show Kuby Wojewódzkiego. Otóż przytaczał on różnicę pomiędzy amerykańskim a polskim filmem wojennym. Wspomniał o tym, jak ukazywana jest groza wojny w produkcjach amerykańskich. Mamy w nich do czynienia z olbrzymią ilością helikopterów, czołgów i eksplozji. Nic dodać, nic ująć, dokładny obraz każdej misji w Black Ops. Wszędzie wybuchy, spadające śmigłowce, setki trupów, a sprawcą tego wszystkiego jesteśmy my i nasi przyjaciele. Spotkałem się z opinią, że gra aż nadto emanuje tymi elementami. Jednak grając w FPS-a, chcę otrzymać wartką akcję i niesamowitą dynamikę – tu to dostałem. Szkoda tylko, że na ledwie siedem godzin.
Uzyskanie takiego efektu umożliwiły twórcom skrypty, które tak ukochało sobie Infinity Ward. Niestety, przez każdą mapę jesteśmy prowadzeni jak po sznurku. O jakiejkolwiek alternatywnej drodze możecie po prostu zapomnieć. Na szczęście, tempo wydarzeń maskuje tę wadę, a nawet potrafi zamienić ją, w pewnym stopniu, w atut produkcji i – ostatecznie – przestaje ona przeszkadzać. Niejednokrotnie zostaniemy zaskoczeni quick-time eventami czy fajnymi wstawkami, gdy kompan przed nami zostanie nagle napadnięty od tyłu w najmniej spodziewanym momencie.
Same lokacje mają duży udział w odbiorze obrazu całości. Grając w Black Ops, nigdy nie miałem wrażenia "hej, ale to już było!", jak to miało miejsce podczas gry w Medal of Honor. Poza strzelaniem, wysadzaniem i innymi sposobami dziesiątkowania wrogów, do naszej dyspozycji oddano helikopter oraz łódź. Są to pojedyncze etapy, ale stanowią naprawdę miły przerywnik od wałęsania się po wioskach, kompleksach budynków czy dżungli. Warto wspomnieć o dużym zróżnicowaniu lokacji. Poza standardowymi walkami w bazach wojskowych, przeniesiemy się do wcześniej wspomnianej dżungli, bastionu US Army w Laosie, willi na Kubie czy stacji przeznaczonej dla okrętów podwodnych.
Głównym zarzutem antyfanów wobec serii Call of Duty był zbyt zręcznościowy i łatwy system celowania. Black Ops będzie stanowić zatem kolejną pożywkę dla zwolenników Battlefielda. Mechanika pozostała praktycznie identyczna jak ta sprzed paru lat, gdy mieliśmy okazję pierwszy raz zagrać w Modern Warfare. Celuje się łatwo, przyjemnie i nie wymaga to nadludzkiej zręczności.
Jeżeli przyszłoby mi wymienić cały arsenał, jakiego używałem podczas gry, byłoby to ciężkie zadanie. Rodzajów niosących śmierć zabawek jest od groma! Poczynając od małych pistoletów poprzez karabiny szturmowe, jak M16 czy AK-47, kusze strzelające wybuchowymi bełtami, a kończąc na wyrzutniach rakiet. Każda broń ma inne właściwości i na pewno znajdziecie coś dla siebie. Chyba że wolicie walczyć w stylu kamikadze – samym nożem i granatami.
Jedynym potknięciem Treyarch, jakie zdołałem zauważyć, jest usytuowany w grze śmigłowiec bojowy Mi-24 Hind. Model odbiega trochę od autentyczności, ponieważ ma kanciastą kabinę, a w rzeczywistości są to dwie duże półkule. Być może twórcy byli ograniczeni licencją na ten sprzęt i dlatego został on zaimplementowany w trochę zmienionej formie.
O sztucznej inteligencji przeciwników rzec można niewiele. Daleko jej do tej znanej z serii F.E.A.R., gdzie wrogowie wykorzystywali system zasłon i walczyli – określmy to tak ironicznie – inteligentnie. Niestety Black Ops nie oferuje pod tym względem zbyt wiele. Nasi potencjalni oprawcy są jak Armia Czerwona podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej – dużo, do przodu i byle przełamać opór wroga. My w tym czasie stoimy i ładujemy kolejną partię śmiercionośnych naboi. Oczywiście, w grze znajdzie się parę momentów, podczas których zginiemy czy dłużej przysiądziemy za zasłoną, ale nie będzie ich zbyt wiele.
Odpowiedź jest jedna – multiplayer. Chyba się nie pomylę, jeżeli zaryzykuję stwierdzenie, iż po to właśnie gracze kupują gry z gatunku FPS. Jeżeli już znudziła się Wam gra w co-opie dla czterech osób, to czas wybrać się na łowy w sieci. Nowe Call of Duty oferuje nam dobry i sprawdzony tryb dla wielu graczy, chociaż nie zabrakło w nim paru nowości. Tak jak wspomniałem wcześniej, całość występuje w osobnej części niż single player. Gra daje nam do dyspozycji naprawdę masę opcji. Możemy rozegrać mecz rankingowy, nierankingowy czy też tzw. „mecz o kasę”. Tryby pozostały bez zmian, zatem mamy tradycyjny deathmatch oraz jego drużynową odmianę, capture the flag i parę innych – znanych z poprzednich części Modern Warfare.
Nasz internetowy żołnierz, wzorem wcześniejszych odsłon, zdobywa poziomy. Za zabicie przeciwników, uzyskanie jakiegoś achievementa czy za zwycięstwo naszej drużyny otrzymujemy punkty doświadczenia, które pozwolą nam awansować wyżej. Co się z tym wiąże? Otóż od piątego stopnia możemy stworzyć własną klasę postaci – do tego momentu musimy wybierać spośród pięciu bazowych, a także odblokowywać coraz to lepsze bronie. Jednak do zakupu dodatków nie wystarczy sam level. Od tej pory liczą się też wirtualne pieniądze, zarabiane podczas potyczek. To za nie kupimy nowy celownik, maszynkę powodującą niewidzialność naszego herosa na radarze oraz wiele innych przydatnych gadżetów. Poza bronią konwencjonalną i ulepszeniami umiejętności, Treyarch wprowadziło też tzw. drones, czyli bezosobowe pojazdy, które mogliśmy oglądać chociażby w Frontlines: Fuel of War.
Chyba najważniejszą rzeczą w multiplayerze Black Ops jest powrót do serwerów dedykowanych. Teraz nie musimy czekać, aż gra wybierze nam rozgrywkę, tylko my decydujemy o tym, na jakim serwerze zagramy. Ogólnie odniosłem wrażenie, chociaż może to być spowodowane przerwą od gry w FPS-y, że nowa odsłona sieciowego Call of Duty jest trudniejsza od pozostałych. Ale jak powiedziałem wcześniej, może to być powód mojego dłuższego rozbratu z tego typu produkcjami.
Silnik graficzny, na jakim pracuje gra, widocznie umiera. Już nie cieszy oczu tak, jak robił to kilka lat wcześniej. Nie można się temu dziwić, ale temu, że wciąż prezentuje przyzwoity poziom, już tak. Czekam jednak na nowy engine, bo konkurencja nie śpi.
Wydawać by się mogło, że zatrudnienie Hansa Zimmera do pracy nad muzyką w Modern Warfare 2, to coś, czego nie da się przebić czy choćby temu dorównać. Jednak Amerykanie po raz kolejny pokazali, że potrafią stanąć na wysokości zadania. Muzyka wprowadza fajny klimat, dobrano odpowiednie utwory (The Rolling Stones i Creedence Clearwater Revival) oraz stworzono kilka nowych. Głosy postaci to sama poezja, ale czego innego można się spodziewać po aktorach klasy Gary'ego Oldmana czy Eda Harrisa?
Wydając Black Ops, Treyarch pokazał, że nie tylko potrafi zrobić Call of Duty na poziomie Infinity Ward, ale nawet może stworzyć coś lepszego. Nowa odsłona serii wyeliminowała błędy poprzedniczek, ale zachowała to, za co pokochali ją gracze. Jednak mam wrażenie, że to już kres tej formuły i ostatnie soki wypłynęły z tego genialnie smakującego owocu. Czy twórcy wymyślą coś, co sprawi, iż seria znów nabierze rumieńców i ponownie ją pokochamy? Tego dowiemy się w przyszłości, a teraz pozostaje nam znakomity FPS – zarówno pod względem trybu dla jednej osoby, jak i gry po sieci.
Dudek. Bez odbioru.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Witam, jestem Bartek Dudek, sierżant US Army, a oto moja historia... Szlag, znowu się zbytnio wczułem w klimat.
Modern Warfare 3
Nic w tym dziwnego, bo Treyarch, po częściowym rozpadzie Infinity Ward, przejęło schedę po czołowym twórcy serii Call of Duty. Ich nowa gra od razu pozwala graczowi poczuć się jak u siebie w domu. Menu, tak jak i w Modern Warfare, jest proste i przejrzyste. Mamy do wyboru ledwie parę opcji, co jest dużą zaletą, bo bez problemu możemy dostać się do pożądanej operacji. Standardowo produkcja została podzielona na dwa człony: single i multiplayer. Dzięki temu przed naszymi oczyma pojawiają się tylko te rzeczy, które są nam w danej chwili potrzebne.
Głównym bohaterem Black Ops jest Alex Mason, żołnierz elitarnych sił specjalnych US Army. Poznajemy go w dosyć nietypowym momencie – podczas przesłuchania przez amerykańskich agentów. Pewnie zauważyliście tu swoiste kuriozum. Swoi przesłuchują swojego, w dodatku tak zasłużonego, żołnierza? Otóż kilkanaście lat wcześniej, nasz bohater został pojmany na Kubie podczas nieudanego puczu, zainicjowanego przez CIA (jest to autentyczne wydarzenie mające miejsce w kwietniu 1961 roku), i oddany przez Fidela Castro jako prezent dla braci ze Związku Radzieckiego. Ci wsadzili Masona do Workuty, jednego z gułagów na odległej Syberii. Od tej pory Alex widywał dziwne liczby, których znaczenie próbują wydobyć oficerowie prowadzący przesłuchanie.
Ogólnie rzecz biorąc, fabuła nowego Call of Duty wciąga gracza bez reszty. Autorzy historii umiejętnie połączyli cały stworzony przez siebie wątek z autentycznymi wydarzeniami, które miały miejsce podczas Zimnej Wojny. Ciężko się tutaj doszukać nieścisłości, jak miało to miejsce przy okazji Modern Warfare 2. Całość została podana, jak zwykle, w mistrzowskiej formie i nie potrzebowano do tego tak surrealistycznych pomysłów, jak inwazja Rosji na Stany Zjednoczone, która jakoby zaskoczyła największe mocarstwo świata. Sporym plusem jest obecność postaci historycznych, jak wcześniej wspomniany Fidel Castro czy prezydent Kennedy, z którymi można osobiście porozmawiać!
Jeden spadający helikopter?!? Dajcie dziesięć!
Kiedy próbowałem znaleźć słowa, które najlepiej oddałyby charakter gry, przypomniało mi się pewne porównanie, jakiego użył pan Jacek Braciak w show Kuby Wojewódzkiego. Otóż przytaczał on różnicę pomiędzy amerykańskim a polskim filmem wojennym. Wspomniał o tym, jak ukazywana jest groza wojny w produkcjach amerykańskich. Mamy w nich do czynienia z olbrzymią ilością helikopterów, czołgów i eksplozji. Nic dodać, nic ująć, dokładny obraz każdej misji w Black Ops. Wszędzie wybuchy, spadające śmigłowce, setki trupów, a sprawcą tego wszystkiego jesteśmy my i nasi przyjaciele. Spotkałem się z opinią, że gra aż nadto emanuje tymi elementami. Jednak grając w FPS-a, chcę otrzymać wartką akcję i niesamowitą dynamikę – tu to dostałem. Szkoda tylko, że na ledwie siedem godzin.
Uzyskanie takiego efektu umożliwiły twórcom skrypty, które tak ukochało sobie Infinity Ward. Niestety, przez każdą mapę jesteśmy prowadzeni jak po sznurku. O jakiejkolwiek alternatywnej drodze możecie po prostu zapomnieć. Na szczęście, tempo wydarzeń maskuje tę wadę, a nawet potrafi zamienić ją, w pewnym stopniu, w atut produkcji i – ostatecznie – przestaje ona przeszkadzać. Niejednokrotnie zostaniemy zaskoczeni quick-time eventami czy fajnymi wstawkami, gdy kompan przed nami zostanie nagle napadnięty od tyłu w najmniej spodziewanym momencie.
Same lokacje mają duży udział w odbiorze obrazu całości. Grając w Black Ops, nigdy nie miałem wrażenia "hej, ale to już było!", jak to miało miejsce podczas gry w Medal of Honor. Poza strzelaniem, wysadzaniem i innymi sposobami dziesiątkowania wrogów, do naszej dyspozycji oddano helikopter oraz łódź. Są to pojedyncze etapy, ale stanowią naprawdę miły przerywnik od wałęsania się po wioskach, kompleksach budynków czy dżungli. Warto wspomnieć o dużym zróżnicowaniu lokacji. Poza standardowymi walkami w bazach wojskowych, przeniesiemy się do wcześniej wspomnianej dżungli, bastionu US Army w Laosie, willi na Kubie czy stacji przeznaczonej dla okrętów podwodnych.
M16 się zaciął? To z noża!
Głównym zarzutem antyfanów wobec serii Call of Duty był zbyt zręcznościowy i łatwy system celowania. Black Ops będzie stanowić zatem kolejną pożywkę dla zwolenników Battlefielda. Mechanika pozostała praktycznie identyczna jak ta sprzed paru lat, gdy mieliśmy okazję pierwszy raz zagrać w Modern Warfare. Celuje się łatwo, przyjemnie i nie wymaga to nadludzkiej zręczności.
Jeżeli przyszłoby mi wymienić cały arsenał, jakiego używałem podczas gry, byłoby to ciężkie zadanie. Rodzajów niosących śmierć zabawek jest od groma! Poczynając od małych pistoletów poprzez karabiny szturmowe, jak M16 czy AK-47, kusze strzelające wybuchowymi bełtami, a kończąc na wyrzutniach rakiet. Każda broń ma inne właściwości i na pewno znajdziecie coś dla siebie. Chyba że wolicie walczyć w stylu kamikadze – samym nożem i granatami.
Jedynym potknięciem Treyarch, jakie zdołałem zauważyć, jest usytuowany w grze śmigłowiec bojowy Mi-24 Hind. Model odbiega trochę od autentyczności, ponieważ ma kanciastą kabinę, a w rzeczywistości są to dwie duże półkule. Być może twórcy byli ograniczeni licencją na ten sprzęt i dlatego został on zaimplementowany w trochę zmienionej formie.
O sztucznej inteligencji przeciwników rzec można niewiele. Daleko jej do tej znanej z serii F.E.A.R., gdzie wrogowie wykorzystywali system zasłon i walczyli – określmy to tak ironicznie – inteligentnie. Niestety Black Ops nie oferuje pod tym względem zbyt wiele. Nasi potencjalni oprawcy są jak Armia Czerwona podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej – dużo, do przodu i byle przełamać opór wroga. My w tym czasie stoimy i ładujemy kolejną partię śmiercionośnych naboi. Oczywiście, w grze znajdzie się parę momentów, podczas których zginiemy czy dłużej przysiądziemy za zasłoną, ale nie będzie ich zbyt wiele.
Siedem godzin i co dalej?
Odpowiedź jest jedna – multiplayer. Chyba się nie pomylę, jeżeli zaryzykuję stwierdzenie, iż po to właśnie gracze kupują gry z gatunku FPS. Jeżeli już znudziła się Wam gra w co-opie dla czterech osób, to czas wybrać się na łowy w sieci. Nowe Call of Duty oferuje nam dobry i sprawdzony tryb dla wielu graczy, chociaż nie zabrakło w nim paru nowości. Tak jak wspomniałem wcześniej, całość występuje w osobnej części niż single player. Gra daje nam do dyspozycji naprawdę masę opcji. Możemy rozegrać mecz rankingowy, nierankingowy czy też tzw. „mecz o kasę”. Tryby pozostały bez zmian, zatem mamy tradycyjny deathmatch oraz jego drużynową odmianę, capture the flag i parę innych – znanych z poprzednich części Modern Warfare.
Nasz internetowy żołnierz, wzorem wcześniejszych odsłon, zdobywa poziomy. Za zabicie przeciwników, uzyskanie jakiegoś achievementa czy za zwycięstwo naszej drużyny otrzymujemy punkty doświadczenia, które pozwolą nam awansować wyżej. Co się z tym wiąże? Otóż od piątego stopnia możemy stworzyć własną klasę postaci – do tego momentu musimy wybierać spośród pięciu bazowych, a także odblokowywać coraz to lepsze bronie. Jednak do zakupu dodatków nie wystarczy sam level. Od tej pory liczą się też wirtualne pieniądze, zarabiane podczas potyczek. To za nie kupimy nowy celownik, maszynkę powodującą niewidzialność naszego herosa na radarze oraz wiele innych przydatnych gadżetów. Poza bronią konwencjonalną i ulepszeniami umiejętności, Treyarch wprowadziło też tzw. drones, czyli bezosobowe pojazdy, które mogliśmy oglądać chociażby w Frontlines: Fuel of War.
Chyba najważniejszą rzeczą w multiplayerze Black Ops jest powrót do serwerów dedykowanych. Teraz nie musimy czekać, aż gra wybierze nam rozgrywkę, tylko my decydujemy o tym, na jakim serwerze zagramy. Ogólnie odniosłem wrażenie, chociaż może to być spowodowane przerwą od gry w FPS-y, że nowa odsłona sieciowego Call of Duty jest trudniejsza od pozostałych. Ale jak powiedziałem wcześniej, może to być powód mojego dłuższego rozbratu z tego typu produkcjami.
Kolory i muzyka wojny
Silnik graficzny, na jakim pracuje gra, widocznie umiera. Już nie cieszy oczu tak, jak robił to kilka lat wcześniej. Nie można się temu dziwić, ale temu, że wciąż prezentuje przyzwoity poziom, już tak. Czekam jednak na nowy engine, bo konkurencja nie śpi.
Wydawać by się mogło, że zatrudnienie Hansa Zimmera do pracy nad muzyką w Modern Warfare 2, to coś, czego nie da się przebić czy choćby temu dorównać. Jednak Amerykanie po raz kolejny pokazali, że potrafią stanąć na wysokości zadania. Muzyka wprowadza fajny klimat, dobrano odpowiednie utwory (The Rolling Stones i Creedence Clearwater Revival) oraz stworzono kilka nowych. Głosy postaci to sama poezja, ale czego innego można się spodziewać po aktorach klasy Gary'ego Oldmana czy Eda Harrisa?
Happy end!
Wydając Black Ops, Treyarch pokazał, że nie tylko potrafi zrobić Call of Duty na poziomie Infinity Ward, ale nawet może stworzyć coś lepszego. Nowa odsłona serii wyeliminowała błędy poprzedniczek, ale zachowała to, za co pokochali ją gracze. Jednak mam wrażenie, że to już kres tej formuły i ostatnie soki wypłynęły z tego genialnie smakującego owocu. Czy twórcy wymyślą coś, co sprawi, iż seria znów nabierze rumieńców i ponownie ją pokochamy? Tego dowiemy się w przyszłości, a teraz pozostaje nam znakomity FPS – zarówno pod względem trybu dla jednej osoby, jak i gry po sieci.
Dudek. Bez odbioru.
Galeria
Mają na liście życzeń: 1
Mają w kolekcji: 3
Obecnie grają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Mają w kolekcji: 3
Obecnie grają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Call of Duty: Black Ops
Producent: Treyarch
Wydawca: Activision Blizzard
Dystrybutor polski: Licomp Empik Multimedia
Data premiery (świat): 9 listopada 2010
Data premiery (Polska): 9 listopada 2010
Wymagania sprzętowe: System operacyjny: Windows XP / Vista / 7, Procesor: Pentium IV 3.2 GHz lub AMD Athlon 64 3500+ ( lub lepszy ), Pamięć: 1GB (1,5GB dla Vista), Karta graficzna: GeForce 7900GT lub ATI X1800 ( lub lepsze ), Miejsce na dysku: 12,5 GB
Nośnik: 1 DVD
Strona WWW: www.callofduty.com
Platformy: PC
Sugerowana cena wydawcy: 139,99 zł
Producent: Treyarch
Wydawca: Activision Blizzard
Dystrybutor polski: Licomp Empik Multimedia
Data premiery (świat): 9 listopada 2010
Data premiery (Polska): 9 listopada 2010
Wymagania sprzętowe: System operacyjny: Windows XP / Vista / 7, Procesor: Pentium IV 3.2 GHz lub AMD Athlon 64 3500+ ( lub lepszy ), Pamięć: 1GB (1,5GB dla Vista), Karta graficzna: GeForce 7900GT lub ATI X1800 ( lub lepsze ), Miejsce na dysku: 12,5 GB
Nośnik: 1 DVD
Strona WWW: www.callofduty.com
Platformy: PC
Sugerowana cena wydawcy: 139,99 zł
Tagi:
Call of Duty: Black Ops