Bramy Domu Umarłych - Steven Erikson

Malaz i tornado historii

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Bramy Domu Umarłych - Steven Erikson
Pierwszy tom Malazańskiej Księgi Poległych fascynował przede wszystkim ogromem wizji, skalą wydarzeń, rozmachem. Bramy Domu Umarłych kontynuują tę strategię: Steven Erikson ponownie zabiera czytelnika w długą i pełną niespodzianek podróż przez historię wojen, zdrad i intryg na szczytach władzy.

____________________________


Kalam, Skrzypek i Crokus wyruszają do Siedmiu Miast z jednym zadaniem: chcą odprowadzić Apsalar do jej rodzinnej wioski. Tak przynajmniej wydaje się temu ostatniemu. Żołnierze wyjętych spod prawa Podpalaczy Mostów mają jednak nieco inny plan. Jednym z jego punktów jest zamordowanie cesarzowej Laseen, władczyni najpotężniejszego z państw tej części globu. Wydaje się, że okoliczności żołnierzom sprzyjają. Plemiona zamieszkujące okolice Siedmiu Świętych Miast wszczynają bunt przeciwko Malazowi, na którego czele staje pustynna prorokini; nikt nie powinien tym samym zwrócić uwagi na kilku zagubionych podróżników. Jednak jak to zwykle bywa, w morderczą grę włączą się także inne siły, więc jej ostateczny wynik długo pozostanie sprawą otwartą.

Bramy Domu Umarłych robią wrażenie – wcale nie trzeba czytać książki, aby to stwierdzić. Wystarczy wziąć tom do ręki i pobieżnie ocenić jego rozmiar: bez mała osiemset stron. Co to oznacza? Przede wszystkim kolejną długą, wielowątkową opowieść ze świata Malazańskiej Księgi Poległych. Steven Erikson nie zrywa z wydarzeniami z Ogrodów księżyca, ale też nie kontynuuje ich w bezpośredni sposób. Warto zwrócić uwagę na dosyć ciekawy sposób prowadzenia akcji. W poprzednim tomie główną oś fabuły stanowił podbój Genabackis i starcie z Rakiem, a wielka polityka Malazu i starcia Ascendentów były tylko tłem. W drugiej części sprawa wygląda podobnie: na pierwszy plan wysuwa się opowieść Duikera dotycząca rebelii i walki Coltaine'a z Tornadem, zaś misja Kalama i Skrzypka pozostaje w cieniu. Na szczęście wszystko splata się w spójną i logiczną całość, która przypomina nieco sznurek z nanizanymi paciorkami: kolejne wojny są centrami fabuły, połączonymi przez mniej wyeksponowane wydarzenia, które jednak pozostają ważne dla sytuacji geopolitycznej świata. Przy tym wszystkim mniej jest w Bramie Domu Umarłych chaosu, choć i ten momentami wkrada się w tok opowieści.

Olbrzymią zaletą drugiego tomu cyklu jest pewna cecha pisarstwa Eriksona, którą łączyć należy z bohaterami. Pisarz ma niewątpliwy talent nie tyle nawet do kreacji postaci, co do żonglowania nimi, pozwalający mu na niezwykle precyzyjne budowanie napięcia. Niech za przykład posłuży najważniejsza postać głównego wątku, którą jest Duiker, były żołnierz i historyk imperialny. Pisarz konfrontuje uczonego z kolejnymi wojownikami – czasami weteranami, czasami całkowitymi żółtodziobami – ukazując czytelnikowi kolejne zmiany zachodzące w jego postawie. W wyniku tego historia starcia malazańskiej Siódmej Armii z rebelianckim Tornadem ma nie jeden, ale kilka punktów kulminacyjnych: pierwszy związany z samą akcją, następne z napięciem psychologicznym i jego rozładowywaniem. Aby było ciekawiej, drugą stronę konfliktu reprezentuje dwójka co najmniej równie interesujących bohaterów: porzucony przez swego boga Heboric oraz nastoletnia Felisin. Kobieta wydaje się postacią banalną: jest to zrzucona z piedestału szlachcianka, która musi oddać wszystko, aby ratować życie. Jednak jej skomplikowane stosunki z byłym kapłanem nadają powieści niezwykłego, gorzkiego posmaku, pozostającego z czytelnikiem jakiś czas po zakończeniu lektury. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze wątek relacji Felisin z Baudinem, którego kulminacyjna scena jest prawdziwym majstersztykiem. Równie dobrze wyreżyserowany został drugi plan tego skomplikowanego spektaklu: niech za przykład posłuży zupełnie niespodziewane, genialne wplecenie w akcję podróżujących na statku-widmie żołnierzy z Geslerem na czele oraz wszystkie absurdalne sceny z udziałem Iskarala Krosta. Tak naprawdę mało przekonujący jest jeden jedyny wątek tej psychologicznej gry: przyjaźń Icariuma i Mappa, która teoretycznie powinna stanowić najbardziej zagadkową, pełną napięcia relację, a w gruncie rzeczy bywa bardzo przewidywalna i zupełnie nie intryguje.

Czy to wszystko oznacza, że Bramy Domu Umarłych są tekstem idealnym? Niestety, w żadnym wypadku. Choć Stevenowi Eriksonowi udało się znacznie ograniczyć chaos, który skutecznie zmniejszał przyjemność płynącą z lektury Ogrodów księżyca, to nie potrafił ustrzec się innej, poważnej wady: dłużyzn. W drugim tomie cyklu sporo jest fragmentów, które zwyczajnie nużą: czy to z powodu zbytniej rozwlekłości, czy to przez ich powtarzalność w stosunku do wcześniejszych scen. Mimo że historia, którą stworzył Erikson, jest naprawdę monumentalna i wciągająca, to momentami ciężko zmusić się do przerzucenia kolejnych kilku stron, aby przebić się przez szczególnie zawikłany, przegadany fragment.

Bramy Domu Umarłych to powieść, której przeczytanie stanowi swego rodzaju wyzwanie. Jeżeli będziecie w stanie okazać nieco samozaparcia i zagłębić się w niesamowity, urzekający i mroczny świat przedstawiony, to lektura sprawi Wam sporo przyjemności, choć gadulstwo Eriksona kilkakrotnie mocno ją zagłuszy.