» Recenzje » Brainman – Dominik W. Rettinger

Brainman – Dominik W. Rettinger


wersja do druku

Brain(dead)man

Redakcja: Alicja 'cichutko' Laskowska

Brainman – Dominik W. Rettinger
Typowo amerykańskie kino akcji ma pewien urok. Jeśli ma się ochotę na odrobinę rozrywki oraz odpowiednie nastawienie, dobrze zrealizowany obraz pełen eksplozji, pościgów, scen walki i tanich sentencji nie musi odrzucać. W przypadku literatury nie jest jednak tak prosto. Tu nie ma eksplozji, które odciągnęłyby uwagę od nielogiczności i absurdów. Filmowe sztuczki tu nie wystarczą, a z filmu akcji klasy B zrobi się literatura bez klasy. Doskonale strasznym przykładem na to jest Brainman autorstwa Dominika W. Rettingera.

____________________________


Początek nie zwiastuje aż takiej katastrofy. Inteligentny, zdobywający stypendia naukowe student biologii, Nick Gowin, zakochuje się nagle i niezwykle intensywnie w Susan, blond piękności o niezbyt miłym usposobieniu i jeszcze gorszym partnerze. John Clondike to gwiazda uniwersyteckiej drużyny futbolu amerykańskiego, a jednocześnie osobnik bogaty i arogancki. We wszystko wmieszana jest jeszcze Rosa, niepokorna "kumpela" wzdychająca po cichu do Nicka. W pewnym momencie dochodzi do starcia, które staje się punktem zwrotnym nie tylko dla nich, ale i całej Ziemi. Kosmiczny zbieg okoliczności sprawia bowiem, że w tym samym miejscu pojawiają się mieszkańcy wojujących ze sobą planet O i Zet. Obdarzeni niezwykłymi mocami Nick i Jack początkowo nie wchodzą sobie w drogę, lecz konfrontacja jest nieunikniona.

Aby nie było zbyt prosto, historia przedstawiana jest przez profesora z planety O, który opowiada ją swoim studentom. Zabieg ten miał zapewne ułatwić autorowi prezentowanie informacji o kosmicznym konflikcie pomiędzy lubującymi pokój mieszkańcami jego planety a żądnymi władzy podwładnymi czterech Brainmanów z planety Zet. Na pierwszy plan wysuwają się jednak satyryczne zamiłowania rzeczonego profesora, który krytykuje rozlegle i mało oryginalnie ziemski ustrój z jego nierównościami i słabościami. Jak na geniusza, oryginalności w tym niewiele. Naigrawa się także z samych ludzi i ich skłonności do oddawania się emocjom (szaleńcze zakochanie Nicka nadaje się do tego aż nazbyt dobrze). Satyra tu przybiera formy groteskowe lub jest prezentowana z gracją cepa. Jedynymi ostojami znośnego humoru są rodzice Nicka i ich zabawne komentarze dotyczące rodzicielstwa. To jednak zdecydowanie zbyt mało.

Komiczne jest natomiast propagowanie przez tę niezwykle inteligentną rasę pseudonaukowego mitu o tym, że ludzie wykorzystują jedynie niewielką część swojego mózgu. Dziwne jest także to, że w konflikcie nie wykorzystują swych krystalicznych ciał zdolnych ponoć do podróży w czasie i przestrzeni. Nielogiczności i absurdy nie są rzadkością także w przypadku "ziemskiej" części fabuły. Od włazów wentylacyjnych, które pozwalają dostać się na supernowoczesną łódź podwodną, przez wybuch nuklearny w rowie oceanicznym, który nie robi wielkiej szkody okrętowi znajdującemu się w tym samym rowie, aż po dźwiękową broń, które nie radzi sobie ze szkłem, oraz odpornych na techniki manipulacji mieszkańców Harlemu. Mamy nawet zmartwychwstanie.

Mocną stroną Brainmana mogłaby być wartka akcja, lecz wydarzenia na Ziemi toczą się dwutorowo w nierównym, choć szybkim tempie. W przypadku Johna mamy do czynienia z błyskawicznym marszem po władzę, poprzetykanym opisami wymyślnych sposobów, na które antagonista męczy lub morduje tych, którzy nie przypadli mu do gustu. Do pewnego momentu niecna fantazja Clondike'a robi wrażenie, lecz jego wyczyny szybko powszednieją. Nick z kolei przez długi czas nie robi zupełnie nic, by przeszkodzić przeciwnikowi – czeka na jego ruch, prowadząc niemal normalne życie i próbując poznawać swoje zdolności. Gdy dodać do tego przerywniki z planety O, wychodzi średnio strawny misz-masz. Nie pomaga także to, że większość postaci wpisuje się w jakiś stereotyp i nawet nie próbuje wyrwać się poza jego okowy. Nick to dość typowy "nerd", John to arogancki osiłek z kasą, a Susan zepsuta (choć nie do cna) blondynka. Trzeba jednak przyznać, że od momentu, w którym wątki zaczęły się intensywniej zazębiać, powieść czyta się w miarę płynnie, a i efektownych scen nie brakuje. Niestety, zakończenie wątku konfliktu kosmicznych ras rozczarowuje i sprawia wrażenie spisanego na odczepkę.

Bainman to powieść słaba pod większością względów. Całkiem niezły pomysł oraz przebłyski w postaci humorystycznych sytuacji i dość dobrego zwieńczenia fabuły toną w odmętach absurdów i schematów. Jedno z głównych założeń fabuły to stek pseudonaukowych bzdur, co w przypadku powieści przynależącej do gatunku science fiction jest niedopuszczalne. Lekturę książki Dominika W. Rettingera można polecić wyłącznie osobom, które chcą się przekonać, czy rzeczywiście jest aż tak źle.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
3.0
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Brainman
Autor: Dominik W. Rettinger
Wydawca: Jaguar
Data wydania: 9 stycznia 2013
Liczba stron: 424
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-7686-171-5
Cena: 34,90 zł

Komentarze


~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Recenzenci zaskakująco zgodni...
03-04-2013 12:21

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.