Brak marzeń i celów w życiu...
Odsłony: 240Eh…
Hej ludki. Kolejne schizofreniczne myśli mnie naszły. Nawet nie wiem od czego zacząć…
Wczoraj wieczorem zdałem sobie sprawę, że niestety, w dniu obecnym nie mam żadnych marzeń, ambicji, celów przed sobą… nic. Doskonała próżnia. Zanim moje matka zaczęła stosować względem mnie przemoc (bez przerwy przez 10 lat – ho, ho, ho, jakie to dziwne, że przez ten cały czas w ogóle nie stanąłem na nogi…) chciałem zostać doktorem biologii molekularnej, robić badania naukowe na uniwersytecie i mieć studentów. Ewentualnie chciałem uczyć biologii w liceum. Teraz? Nie wiem co chcę robić w życiu, jeśli cokolwiek.
Cześcią tego problemu jest mój wielki strach przed kolejną klęską i przed tym, że cokolwiek sobie zaplanuję, w ogóle nie uda mi się tego osiągnąć. W sensie, jeśli wszystkie marzenia są poza moim zasięgiem, jaki jest w ogóle cel, by je mieć?
W każdym razie… myślę, że nie chciałbym studiować biologii. Nawet jeśli Uniwersytet Wrocławski ma dobry program z biologii nauczycielskiej. I oferuje magisterkę z genetyki. Po prostu… no cóż, to marzenie zostało mi przez moją matkę i jej skąpstwo odebrane raz na zawsze. To już nie wróci. Nie ma celu do tego wracać.
Jest parę studiów, które być może – wielkie słowo klucz, wprost gigantyczne: być może – by mnie zainteresowały. Takie jak kulturoznatwswo ze specjalnością w feminizmie na UZ. Biologia wlicza się do punktów rekrutacyjnych – miałem 75% na maturze z rozszerzenia. Albo politologia po angielsku na UWr. Albo, sam nie wiem… są jeszcze Game Studies w Opolu, myślę?
W sumie, gdybym się zdecydował na kulturoznawstwo, to mógłbym potem zrobić magisterkę z literatury fantasy w Glasgow. To… mogłoby być miłe… chyba?
Tylko ten… przez minioną dekadę odmówiono mi nie tylko pieniędzy na studia (dostałbym się na dzienne na uniwersytecie…) rok po roku, ale nawet cholernych 15 zł na transport na Kolegium Karkonoskie. Bo przecież „jesteśmy ubodzy i bezrobotni”. Yhym, jasne. W momencie, gdy odmówiono mi tych 15 zł obydwoje rodzice mieli pracę, każde dobrze płatną, a moja siostra siedziała w mieszkaniu które jej kupili („tylko” 70 tysięcy złotych… :/ ) od 8 lat. Więc ten…
W każdym razie, nie wiem czy moi rodzice byliby chętni opłacić mi czesne na studiach w Glasgow – według moim obliczeń kosztuje to coś 80 tysięcy złotych – i nawet nie wiem czy chciałbym ich o to poprosić. Wiem, że mi dużo wiszą i powinni kiedyś zacząć spłacać ten dług, ale… eh, mam mętlik w głowie.
Jak mówię, nie wiem czy chcę studiować. Wszyscy wokół studiują, a ja zawsze chciałem zostać a proper intellectual, ale… no cóż, może moja rodzina powinna o tym pomyśleć 10 (w sumie to już 11…) lat temu? Hm?
Poza tym… w rodzinie urodził się Leonek, dziecko mojej siostry. Myślę, że go bardzo kocham. I… jeśli wydaję teraz na studia na jakimś uniwersytecie, to odbije się to na mojej relacji z nim, myślę. W sensie, będąc w innym mieście i będąc zajętym studiowaniem, nie będę miał tyle czasu dla Leonka, co nie? A bardzo, bardzo chcę mieć dobrą relację z Leonkiem. I to kolejny już argument (poza moją apatią) by jednak nie iść na żadne studia.
Zresztą, boję się, że mogę być głupi i leniwy i że uwalę każde studia. Na pewnym poziomie wiem, że to reakcja na traumę i przemoc – i że łatwiej jest zinternalizować „jesteś głupi” (co najpewniej w ogóle nie jest prawdziwe) niż zaakceptować fakt, że Twoja własna matka nigdy Ci ęnie kochała – ale to nic nie zmienia w mojej podświadomości. I skoro „jestem” głupi i leniwy – tak BTW, w liceum miałem jedne z lepszych ocen w klasie, WTF??? - to po co mi studiować? Hm?
Myślę, że na brak marzeń i celów życiowych mogłaby mi pomóc jakaś psychoterapia – ale to by wymagało pieniędzy (jestem schizofrenikiem i nie dostanę się na żadna terapię z NFZ – nawet chyba żadnej nie ma w Jeleniej Górze? Zostawię to bez komentarza…) a przecież ja „jestem”, em… „drogi w utrzymaniu” i przecież „jesteśmy”, em… „ubodzy i bezrobotni”. Więc raczej nie rozpocznę żadnej terapii. Zresztą, co mi psycholog pomoże, jeśli on będzie starał się naprostować moją psychikę, a moja toksyczna, skąpa, przemocowa matka dalej będzie mi odmawiać rzeczy, które inni mają tak o i nawet nie myślą o tym (mówię tutaj o wyższym wykształceniu, oczywiście – każdy studiuje w Polsce i każdemu studia finansują rodzice. Niekiedy nawet na uczelniach prywatnych, na które ja sam nigdy bym nie złożył dokumentów. Eh…).
Ale serio, widziałem jedną moją znajomą z liceum na FB – ukończyła „turystykę” na prywatnej uczelni. Teraz ma pracę i wakacje zagraniczne. A ja co? Przez dekadę nawet nie mogłem choćby złożyć dokumentów na studia licencjackie na UWr, co by potem być nauczycielem, nie wspominając o ich ukończeniu.
Ale, tak se myślę… byłbym nieco większym assetem dla społeczeństwa jako nauczyciel biologii po UWr niż „magister turystyki i rekreacji” po prywatnej uczelni gotowania na gazie. I miałbym „nieco” większą wiedzę naukową i o świecie od niej.
Eh… życie nie jest fair.
[Ogólnie sorka za tego posta, ale naszły mnie takie… różne myśli i miałem potrzebę ich spisania. Sorka że smęcę.]