» Recenzje » Bramy Domu Umarłych - Steven Erikson

Bramy Domu Umarłych - Steven Erikson


wersja do druku

Czas Apokalipsy

Redakcja: Tomasz 'earl' Koziełło

Bramy Domu Umarłych - Steven Erikson
Istnieją książki-pułapki, podstępne tomy, które wciągają niczego niespodziewającego się czytelnika w mistrzowsko wykreowane przez autorów uniwersa, wstrząsając posadami jego wyobraźni, wywołując szok emocjonalny, przenicowując część jego poglądów, by wreszcie pozostawić go – do głębi poruszonego – ze świadomością, iż właśnie przeżył coś na kształt nagłej iluminacji, dostąpił obcowania z prozą bliską ideału, która go zmieniła i wzbogaciła. Do tego typu powieści można zaliczyć kolejną odsłonę Malazańskiej Księgi PoległychBramy Domu Umarłych, która, zaiste, otwiera portal do wielowymiarowego świata, w którym Erikson rozgrywa wydarzenia stanowiące tło dla ukazania uniwersalnych prawd, dla niepoznaki jeno przybranych w kostium fantasy.
________________________

 
Zdziwi się mocno ten, kto zasiądzie do lektury, spodziewając się linearnej kontynuacji wydarzeń opisanych w Ogrodach Księżyca. Erikson bowiem przenosi akcję w zupełnie nowe miejsce – na kontynent Siedmiu Miast – i porzuca znanych już bohaterów (z nielicznymi wyjątkami) na rzecz nowowprowadzonych postaci. Zatem z ekipą Podpalaczy Mostów przyjdzie nam się na jakiś czas pożegnać, choć nie z pełnym jej składem, gdyż w drugiej części cyklu będziemy śledzić losy Skrzypka i Kalama, którzy w finale poprzedniego tomu postanowili (wraz z Crokusem) odprowadzić uwolnioną spod mocy Kotyliona Apsalar do jej rodzinnej wioski. Projekt ów oczywiście stanowił jeno przykrywkę właściwego planu dwójki żołnierzy, uknutego za przyzwoleniem ich dowódcy – czyli misji likwidacji cesarzowej. Aby jednak owa straceńcza przygoda miała się powieść, trzeba było dotrzeć do stolicy Imperium, a to nie było bynajmniej takie proste, tym samym wędrówka czwórki bohaterów wypełniać będzie znaczną część powieści.
 
Jako że kanadyjski pisarz udowodnił już, iż nie lubi prostych rozwiązań i jednotorowo prowadzonych historii, w Bramach… równorzędne wobec siebie są cztery główne wątki, początkowo toczące się od siebie niezależnie, zaś w miarę rozwoju fabuły w mniejszym lub większym stopniu się ze sobą splatające. Poznamy więc losy młodszej siostry Ganoesa Parana – Felisin, która po czystce, jaką pośród untyjskiej szlachty przeprowadziła Lassen została zesłana do kopalni otatralu, gdzie, wraz z towarzyszącym jej kapłanem, renegatem Heboricem, poznaje ciężki los skazańca. Udaje jej się uciec z niewoli, jednak wkrótce przekona się, iż męki, jakich doznała w okowach, są jeno przedsmakiem prawdziwie gorzkich doświadczeń, które szykuje jej los. W tym samym czasie, lecz w innym miejscu, dwóch tajemniczych wędrowców – Icarium i jego przyjaciel Mappo Trell – przemierzają w niekończącym się marszu pustkowia, szukając prawdy o swej przeszłości. Natomiast w sercu pustyni Raraku budzi się przepowiedziany licznymi proroctwami bunt przeciwko malazańskim najeźdźcom. Armia tornada pod przywództwem shai’k – wybranki Dryjhny Apokaliptycznej – wyrusza do walki z zapałem godnym neofitów i dorównującym mu okrucieństwem. Doświadczą go zarówno przedstawiciele malazańskiej Siódmej Armii, dowodzonej przez nowo mianowanego pięść Coltaine’a z plemienia Wickan (którego nominacja stanowiła wydarzenie wielce kontrowersyjne), jak i cywile. Ich wędrówka przez bezdroża kontynentu, podczas której z każdym kolejnym dniem tracili resztki nadziei, pełna poruszających scen zarówno bezprzykładnej odwagi, jak i krańcowego tchórzostwa, obserwowana jest oczyma imperialnego historyka Duikera. Ten początkowo z naukowym, suchym obiektywizmem odnotowywał kolejne etapy exodusu, by w pewnym momencie zatracić owo lakoniczne podejście na rzecz czystej erupcji emocji. Finał straceńczego marszu Sznura Psów to chyba jeden z najbardziej dramatycznych opisów, jakie zdarzyło mi się spotkać w literaturze. I wreszcie, jako że zbliża się kolejna konwergencja, ku Raraku podążają jednopochwyceni i d’iversowie, aby stoczyć batalię o przywództwo, zaś Tron Cienia z nieodłącznym Kotylionem nadal realizują swe wielce skomplikowane plany.
 
Bramy… już od pierwszej strony szykują temu, kto w nie wstąpi wstrząs, gdyż otwarcie książki stanowi dramatyczną scenę, a dalej napięcie jedynie rośnie. Jednym z wyznaczników prozy Eriksona są te następujące po sobie kumulacje wydarzeń – bieg bez oddechu od jednej kluczowej sceny ku drugiej, z których każda posiada siłę rażenia godną finalnej sekwencji. Wszystkie są również dopracowane w najmniejszych szczegółach, zarówno te mające pierwszoplanowe znaczenie dla fabuły, jak i migawki poboczne, na pierwszy rzut oka stanowiące jedynie dalekie tło. Nie ma tu bowiem nawet linijki, którą można by było potraktować jako ozdobnik, mający za zadanie jedynie mnożenie stron. Każdy element skomplikowanej mozaiki, jaką jest proza Kanadyjczyka, coś oznacza, nawet jeśli w danej chwili czytelnik nie ma tego świadomości, a znaczenie konkretnych scen rozszyfrować mu przyjdzie dopiero za kilkaset stron – lub wręcz w którymś z kolejnych tomów cyklu. Jednak pomimo takiego pozornego przeładowania szybko wpada się w specyficzny, narzucony przez pisarza rytm, chłonąc każdy wers i podziwiając mistrzowski zamysł Eriksona, który skonstruował świat tak bogaty i wielowymiarowy, że próżno szukać na gruncie fantasy mu podobnych.
 
Pisarz jest kronikarzem z ogromną erudycją, przedstawiającym annały dziejów wykreowanego przez siebie uniwersum. Pełni rolę historyka, analizującego mechanizmy władzy i ukazującego, jak niebezpieczne może być spisywanie historii i jak wąska granica dzieli tych, którzy uważają się za kontestujących władzę wolnomyślicieli od tych, którzy w służbie panującym tworzą wygładzone i zakłamane, zgodne z aktualnie obowiązującą linią polityczną kroniki. Jest również dokumentalistą, który z reporterską precyzją opisuje wydarzenia, potrafiąc balansować pomiędzy suchym, lakonicznym stylem, a scenami pełnymi patosu – lecz nie nachalnego i budzącego niesmak, ale do głębi poruszającego. Ta umiejętność płynnego przeskakiwania od scen akcji do egzystencjalnych wręcz rozważań – kiedy pierwsze stanowią naturalną konsekwencje tych drugich (i vice versa) – świadczy o tym, jak bardzo Erikson dopracował swój warsztat od czasów Ogrodów Księżyca, w których narracja momentami sprawiała wrażanie nieco chaotycznej. Ukazuje wojnę w całym jej porażającym okrucieństwie, kiedy ludzie w niej uczestniczący odzierani są ze wszelkich uczuć, zaś jedyną myślą, jaka im pozostaje, jest pragnienie przeżycia. Jednocześnie jednak wykuwa się w nich, w ogniu toczonych kolejnych bitew (zarówno tych czysto fizycznych, jak i rozgrywających się w ich wnętrzu) nowa siła, poczucie jedności i świadomość, iż bronią ostatniej rzeczy, jaka im pozostała – własnej godności. Przejmujący to obraz. Jest wreszcie Erikson filozofem snującym rozważania o istocie człowieczeństwa oraz poetą, czyniąc mottem niektórych rozdziałów fragmenty wierszy, będących idealną ilustracją opisywanych dalej wydarzeń.
 
Świat Malazu zaludniają bohaterowie równie jak i samo uniwersum wielowymiarowi. Pisarzowi udał się nadspodziewanie dobrze ryzykowny zabieg wprowadzenia rozlicznych nowych postaci i wykreowania ich charakterystyk od zera, często na zasadzie bardziej niedopowiedzeń i mglistych aluzji, niźli klasycznych opisów. Taką właśnie metodę zastosował wobec Icariuma i Mappo – towarzyszy połączonych ze sobą wielowiekową więzią, której początki rozmyły się gdzieś w pomrokach dziejów, zostawiając w ich świadomości jeno strzępki wspomnień i obrazy fałszywie narzucone. Jedyne, co im pozostało, to przyjaźń – niezłomna i potężna, w imię której gotowi są na każde poświęcenie. Zresztą motyw przyjaźni Erikson rozgrywa w Bramach... wielokrotnie, odmalowując rozmaite jej wersje, uderzając zarówno w tony podniosłe jak i żartobliwe. Najczęściej ukazywana to klasyczne, twarde, męskie braterstwo i lojalność, łącząca żołnierzy związanych wspólnym losem. Jest to relacja szorstka na pozór, zarówno w słowach, jak i gestach, gdy łatwiej jest skląć towarzysza, niźli powiedzieć mu, jak bardzo się go ceni; więź, która sprawia, iż rozumie się druha niemalże bez słów, przewiduje o krok jego poczynania oraz chroni nawet za cenę własnego życia. W taki właśnie sposób można opisać relacje Skrzypka i Kalama, których charakterystyki zostały w Bramach… uzupełnione o kolejne szczegóły. Ów saper o specyficznym poczuciu humoru i ex-Szpon – zawodowy zabójca, który sztukę odbierania życia posiadł w sposób mistrzowski, idealnie się nawzajem uzupełniają.
 
Na tle charyzmatycznych męskich postaci nieco słabiej udało się Eriksonowi przedstawić nieliczne pojawiające się w książce kobiety. Felisin – rozpieszczona nastolatka, odarta z przynależnych jej z racji urodzenia luksusów i rzucona w świat pełen brutalności i okrucieństwa, która musi gwałtownie dojrzeć i przystosować się do jego realiów, jest momentami mało przekonująca. Pisarz nie potrafił całkowicie wejść w skórę młodej dziewczyny, ponieważ jej przemiana odbywa się na zasadzie szokowego przeskoku. Początkowo bowiem bohaterka ucieka w alkoholowe, czy też narkotyczne otępienie lub rzuca się w ramiona przygodnych kochanków, traktując seks mechanicznie (akurat sceny erotyczne autorowi nie wychodzą najlepiej), natomiast w sytuacji, gdy budzi się w niej gorzki cynizm, w jednej chwili uczy się zawiłych arkanów manipulacji i pragnie pociągnąć do odpowiedzialności wszystkich, którzy mieli wpływ na jej aktualne losy.
 
Pisarz z wprawą wybitnego psychologa dokonuje wiwisekcji dusz swoich bohaterów, a jednocześnie uderza w tony, które rezonują z czytelnikiem, poruszając – ku jego niebotycznemu zaskoczeniu (wszak nie takie miał oczekiwania wobec książki teoretycznie przynajmniej stricte rozrywkowej) – nowe pokłady wrażliwości. Przejawia się to w momentach, w których, czytając pewne fragmenty zastyga wstrząśnięty, by potem analizować je po raz kolejny, smakując brzmienie tej prozy i odkrywając jej kolejne warstwy znaczeniowe (jak to ma miejsce w przypadku scen ukazujących marsz Sznura Psów, czy też wydarzeń rozgrywających się pod murami Arenu). A czasem wystarczy jedno proste słowo, jedno zdanie posiadające większą siłę wyrazu, niźli całe rozdziały, które – niczym celnie wymierzona strzała – trafia w najczulszy punkt.
 
Nikt nie posiadł klucza uniwersalnego do prozy Eriksona. Można ją interpretować na wiele różnych sposobów, a nawet stwierdzić, że ilu jest wielbicieli Malazu, tyle istnieje sposobów na odczytanie wykreowanego przez Kanadyjczyka uniwersum. Wielce zatem trudnym zadaniem jest przeprowadzenie analizy każdej z jego powieści w taki sposób, by nie urazić rozlicznych fanów cyklu niewłaściwym w ich odbiorze "rozkodowaniem" książki. Moim zdaniem pisarz wymościł sobie własną niszę gatunkową a jego powieści można określić mianem "fantasy eriksonowskiej", gdyż wymykają się wszelkim próbom przypisania ich do konkretnej odmiany prozy spod znaku magii i miecza. Owszem, można podjąć starania odnalezienia pewnych podobieństw, tropów, podążając za którymi odkryje się potencjalne źródło inspiracji autora – a imię ich legion… Erikson pełnymi garściami czerpie z dorobku zarówno literackiego, jak i filmowego, nie są to jednak czyste zapożyczenia, lecz bardzo inteligentne trawestacje pewnych motywów, które w jego wykonaniu zyskują całkowicie nowy wymiar (jak chociażby daleka inspiracja Spartakusem z Kirkiem Douglasem w roli głównej). Bramy Domu Umarłych to pierwszorzędnej jakości literatura rozrywkowa, która jednak ma aspirację do bycia czymś więcej, niźli jedynie kolejną opowieścią fantasy mocno osadzoną w kanonie. To książka, która skłania do myślenia, nie tylko o losach bohaterów czy też konkretnych rozwiązaniach fabularnych, lecz również o sprawach znacznie bardziej złożonych, zadająca pytanie o istotę człowieczeństwa, ukazująca mechanizmy sprawowania władzy, poruszająca kwestie, które można odnieść i do naszej rzeczywistości. Powieść naznaczająca czytelnika swym piętnem, którego już nigdy nie zechce się on pozbyć.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
9.0
Ocena recenzenta
8.05
Ocena użytkowników
Średnia z 19 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Bramy Domu Umarłych
Cykl: Malazańska Księga Poległych
Tom: 2
Autor: Steven Erikson
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Wydawca: MAG
Data wydania: 7 września 2012
Liczba stron: 780
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-7480-259-8
Cena: 59 zł



Czytaj również

Bramy Domu Umarłych - Steven Erikson
Malaz i tornado historii
- recenzja
Okaleczony Bóg
Wielkie zamknięcie
- recenzja
Myto Ogarów
Początek końca
- recenzja
Przypływy nocy - Steven Erikson
Jasne strony mrocznej wojny
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.