» Artykuły » Uniwersum » Bractwo Talu

Bractwo Talu


wersja do druku

by dopełniła się zemsta gdy nadejdzie czas

Redakcja: Daniel 'karp' Karpiński
Ilustracje: Piotr 'CE2AR' Stachurski

Bractwo Talu
Blask świtu złocił się pośród zielonych liści, które niczym zielona mozaika sklepienia, okrywały kopułą niewielką polankę w magicznym lesie – Athel Loren. Jednakże nie cudowność słonecznych refleksów przykuwała uwagę elfki, która siedząc w kucki obserwowała z uwagą pokryty zielonym mchem głaz. Na wiekowym menhirze wykuto zawiłe wzory, pośród których pełgały płomyki niesamowitej, srebrzystej energii. Talivani podniosła wzrok znad głazu.

- Hakoon? Dawno się to zaczęło?

Stojące opodal drzewo drgnęło. Młody dąb poruszył się i nagle pośród kory otwarły się świecące złotym blaskiem oczy.

- Wczoraj w nocy - odparł zagadnięty. - Drzewa są niespokojne, w puszczy jest coś, czego być nie powinno. Coś, co nie należy do lasu.

- To zwierzoludzie, bardzo wielu zwierzoludzi. Kogo najszybciej możesz zawiadomić?
- Pęknięte Ostrza - odparł Duch Drzewa.

Elfka zamyśliła się głęboko. Bractwo Talu zawsze budziło mieszankę uczuć - od żalu po niepokój - nawet w tak potężnej Wieszczce jak ona.

- Dobrze. Powiadom ich natychmiast. Niech staną w tym miejscu gotowi do walki tak szybko, jak to możliwe.


O Bractwie słów kilka

Niewiele wiadomo o wspólnotach, nazywanych też bractwami, tworzonych przez leśne elfy. To swego rodzaju wędrowne grupy, których członków spajają wspólne przekonania, obejmujące nie tyle określony sposób dążenia do wyznaczonego celu, co cały światopogląd. W społeczeństwie leśnych elfów są one jednak typowe. Członków każdej takiej grupy przepaja pewnego rodzaju energia, będąca niewątpliwie dziełem otaczającego elfy zaklętego miejsca, jakim jest Athel Loren. To jakby wewnętrzny ogień, który nadaje członkom społeczności siłę i wyznacza kim są. To właśnie jego zasługą jest niesamowita zwinność i więź z ptakiem, jaką szczycą się jeźdźcy jastrzębi. To właśnie ta energia czyni jeźdźców Kurnousa nieobliczalnymi i gwałtownymi. Jedną z takich wędrownych grup jest Bractwo Talu, znane też jako Wspólnota Odwetu.

Członków bractwa nazywa się Żałobnikami lub Pękniętymi Ostrzami, miano owe pochodzi od elfickiego ideogramu - "thalui" oznaczającego zemstę lub nienawiść. Jest to niewielka grupa, ale bardzo niezwykła nawet jak na standardy leśnych elfów. Do jej członków inni mieszkańcy Athel Loren podchodzą z dużą dozą szacunku, współczucia, ale i niepokoju. Jest tak, ponieważ wstępują do niej elfy pragnące ponad wszystko dopełnić określonej vendetty.

Powody, dla których elfy skłaniają się do wstąpienia w szeregi Pękniętych Ostrz są bardzo różne. Dotyczą one zarówno prywatnego życia jak i całego Athel Loren. Żałobnik może mścić się za rodzinę wymordowaną przez zwierzoludzi albo wypaloną przez skaveny polanę. Bractwo jest niewielkie z uwagi na to, iż nie można go opuścić bez dopełnienia zemsty. Duch, który przepaja jego członków jest szalenie niebezpieczny, gdyż jest esencją: goryczy, nienawiści i pragnienia odwetu. Zbyt długie przebywanie w bractwie oznacza codzienną potrzebę okiełznania straszliwej mocy wpływającej na duszę elfa. Ci którzy przegrają tą walkę ryzykują szaleństwo i śmierć. Dlatego też decyzja o wstąpieniu do wspólnoty uważana jest za szalenie ważną i brzemienną w skutki. Elf, który dopełnił vendetty odchodzi z Bractwa, wygasa w nim ten wewnętrzny straszliwy żar. Zwykle wraca na łono grupy, do której należał poprzednio.

Trudno jest mówić o typowym Żałobniku, ponieważ Wspólnota Odwetu może być domem zarówno cichego, skrytego Strażnika Ścieżek, jak i gwałtownego, obdarzonego temperamentem Tancerza Wojny. Przy jednym ognisku może siedzieć Tkacz Iluzji i Dziki Jeździec. Zacierają się tu różnice. Nie ma szlachty, rodów. Są tylko elfy, które mają jeden wspólny cel, do którego będą dążyć za wszelką cenę. Istnieją cechy wyznaczające tych, którzy ruszyli ścieżką zemsty. Pęknięte Ostrza mają bardzo gwałtowną naturę i łatwo wpadają w gniew, jak na leśnych elfów. Drwiny z członka tej wspólnoty są doskonałym sposobem na szybkie popełnienie samobójstwa. Żałobnicy tropią swoje ofiary z przerażającą determinacją, aż do śmierci własnej lub ściganego. Znane są co najmniej dwa przypadki, gdy nawet ucieczka na Pustkowia Chaosu nie zapewniła nietykalności. Żałobnicy mają w pełni zasłużoną opinię nieustraszonych wojowników. Straszliwa energia wpływająca na ich dusze nie zna uczucia strachu, stąd straceńcza odwaga charakteryzująca członków tej grupy. Ponieważ na ogół ich celem są najgorsi zbrodniarze, nie czują się skrępowani żadnymi kodeksami honorowymi. Nigdy nie biorą jeńców, nie poddają się, zaś rannych wrogów szybko dobijają. Co ciekawe, nie uciekają się do tortur. Wbrew obiegowym opiniom i plotkom nie są okrutni, osobom postronnym nic z ich strony nie grozi, o ile nie próbują zapobiec śmierci ściganego.

Żałobnicy działają pojedynczo, jak i w dość licznych oddziałach. Dotyczy to zwłaszcza przypadków, gdy zemsta lub jej obiekt jest wspólny dla większej grupy elfickich wojowników. Wspierają wówczas w walce innych strażników starożytnej puszczy.

Taktyka walki i uzbrojenie

Talivani spojrzała w oczy stojącego na przeciw niej wodza Żałobników. Znała go, chociaż nigdy wcześniej nie spotkała. To był Sagitarus, najstarszy elf w Bractwie. Tajemnicą pozostawało jak udawało mu się pozostać normalnym przez te wszystkie lata, o ile słowo "normalny" w ogóle tu pasowało. Znała też historię żony wojownika i ich nienarodzonej córki. Słyszała o straszliwych, śmiertelnych mutacjach, którym poddał je jakiś zwyrodnialec. Sagitarus przysiągł, że będzie zabijał każdego sługę Chaosu, jaki wtargnie do Athel Loren, dopóki nie uzyska odkupienia.

- Straszna historia, straszna przysięga - pomyślała czarodziejka. Niemniej nie słyszała o lepszym wojowniku. Sagitarus wśród zielonoskórych i zwierzoludzi znany był pod przydomkami "Kąsacza" i "Krwiopija". Teraz ta żywa legenda stała przed czarodziejką oparta o włócznię. Muskularny, obwieszony bronią, z wystrzyżonym na głowie czubem na modłę typową dla Tancerzy Wojny. Lewą część twarzy, od łuku brwiowego do kącika ust, szpeciła szeroka blizna. Makabryczny wygląd oblicza podkreślały barwy wojenne.
- Obyś odnalazł ukojenie! - rozpoczęła tradycyjną formułą. - Od zachodu do puszczy wszedł duży oddział zwierzoludzi. Jest wśród nich jakiś szaman lub czarnoksiężnik. Potrzebujemy Ciebie i Twoich żołnierzy.
- Nie.
- Słucham?!
- Jeżeli tam jest jakiś mag to my będziemy potrzebowali Ciebie Wieszczko. Resztę zostaw nam.


Jak już wcześniej wspomniano Pęknięte Ostrza nie są jednolitym Bractwem. Taktyka walki, opancerzenie i uzbrojenie zależy w znacznej mierze od tego kim dana grupa aktualnie dysponuje. Tak jak niemal wszyscy ich pobratymcy używają elfickich łuków. Jest to broń absolutnie podstawowa i uzbrojony jest w nią każdy żołnierz. Do walki wręcz wykorzystują miecze, a kawaleria lub jeźdźcy jastrzębi - lance i włócznie. Niewątpliwym wyróżnikiem jest powszechne stosowanie wszelkich broni miotanych – noży, oszczepów, toporków, czekanów i lekkich maczug.

Co do taktyki walki, podobnie jak inne leśne elfy, preferują walkę z zasadzki, odskakując w przypadku niepomyślnego obrotu bitwy lub gdy przeciwnik otrząsnął się z zaskoczenia i udało mu się zorganizować sprawną obronę. Stosują raczej partyzanckie metody walki, co naturalnie determinuje odpowiednie opancerzenie. Popularnością cieszą się wśród nich lekkie kolczugi i pancerze skórzane, a zwłaszcza zbroje wykonane ze skór istot pokrytych łuskami lub płytkami kostnymi. Zwłaszcza skórznie zasługują na szczególną uwagę. To cudownej roboty grube, utwardzane skóry z tłoczonymi zwykle motywami roślinnymi, doskonale zszyte i skrojone. W miejscach newralgicznych między warstwy skóry wszywa się płytki metalu lub kości dla dodatkowej ochrony. Zbroje te w niczym nie ustępują skórzniom niziołków. Elfy nigdy nie sprzedają tych zbroi, można je jedynie zdobyć lub zostać nimi obdarowanym. Całości dopełniają płaszcze w barwach ułatwiających maskowanie.

Sztuka kamuflażu jest przez nich opanowana do perfekcji. Niejednokrotnie zdarzało się, że przeciwnik przechodził dosłownie przez stanowiska ukrytych Żałobników nie zdając sobie sprawy z ich obecności. Starannie dobierają roślinność użytą do maskowania. Chodzi o to, by po ścięciu nie zwiędła lub nie zmieniła koloru. Popularną sztuczką jest wykopanie w pobliżu ścieżki jamy pozwalającej ukryć się dwóm lub trzem wojownikom. Wejścia do niej zakrywa się drewnianym stelażem, na którym układa się mech, darń, niewielkie drzewka lub po prostu przykrywa kocem z gęsto przyczepionymi gałązkami. W zasadzie nie sposób taką jamę wykryć, chyba, że się na niej stanie.

Bardzo ciekawy jest sposób skrytego zbliżania się i obserwacji przeciwnika. Podkradają się na czworaka, stawiając kończyny w taki sposób, by nogę oprzeć w miejscu, gdzie wcześniej była dłoń. Ręką jest łatwiej stłumić szelest, a w miejscu gdzie roślinność jest już ugnieciona nie dobędzie się dźwięk. Zwiadowcy wykorzystują czerepy i skóry dzikich zwierząt, by uśpić czujność wroga nawet, gdyby temu udało się dostrzec elfa. Do obserwacji, walki i przemieszczania się wykorzystywane są sznurowe mosty i platformy ukryte w koronach drzew, obrośnięte jemiołą lub bluszczem. Nie są to jednak jedyne szlaki komunikacyjne. Głęboko pod powierzchnią gruntu znajdują się tunele pełniące rolę wygodnych szlaków, centrów dowodzenia, magazynów, lazaretów. Starannie, umiejętnie zaplanowana sieć podziemnych pasaży, wzmocnionych korzeniami i ściętymi gałęziami. Nie raz zdarzało się, że elfy pokazały się nagle jakby spod ziemi – bo w istocie tak było. Korytarze te porastają świecące w ciemnościach rośliny, dlatego zawsze wypełnia je zielony, kojący blask. Wzdłuż ścian, wycięte w drewnie lub kamieniu, ciągną się tajemne elfickie inskrypcje. Intruz głupi na tyle, by zagłębić się w podziemną sieć, ryzykuje obłęd wywołany iluzjami, śmierć od splotów nagle ożywionych korzeni lub w wyniku zawalenia całej sekcji. Gobliny i skaveny nie raz przekonywali się o skuteczności zabezpieczeń "lochów" elfickiego lasu.

Przed podjęciem konfrontacji starannie obserwują i szacują siły przeciwnika. Na szlaku domniemanego przemarszu konstruuje się całe "strefy śmierci" najeżone "wilczymi dołami", "bodźcami", samostrzałami, spadającymi kłodami i innymi pułapkami mechanicznymi. Pierwszym celem ataku w miarę możliwości są przeciwnicy władający magią lub posługujący się ogniem. Jeżeli przeciwnik jest szczególnie liczny Pęknięte Ostrza rozpoczynają jego intensywne szarpanie. Strzelają z ukrycia do maszerującej kolumny, zabijają wartowników, zwiadowców i gońców. Uniemożliwiają wysłanie kolumn zaopatrzeniowych. Ataki ze szczególną zajadłością nasilają się w porze posiłków i odpoczynku. W założeniu wróg nie powinien zmrużyć oka, ani mieć czasu na jedzenie. Zważywszy na umiejętne podkradanie się elfów, efekty są piorunujące, zwłaszcza dla morale wrogów.

Nadmienić należy, że Żałobnicy są nie tylko mistrzami wojny podjazdowej. To chyba jedyni członkowie swojej społeczności, którzy działają poza Athel Loren nie będąc jednocześnie banitami. Jak łatwo się domyślić są to doskonali zwiadowcy, sabotażyści, szpiedzy i skrytobójcy. Potrafią operować nawet w znacznych odległościach od Zaklętej Puszczy, jak też działać na terenie zurbanizowanym (choć jeśli to możliwe, unikają tego). Bardzo często udają wtedy poselstwo lub karawanę kupiecką. Zwłaszcza ten ostatni sposób jest szczególnie popularny, ponieważ elfy uważają go za... dość zabawny i przynoszący profity. Wyroby elfickich rzemieślników i to nawet te dość liche, osiągają niebotyczne ceny w ludzkich społecznościach. Ludzie płacą za nie bardzo słono, ponieważ w ich mentalności to wyznacznik smaku, bogactwa i dobrego gustu. Płaci się dowolnie wskazanym towarem, zwykle metalami lub ich stopami, to właśnie stąd elfy mają najprzedniejszą stal. Mieszkańcy Loren sprzedają: zabawki, amulety, biżuterię, ozdoby, przedmioty codziennego użytku, tyle że dla nich to rzeczy mało warte. To w zasadzie wymiana na tych samych warunkach, na jakich Estalijczycy i Tileańczycy sprzedają ciemnoskórym mieszkańcom Południowych Krain dzwoneczki i szklane paciorki w zamian za kość słoniową, przyprawy, heban, niewolników czy drzewo sandałowe.

Zdecydowaną cechą wyróżniającą Pęknięte Ostrza są podobnie jak u Tancerzy Wojny barwy wojenne i fryzury. Włosy strzygą w czuby lub sklejają gliną zmieszaną z wapnem w charakterystyczne „kolce”. Twarze wybielają, a następnie nakładają czarną farbę, zwykle na oczodoły i kąciki ust. Nadaje im to upiorny wygląd, co szczególnie sprawdza się w walkach z zabobonnymi przeciwnikami, takimi jak zielonoskórzy, skaveni czy bretońscy żołnierze. Popularne jest też wśród nich używanie skórzanych lub metalowych masek.

Z racji lekkiego opancerzenia preferują walkę w luźnym szyku. Nie znaczy to, że Pęknięte Ostrza nie potrafią walczyć w szyku. W Bractwie Talu służą elfy praktycznie ze wszystkich innych wspólnot, co za tym idzie, żołnierze Ci są szalenie uniwersalni jeśli chodzi o metody walki. Jednak z drugiej strony trzeba się liczyć z różnymi nawykami, poziomem wyszkolenia i doświadczenia. W tej sytuacji na ogół raczej znacznie lepszym rozwiązaniem jest użycie szyku luźnego, zwłaszcza, że w lesie zwarte formacje są nieefektywne.

Szczególnie skutecznym sposobem zwalczania wroga jest wywabienie go przez nieduży oddział w rejony niebezpieczne z uwagi na cechy terenowe, np. bagna lub zamieszkujące tam istoty. Żałobnicy najczęściej wybierają tereny łowieckie potężnych i niebezpiecznych bestii, na południu rolę taką pełni straszliwy Dzikolas – dom wyklętych Coeddila i Drychy.

Dzień Chwały

Zwierzoludzie sprawnie przedzierali się przez zarośla. Potężna postać w runicznej zbroi kroczyła pewnie pośród nich. Jean de Soil był wściekły:
- Niech po siedmiokroć przeklęty będzie ten cholerny De Rinault! - pomyślał - Ujawnił wszystkie intrygi! Zniszczył taki misterny plan. Szlag trafił Kabałę w Quenelles! Ledwie udało się uciec. Dobrze, że w pobliżu grasowała ta banda bestii. Wystarczył tylko mały pokaz mocy na ich dowódcy i miał już pod komendą silny oddział żołnierzy. Bestie powinny go przeprowadzić przez ten przeklęty las na drugą stronę gór, do Imperium. No i mała niespodzianka dla De Rinaulta.
Czarnoksiężnik z mściwym uśmiechem spojrzał na wleczoną przez zwalistego minotaura dziewczynę:
- Valerie de Rinault! Młodemu rycerzowi siostra z mackami zamiast rąk powinna się spodobać. Jak tylko będzie chwila czasu zaczniemy odpowiedni rytuał - pogrążony w myślach mag nie zauważył dwóch kształtów przycupniętych w koronie drzewa.
- Faktycznie. Sporo ich - szepnął Sagitarius. – Mille, to trzeba zrobić szybko i najlepiej by było zacząć od tego w zbroi.
- Talivani obiecała się nim zająć, mamy inny problem.
- Hę?
– Coinach dostrzegł człowieka na koniu, to chyba rycerz. Spotka pomioty dosłownie za chwilę. Pyta czy go stuknąć.
- Stać plugawcy! -Ciszę puszczy rozdarł krzyk. - Gdzie wasz wódz? Wyzywam go na bój śmiertelny! Nie pójdziecie dalej inaczej jak po moim trupie!
- No to za późno, zaraz nas wyręczą. Ciekawe, co myślał jak to powiedział - zainteresowała się Mille. – Właściwie co on robi w Athel Loren?
- To kretyn - fachowo ocenił Sagitarus – ale przydatny. Teraz albo nigdy!


W roku 995 KI potężna horda zielonoskórych runęła z Gór Szarych na zielone równiny Bretonii. W pojedynku z orkowym wodzem śmiertelną ranę odniósł Gilles le Breton. Wkrótce zieloni podzielili się na dwie niezależnie grupy, które głębokimi zagonami wdarły się w granice królestwa. Pierwsza obległa Parravon i nękała cofającą się armię. Druga rozpoczęła pochód na Athel Loren, zagrażając bezpośrednio Wieży Wiecznego Lasu.

Jeźdźcy Kurnousa, Bractwo Talu oraz Jeźdźcy Wichru niezwłocznie zaangażowali się w szeroko zakrojoną akcję partyzancką. Niestety bardzo szybko stało się jasne, że orki są zbyt liczne, by udało się je zmusić do zmiany marszruty. Waleczne elfy mogły je co najwyżej opóźniać. W tej sytuacji dowodzący elfickimi siłami w północnym Loren lord Dralon, znany później pod przydomkiem Glamrisa (Pogromca Hordy), podjął decyzję o przyjęciu bitwy nad Górną Grismerie w rejonie Bukowego Brodu. Książę doskonale zdawał sobie sprawę, że nie może pozwolić sobie na bój w otwartym polu. W północnym Athel Loren Grismarie zakręca niemal pod kątem 90 stopni. Jedyne przejście dla dużej liczby wojska to właśnie Bukowy Bród, który jednocześnie gwarantował, że orki nie będą mogły, przynajmniej w pierwszej fazie bitwy, wykorzystać całości sił. Nadto, lesisty teren i zabagnione brzegi (o którym wódz zielonoskórych Krutz Flakorwij nie wiedział) pozwalały zniwelować ciężkie opancerzenie i uzbrojenie.

Najtrudniejsze zadanie powierzono właśnie żołnierzom z Bractwa Talu. Bitwa rozpoczęła się o świcie atakiem wilczej kawalerii na wzgórza górujące nad brodem po południowej stronie rzeki. Na przeprawiające się gobliny runęła ulewa strzał z umocnień na wzgórzach. Doskonale zamaskowani Żałobnicy, nie dość, że do perfekcji wykorzystywali przewagę wysokości to jeszcze strzelali do stłoczonego na brodzie przeciwnika. Gwałtowna, ale krótka walka mogła zakończyć się tylko w jeden sposób. Gobliny w panice wycofały się poza zasięg elfickich łuków pozostawiając dziesiątki rannych i zabitych. Niemal natychmiast na bród uderzyła goblińska piechota. Szturm trwający do południa nie przyniósł żadnych rezultatów. Słabo uzbrojeni, opancerzeni i kompletnie niezorganizowani zielonoskórzy łatwo ulegali świetnie zgranym zespołom Pękniętych Ostrz i to mimo olbrzymiej przewagi liczebnej.

Efekty przyniósł dopiero atak orczej piechoty zza rzeki. Orki sformowały potężny, osłonięty tarczami czworobok i runęły przez bród do szturmu na wzgórza. Wkrótce wywiązała się zajadła walka wręcz, w wyniku której elfy zaczęły cofać się w głąb lasu. Kurtz, widząc szansę na zniszczenie elfickiej obrony, wydał rozkaz do generalnego ataku. Nie wiedział, że właśnie realizuje plan Draulona i to w sposób, którego efekty zaskoczą nawet elfickiego generała.

Orki przeprawiły się całymi pułkami prąc niepowstrzymanie do przodu. Elfy, choć cofały się w porządku, to rozpraszały się coraz bardziej. Nikt nie przeczuwał zatrzaskującej się śmiertelnej pułapki. Nagle zielonoskórzy stanęli na przeciw nowego przeciwnika. Drogę przegrodziła im karna, zwarta falanga Wiecznej Straży – doborowych oddziałów leśnych elfów. Osłonięty tarczami, zakuty w kolczugi, najeżony włóczniami, flankowany przez drzewoduchy oddział stał i czekał na znienawidzonego wroga. Tuż przed formacją przygotowano szeroki pas umocnień złożony z "kozłów", "rogów", "wilczych dołów" i zaostrzonych palików, tak gęsty, że wykluczający, nie tylko atak Jazdy Dzików, ale w ogóle natarcie w zwartym szyku.

Orki przyzwyczajone do tego, że ich przewaga liczebna da im w końcu zwycięstwo jednak uderzyły. Wywiązała się bezpardonowa walka wręcz, w której przewaga była jednak po stronie lepiej zorganizowanych leśnych elfów. Oczywiście zielonoskórzy natychmiast podjęli próbę obejścia umocnień i oskrzydlenia falangi, jednak tu czekał ich srogi zawód. Po bokach również były umocnienia, a za nimi elfy. Najgorsze jednak było to, że ciągle przeprawiały się kolejne oddziały, których dowódcy nie zdawali sobie sprawy z tego, co dzieje się za wzgórzami. Zawiodło dowodzenie niższego szczebla. Efekt był taki, że orcze siły znalazły się w gigantycznym worku, najeżonym pułapkami, w którym robiło się coraz tłoczniej.

Dowódcy zaczynali mieć coraz większy problem z panowaniem nad kłębiącą się masą żołnierzy. Przy strzelaniu w taka masę po prostu każdy pocisk sięgał celu. Rażeni z przodu, boków i z góry przez Jeźdźców Wichru ponosili straszliwe straty, jednakże katastrofa dopiero miała nadejść. Bród, przez który się przeprawiano, został w końcu po prostu rozdeptany. Nie był przygotowany na przeprawę takiej ilości ciężko opancerzonego wojska. Zamienił się w niebezpieczne grzęzawisko, w którym tonęły dziki, wilki i wojownicy.

Właśnie na ten moment czekały ukryte dotąd w szuwarach oddziały Pękniętych Ostrz i Tancerzy Wojny. Elfy uderzyły z kryjówek gwałtownie, z brawurą atakując wzgórza nad brodem. Wywiązała się krótka lecz gwałtowna walka. Zaskoczeni zielonoskórzy zostali wyparci ponosząc ciężkie straty. W tym momencie pułapka ostatecznie zatrzasnęła się. W okrążeniu znalazła się większość armii, w tym najlepsze oddziały orków z gwardią przyboczną Kurtza na czele. Sam orczy wódz wkrótce potem poległ w bitewnym zamieszaniu, przeszyty włócznią przez bezimiennego elfickiego bohatera w trakcie próby przebicia się. W szeregi zielonych wkradła się panika. Liczne desperackie, nieskoordynowane ataki nie mogły przerwać pierścienia. Bój trwał do świtu dnia następnego, kiedy elfy rozpoczęły likwidację kotła. Do południa na polu bitwy były już tylko ciała rannych i dogorywających zielonoskórych. Resztki orczej armii, którym nie udało się przeprawić uciekły jeszcze w trakcie walk na drugim brzegu. Mieszkańcy Zaklętej Puszczy urządzili sobie na nich istne polowanie. Żaden z zielonoskórych nie wydostał się żywy z Athel Loren.

Zwierzoludzie wywiesiwszy jęzory wpatrywali się drapieżnym wzrokiem w błędnego rycerza, gdy z płynącej opodal rzeki, tuż przy nich wyprysnęły dwa pomalowane kształty. Wydawały się tak szybkie, że oko z trudem nadążało za ruchem. Błysk klingi na wysokości gardeł i dwaj rykowcy runęli z chlupotem na przybrzeżną płyciznę, barwiąc wodę szkarłatem buchającym z podciętych gardeł. Jednak elfy już wirowały w tańcu śmierci. Niemal jednocześnie cisnęli noże, mierząc w kolejne dwie najbliżej stojące bestie. Powietrze wypełniło się nagle szumem strzał, wrzaskami rannych i umierających.

- Zasadzka! Zewrzeć szyk! Tarcza do tarczy! - wrzeszczał De Soil.

Minotaur zamrugał oczami. Tam gdzie jeszcze przed chwilą był mroczny rycerz stała postać w zielonym płaszczu o delikatnych rysach twarzy zakreślająca w powietrzu dziwne symbole. Tark nie namyślał się długo - w cios maczugą włożył całą siłę.
Valerie zamknęła oczy. Wolała nie widzieć jak De Soil zamienia się w kupkę mięsa i zmiażdżonych kości. Coś galaretowatego opryskało jej twarz. Poczuła torsje, które przewróciły ją na ziemię. Zakryła twarz rękoma.

- Kocham iluzję - pomyślała Talivani – Ciekawe dlaczego ochroniarzami zawsze są jełopy?

Valerie słyszała tylko wrzaski, rzężenie konających i łoskot zderzającego się metalu. Nie widziała, jak między zwierzoludzi spadły niewyraźne szare kształty. Nie zobaczyła bezładnej, brutalnej rąbaniny. Nie dostrzegła, jak trzymający ją na łańcuchu Tark runął z rozchlastaną pachwiną, naszpikowany strzałami niczym jeż. Usłyszała jedynie, że bój ucichł tak nagle jak się zaczął. Otworzyła oczy i natychmiast skamieniała na widok zbryzganej krwią, pomalowanej twarzy.

- Tylko znowu nie rzygaj! - powiedział Sagitarus. - Ten w żelazie żyje? - spytał odwracając się.
- Tak -odkrzyknęła Mille, przyglądając się rycerzowi opartemu o drzewo i trzymającemu się za pogięty hełm spod którego płynęła krew. U stóp młodzieńca leżał przebity muskularny bestigor.

Sagitarus podszedł do rycerza. Oczy rannego i legendarnego elfickiego wodza spotkały się.

- Jestem Baldwin de Villehardin. W kogo mocy jes... - zaczął młodzian.
- Zamknij się- warknął elf. – Czy wy ludzie nigdy się nie nauczycie? Athel Loren to nie miejsce na szukanie sławy. Bierz na siodło pannę i zabieraj się. Nigdy tu nie wracajcie. A! Jeszcze jedno rycerzu. Życie to nie rycerski epos. Nigdy nikogo nie wyzywaj na pojedynek, jeśli nie jest sam i nic o nim nie wiesz! Inaczej drogo cię to może kosztować - dodał w zamyśleniu gładząc bliznę.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


~Bregor

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Piękny art. Po prostu cud miód i orzeszki :)
05-08-2007 23:10
Aiwass
    Zabójcy Trolli na pół etatu
Ocena:
0
Cóż. Artykuł mi się najzwyczajniej nie podoba. Nie prezentuje sobą nic oryginalnego i nowego. Powiela stare pomysły, korzysta z obrzydliwie przetartych wzorców i nie wnosi absolutnie nic do mojej wizji Starego Świata. Elfy przedstawieni są tu jako rewelacyjni cudowni wojownicy, którzy są w stanie pokonać niemal dowolnego przeciwnika na swym terenie. Odczuwałem znużenie gdy autor raz po raz przedstawiał niebywałą doskonałość elfiego rodu. Poza tym artykuł w wielu miejscach jest napisany w sposób niezrozumiały.

Oto błędy, które udało mi się wyłapać już przy pierwszym czytaniu. Czujność zachowałem jednak tylko do połowy tego "dzieła" albowiem straciłem już wtedy siły na uważne przyglądanie się treści.

___________________________________ ____

"Bractwo Talu zawsze budziło mieszankę uczuć" - powinno być raczej - budziło mieszane uczucia.

"(...)Członków spajają wspólne przekonania, obejmujące nie tyle określony sposób dążenia do wyznaczonego celu, co cały światopogląd. W społeczeństwie leśnych elfów są one jednak typowe." - typowe dla kogo? Co jest typowe? Grupy czy przekonania?

"Członków każdej takiej grupy przepaja pewnego rodzaju energia, będąca niewątpliwie dziełem otaczającego elfy zaklętego miejsca, jakim jest Athel Loren." - Według tych słów, każda wspólnota-bractwo tworzona przez leśne elfy występuje wyłącznie na terenie Athel Loren. Czy autor na pewno miał to na myśli?

"(...)Wewnętrzny ogień, który nadaje członkom społeczności siłę i wyznacza kim są. To właśnie jego zasługą jest niesamowita zwinność i więź z ptakiem, jaką szczycą się jeźdźcy jastrzębi. To właśnie ta energia czyni jeźdźców Kurnousa nieobliczalnymi i gwałtownymi." - to oznacza, że elf pozbawiony otoczenia Athel Loren i swych współbraci, straci swój charakter i zwinność?

"Członków bractwa nazywa się Żałobnikami lub Pękniętymi Ostrzami, miano owe pochodzi...(...)" - Które z tych dwóch mian?

Zdanie "Jest to niewielka grupa, ale bardzo niezwykła nawet jak na standardy leśnych elfów." przeczy zdaniu "W społeczeństwie leśnych elfów są one jednak typowe." Raz autor twierdzi, że grupy/przekonania są wśród elfów typowe by potem rzec, iż coś może być niezwykłe >nawet< jak na standardy leśnych elfów.


"Powody, dla których elfy skłaniają się do wstąpienia w szeregi Pękniętych Ostrz" - powinno być raczej: "Powody, które skłaniają elfy do wstąpienia..."

"Sagitarus przysiągł, że będzie zabijał każdego sługę Chaosu, jaki wtargnie do Athel Loren, dopóki nie uzyska odkupienia." - Jakiego odkupienia? Czy Sagitarus popełnił jakieś grzechy, które zmuszają go do odkupienia swej duszy?

"(...)Czarodziejka. Niemniej nie słyszała o lepszym wojowniku." - skoro żyje na Starym Świecie to naprawdę mało słyszała. Chyba, że Sagitarus jest lepszy od Archaona i wszystkich wielkich bohaterów walczących podczas inwazji Chaosu.


"- Obyś odnalazł ukojenie! - rozpoczęła tradycyjną formułą. - Od zachodu do puszczy wszedł duży oddział zwierzoludzi. Jest wśród nich jakiś szaman lub czarnoksiężnik. Potrzebujemy Ciebie i Twoich żołnierzy." - W dialogach w przypadku zwrotów nie używa się wielkich liter, chyba, że jest to jakiś wyjątkowy zabieg stylistyczny.

"Taktyka walki, opancerzenie i uzbrojenie zależy w znacznej mierze od tego kim dana grupa aktualnie dysponuje. Tak jak niemal wszyscy ich pobratymcy używają elfickich łuków." - Te dwa zdania są niezrozumiałe w zestawieniu ze sobą. Szczególnie zdanie drugie.

"Niewątpliwym wyróżnikiem jest powszechne stosowanie wszelkich broni miotanych – noży, oszczepów, toporków, czekanów i lekkich maczug." - A jest to w jakikolwiek sposób uzasadnione? Skoro długie łuki stosowane w lesie są całkowitą podstawą, to po co im broń miotana?

"Popularnością cieszą się wśród nich lekkie kolczugi i pancerze skórzane(...)." - Skradanie się w kolczudze to dość średni pomysł.

"Druga [armia] rozpoczęła pochód na Athel Loren, zagrażając bezpośrednio Wieży Wiecznego Lasu." - po co grupa orków miałaby atakować las? Orkowie boją się elfów, a poza tym mieli z pewnością mnóstwo lepszych celów do ataku. Nawet orkowie nie są tak głupi by nacierać na Athel Loren. Z kolei wódz dysponujący wystarczającą siłą by na ten las najechać, prawdopodobnie wybrałby cel, który przyniósłby mu znacznie większe profity.

_______________________________________


Żałobnicy sami wyprodukowali wszystkie mosty i tunele opisane w artykule czy też korzystają z własności całej rasy?

Zdaję sobie sprawę, że taka organizacja ma swój klimat, że w ogóle fajnie wcielić się w Zabójcę Trolli na pół etatu, ale wątpię by mentalność elfów pozwalała na kształtowanie się podobnych grup morderców w ich społeczeństwie. Żałobnicy byliby raczej wygnańcami ze swej społeczności, bowiem zamiast działać na korzyść dość słabych elfich osad, zaspokajają swoje egoistyczne zachcianki.

To w sumie na tyle.

Przedstawione wyżej opinie to wyłącznie moje zdanie. Dziękuję.
06-08-2007 14:43
Radowid
    Chylę czoło chociaż za to.
Ocena:
0
Szanuję zdanie przedmówcy, ale jako autor czuję się w obowiązku ustosunkować.
Konstruktywna krytyka, szkoda, że nie pełna, a momentami brak wyobraźni. Spokojnie zaraz to uzasadnię.
Błędy stylistyczne istotnie się zdarzyły. Cóż nic dodać nic ująć. Obiecuję się poprawić. Z doświadczenia wiem, że jeden polonista coś za błąd stylistyczny uważa inny nie. Pozostawię bez komentarza. Zgadzam się, że źle że są.
Jedziemy dalej: Typowe u leśnych elfów są i grupy i przekonania. Zwracam uwagę, że z grubsza są właściwie te same obojętnie czy to Tancerz wojny czy Jeździec Kurnosa.
Kwestia energii przepełniających grupy – według jakichkolwiek informacji Athel Loren to matecznik leśnych elfów. Inne, „leśne kolonie” są jakoś z tym miejscem powiązane. Po prostu nie było czegoś takiego jak leśny elf dopóki nie zasiedlili Athel Loren. Siłą rzeczy tylko leśne elfy tworzą takie grupy, ale nie rozumiem dlaczego poza Athel Loren mieliby sie organizować inzcej? Zaraz potem pytasz czy elf poza Athel Loren straci swoje cechy które zawdzięcza puszczy. Odpowiedź: nie. Niby czemu? On jest częścią puszczy. Jak wyciągniesz żagiew z ogniska to przestanie się palić? Raczej trzeba uważać żeby nie zapalić jeszcze czegoś.
Uzywanie broni miotanej - no i tu własnie i brak wyobraźni i wiedzy o walce w lesie w realiach podobnych do Średniowiecza. Łuku mozna uzyć tylko na dystans. Broń miotana jest bardzo uniwersalna nóż nadaje się i do rzutu i przy podrzynaniu gardła.
Zarzutu o niespójności względem łuków używanych przez grupy nie rozumiem. Tu nie ma niespójności. Łuków używają wszyscy, ale np tancerze wojny raczej nie używają włóczni, natomiast Jeździec Kurnosa już tak. Skoro tak to jak znajdą się wśród Żałobników zachowaja swoje preferowane narzędzia mordu. Co tu jest niezrozumiałego?
Miano – Bractwo Thalu- to mój błąd. Powinno być zamiast „żałobnik” czy tam pęknięte ostrze. Opisywany ideogram jest znakiem bractwa. Jak wygląda odsyłam do elfickich armybooków.
Pozorna sprzeczność grup- a tu szanownego oponenta łapię na nieuważnym czytaniu (co sam przyznaje-cóż jest mi przykro, ale liczyłem się z tym jak postanowiłem napisać o elfach) i braku wyobraźni. Już tłumaczę: coś takiego jak grupa w ogóle jest typowe. Tak zresztą napisałem. Coś takiego jak Wspólnota Odwetu nie. Czemu? Bo wszystkie elfie grupy chronią życie swoich członków. Elfów jest mało i ich życie jest bardzo cenne. Żałobnicy nie liczą się ze swoim życiem jezeli będzie trzeba poświęcą je bez namysłu. Dlatego są nietypowi. Starałem się to uzmysłowić. Kolega odczytał to jako pean na cześć elfiej wojskowości?
Odkupienie – czy kolega wie skąd bierze się chęć zemsty? Z poczucia winy. Że nie ochroniłem. Że żyję a oni nie. Że coś się stało a nic nie mogłem z tym zrobić. Głupie ale tak jest. Wystarczy spytać ocalałych z katastrof. Maja poczucie winy, że żyją.
Wielkość Sagitarusa – a tu kolega sam goni się w kozi róg i zarzuca to mnie. A gdzie umiejscowiłem czasowo swoją pracę? Nie widzę żadnych nawiązań do inwazji. Nawet gdyby to było po Burzy Chaosu to właściwie co leśne elfy wiedzą o Archaonie? Że jest taki? Jeździ konno czy w lektyce? Walczy sam, a może stoi gdzieś na górze bezpiecznie ukryty za kordonem obstawy? O Archaonie to wiedzą najwyżej Ci co badają co się dzieje poza puszczą a i to raczej niewiele. Wiedza zamkniętej społeczności różni się od światowej.
Wielka litera w zwrotach - uzmysławiam, że rozmawiający się szanują.
Skradanie w kolczudze – kolczuga nie brzęczy jeśli jest naoliwiona i/lub przykryta opończą. Zdaje się pisałem, że okrywają się płaszczami i zwierzęcymi czerepami. To ludzie i orkowie nie dbają o swój ekwpiunek.
Pochód orków na las- no i właśnie między innymi dlatego powstał ten artykuł. A co kolega wie o tym lesie? Stereotypowe postrzeganie elfiego osiedla, nie? Państwo leśnych elfów to nie jest jakiś tam las. To pałace wkomponowane w leśną głuszę. Wille, kuźnie, dwory, warsztaty, domy. Elfy po prostu umieją współżyć z naturą w sposób jaki inne rasy mogą tylko im pozazdrościć. To armie oddanych żołnierz i pragnący spokoju lud, a nie grupa kolesi siedzących na drzewach. Obawiam się, że orkowie widzieli elfią biżuterię, zbroje, broń i nawet dla nich jasne, że nie jest to jakiś tam las. Bo skoro to las to jak wytapiają te cudeńka? Przy okazji elfów boją się gobliny, nie orkowie (Bestiariusz str. 99). Zasadniczo orkowie jak są w kupie nie boją się niczego.
Budowle- Żałobnicy również kopią tunele i rozpinają mosty jakkolwiek to własność całej rasy. Czemu miałbym o tym nie wspomnieć?
Mentalność elfów- na pomysł wpadłem przeglądając armybooka. Najwyraźniej mentalność leśnych elfów nie ma z tym problemów. Powiem tak Zabójca Trolli szuka honorowej śmierci. Żałobnik zemsty. Warto zauważyć tą subtelną różnicę, a nie nurzać się w stereotypach.
Słabość elfich osiedli- o to kolejny powód dla którego napisałem ten artykuł. Pomijam, że szanowny oponent najpierw mówi, że elfy są potężne na swoim terenie, a potem mówi że elfie osiedla są słabe. Otóż nie są. Do Athel Loren nie zagłębiają się zakute w stal krasnoludy, dzielni Bretończycy, ani nawet waleczni obywatele Imperium. Wszystkie ekspedycje, które weszły w zaklętą puszczę czekał żałosny koniec. Bandy orków, skavenów czy zwierzoludzi zagłębiają sie tu albo z głupoty, albo bo muszą. Chyba więc te osiedla nie są słabe. Po prostu nie są nastawione na ekspansję.
Próbuję obalić mit słabych elfów. Nie są słabi. To rasa która jako pierwsza i właściwie samotnie stawiła czoła Chaosowi w czasie pierwszej Inwazji. Człowiek może marzyć tylko o ich talentach magicznych czy szermierczych czy wiedzy. Przez tysiąclecia są niekwestionowaną morską potęgą. To samo dotyczy leśnych elfów. Przez cały okres istnienia nikt nie odważył się tam ścinać drzew. Ludzki rębajła rozpłakałby się z zazdrosci na widok Tancerza Wojny, a Mistrz Iluzji, schowałby się na widok Tkacza Uroków. Czemu? Bo nie mieli stuleci ani magicznego wsparcia, żeby praktykować swój kunszt. Wśród graczy zauważyłem pokutuje tendencja do traktowania tej rasy z góry. Czemu? Bo trzymają się na uboczu?
06-08-2007 17:04
Szczur
    Artykuł dość przeciętny
Ocena:
0
pomijając takie detale, jak nie wiem czemu istniejąca potrzeba wpychania elfiego wariantu zabójcy trolii czy drobne rozbieżności, najbardziej dziwny dla mnie osobiście wydaje się fragment o roli Bractwa Talu w bitwie. Autora musiała niewątpliwe ponieść fantazja, by stowarzyszenie o którym sam pisze że jest dość nieliczne, nie dość, że przyjęło najpierw atak wilczej jazdy (i zdołało zadać gobosom tyle strat by czmychnęły) to potem jeszcze wytrzymało zmasowany atak goblińskiej piechoty i wycofało się. Najbardziej zafascynował mnie za to fragment, w którym okazało się, że to była tylko część Pękniętych Ostrzy, zaś reszta siedziała ukryta w szuwarach.
Wobec tego pytanie do autora - w końcu jak liczne jest to stowarzyszenie?
06-08-2007 20:43
Radowid
    Proszę uprzejmie
Ocena:
0
To nie jest jedna grupa na całe Athel Loren. Tak jak nie ma jednej trupy Tancerzy Wojny. Jest ich kilka-kilkanaście. Ile dokładnie? Szczerze mówiąc nie zastanawiałem się a ile. To ważne?
Po za tym napisałem, że byli wspierani przez Tancerzy Wojny.
Po za tym poczciwe gobbosy w przeciwieństwie do orków boją się elfów, zwłaszcza jak nie wiedzą ile ich jest. No a żołnierz który się boi to żołnierz pokonany i tylko doskonałe dowodzenie na WSZYSTKICH szczeblach może to zmienić, a u zielonych z tym kulawo. Bo pojedynczy wódz choćby nie wiem jak łebski i szybki nie moze być wszędzie.
06-08-2007 21:03
Szczur
    Mam wrażenie
Ocena:
0
że obaj odnosimy się do innego tekstu - w tym który ja czytam jest wyraźnie napisane, że same Pęknięte Ostrza pokonały wilczą jazdę, kilkugodzinny, zmasowany atak goblińskiej piechoty a potem udało im się wycofać jednocześnie walcząc z orkową piechotą. Dość fascynujący rezultat. I ani słowa o Tancerzach Wojny, przynajmniej do momentu, kiedy okazuje się, że jeszcze więcej elfów siedziało w krzaczorach.

Poza tym, poczciwe gobasy mają to do siebie, że mają przewagę liczebną, zaś nieliczne oddziały mają to do siebie, że dość trudno idzie im utrzymanie pozycji wobec wielokrotnie liczniejszego przeciwnika, zwłaszcza jeśli nie utrzymują zwartego szyku. Oraz dość kiepsko znoszą długie walki, skutkujące stratami, wpływającymi w niezbyt korzystny sposób na powyższe. Jeszcze bardziej mają do siebie kiepskie przyjmowanie walki z ciężką piechotą wroga w zwartym szyku.
Niemniej jak widać w artykule jest innaczej, i elfie wunderwaffe daje sobie radę.
Poczciwe gobliny mają zaś to do siebie, że boją sie elfów, ale tylko w momencie, kiedy nie mają nad nimi zdecydowanej przewagi liczebnej. Trudno mi uwierzyć, że fala goblińskiej piechoty mogła spotkać dorównujące im liczebnością elfy, żeby zacząć uciekać z powodu swoich cech rasowych. Więc umotywowanie strachem dość kiepskie.
Dodatkowo, przy ataku frontalnym kwestia dowodzenia jest akurat najmniej ważna - żołnierz nie potrzebuje błyskotliwego oficera, tylko kogoś kto kopnie go w cztery litery gdy biegnie do przodu by zarąbać kogoś kto tam stoi. Zielonoskórzy tego akurat mają w nadmiarze, w postaci różnych szefów, na wszelkich szczeblach dowodzenia.

Przybliżona liczebność akurat mnie interesuje - jeśli jest niska to cały opis bitwy jest jeszcze bardziej bezsensowny niż wynika to z moich powyższych uwag, jeśli jest wysoka, to nagle okazuje się, że to jedna z pospolitszych społeczności wśród leśnych elfów, popularnością wyboru przebijająca nawet zabójców trolli wśród krasnoludów.
06-08-2007 21:55
~Vorset

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
dobry artykół
07-08-2007 12:35
Radowid
    Czegoś nie rozumiem
Ocena:
0
Szanowny Szczurze zwracam uwagę, że napisałem, że gobliny są słabo opancerzone i niezorganizowane. Zwracam uwagę, że jazda choćby nie wiem jak liczna nie zdobędzie umocnień, tym bardziej atakując przez bród. To samo dotyczy piechoty walczącej w szyku luźnym. Nadmieniam, że bród kanalizuje atak i można sobie swoją przewagę liczebną wsadzić wiadomo gdzie. Ciężka piechota tego dokona, ale za brodem jak napisałem na wstępie do bitwy natrafiła na bagnisto-lesisty teren, a więc ekstremalnie dla niej niewłasciwy i to nawet gdyby był rozpoznany, nie było tam przeszkód, pułapek i elfów za umocnieniami wspartych przez drzewoduchy czyli driady i drzewce. W razie wątpliwości polecam opracowania dotyczące bitwy pod Przecławem w 1056 r która posłużyła za pierwowzór. Niemcy (nomen omen dużo lepiej zorganizowani od orków) dostali straszliwe cięgi od lekkozbrojnych Połabian, walczących tak jak tutaj elfy (no Połabianie nie mieli wsparcia z drzewoduchów, chociaż na pewno byli przekonani, że są one po ich stronie). Śmiało mogę więc powiedzieć, że moja wizja bitwy jest sprawdzona empirycznie i z żadnymi wunderwaffe, schaissewaffe czy niewiadomocowaffe nie ma nic wspólnego. Po prostu o losach bitwy decydują czynniki na które często wielu nie zwraca uwagi tak jak szanowny oponent w tej chwili.
07-08-2007 15:05

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.