Brudna robota - Christopher Moore

Czyli Amerykanie też chcą być zabawni i naśladują brytyjski, czarny humor

Autor: Michał 'Grabarz' Sołtysiak

Brudna robota - Christopher Moore
Prosta, ale gustowna okładka z obwolutą, obietnica hitu oraz powołanie się na recenzje całkowicie nieznanych u nas czasopism i mamy bestseller. Jeśli jeszcze poprzednia ksiązka danego autora została gdzieś ciepło przyjęta, to tym lepiej. Tak właśnie jest z najnowszą pozycją Christophera Moore – Brudną robotą, jego drugą (po Najgłupszym Aniele) książką wydaną w Polsce. Pozycja wyszła drukiem po polsku i trzeba się zachwycić, bo w końcu Hollywood zakupiło do niej prawa do sfilmowania.

Autor zabiera nas w niej do San Francisco, Miasta Dwóch Mostów. W opisanym tu Frisco, tragiczne owdowiały Charlie Archer zostaje Handlarzem Śmierci, czyli osobą kolekcjonującą dusze umierających ludzi, by w imię najbardziej sztampowo rozumianej idei reinkarnacji (i płytkiego buddyzmu) zapewniać duszom wieczne krążenie pomiędzy ciałami. Otacza go cała plejada "stereotypowo zabawnych" postaci: sprytna córeczka Sophie, homoseksualna siostra, czarnoskóry mężczyzna nazywający się jak miętowy cukierek, zbuntowana, pulchna nastolatka kochająca się w gotyku, seksowna tybetańska mniszka, paranoiczni policjanci i ogary piekieł. Głównymi złymi jest trójca kruków składających się na celtycką boginię Morrigan i jakaś straszna bestia Orcus-a (tym razem z mitologii rzymskiej). Źli mieszkają na starym statku w kanałach, dobrzy w sklepie ze starociami. Mamy też proroctwo, że wydarzy się wielka bitwa pomiędzy siłami dobra i zła, oraz że nadejdzie Wielka Śmierć – Luminatus (i obejmie tron Wielkiego Handlarza Śmiercią). Tak chyba najkrócej należy oddać fabułę, by nie wdawać się w szczegóły i niczego nie zdradzić. Czy ja już pisałem, że to hit?!

A jaka jest Brudna robota? Taka sobie, ot czytadło z prostymi zdaniami. Czytałem tę książkę i cały czas czułem, że autor naprawdę chce być zabawny. Na siłę spiętrza komizm sytuacji oraz próbuje używać ironicznych porównań. Ogólnie rzecz ujmując poczułem, jakby każda strona została opatrzona dodatkowym nagłówkiem: MASZ SIĘ ŚMIAĆ! Pamiętam Dobry Omen Pratchetta i Gaimana, tam nie było takiej potrzeby rozbawiania na siłę. Autorów tych zaś, dzieli tylko ocean . W Brudnej robocie? bardzo dużo jest takich "wiecznie śmiesznych" żartów o lesbijkach, Murzynach, Gotach i samcach-beta (podrywacze to samce-alfa, reszta to nieudacznicy). Dodatkowo ta katorżnicza praca autora, by nas rozśmieszyć, ma przykryć wszelkie braki logiczne i warsztatowe. Nie twierdzę, że książka jest beznadziejna. Po prostu brak jej polotu i czaru. To niestety kolejne proste do bólu czytadło obliczone na prostego czytelnika, który lubi tylko wyświechtane żarty.

Najgorsze jest zaś to, że mam wrażenie jakby Moore chciał w tej książce udowodnić, że umie się śmiać ze śmierci nie gorzej niż najlepsi autorzy brytyjskich makabresek. Problem w tym, że jest Amerykaninem i nie zrozumiał chyba potrzeby upiornej wesołości, która nie ma nic wspólnego ze śmianiem się z przywar amerykańskiego społeczeństwa. Liczy się nastrój i swoista klasa grobowego nastroju, gdzie Śmierć ma poczucie humoru, a nie jest typowym amerykańskim asekurantem. Dodatkowo za dużo tu nielogiczności fabularnych, takiego pisania dla żartów, nie dla rozwoju akcji. To jest książka – sitcom, czuje się podłożony śmiech i obowiązek sympatii dla braku klasy bohaterów.

Polecę więc Brudną robotę wszystkim lubiącym niewyrafinowane amerykańskie żarty albo badaczom amerykańskiej kultury. Naprawdę z wielką radością poczytacie potem naszą europejską literaturę, gdzie szacunek dla opowieści nie umarł, a słowo pisane nie sięga poziomu seriali telewizyjnych, nadawanych w czasie podwieczorku. Nadaje się też na prezent, gdyż ma bardzo ładną oprawę i wygląda gustownie. Szkoda, że nie można tego powiedzieć o treści. Mam kolejne czytadło na półce.