17-03-2008 15:12
Bobikowe pole
W działach: wybitne pierdoły, Z przymrużeniem oka | Odsłony: 3
Nasza firma mieści sie przy uliczce, która na takie miano zasługuje wyłacznie z powodu nierównych plam asfaltu wylanych na środku. W czasie deszczu tonie w błocie, w lecie na poboczach leżą śliwki mirabelki a wiosną kwitną fiołki w trawie między kawałkami chodnika.
Lazimy, psioczymy i ublizamy tej nieszczęsnej uliczce, ale przynajmniej idąc do pracy jest o czym rozmawiać.
Jest to uliczka głównie domków jednorodzinnych, budynek naszej firmy był w zasadzie pierwszą łapą wielkiego miasta, która wdarła sie w ogólną sielskość prawie podmiejską. Teraz budują już jakiś blok, ale w dalszym ciągu pełno tu ogródków i trawników.
Jeden z ogródków od początku wzbudził moją czujność. Za powyginaną siatką rozpostartą na krzywych prętach są równo wytyczone grządki. Na tej działce nie ma budynku, albo jest on niewielki i ukryty gdzieś na końcu posesji, za krzaczorami i kawałkami desek. Równe grządki przedzielone tylko wąską ścieżką są bardzo zadbane, równiutkie i wogóle, ale od dwóch lat za każdym razem rośnie na nich bób. Najpierw widzę równo skopane i zagrabione grządki, potem małe roślinki, wysokie i proste, pełne zielonego soku, szybko kwitną na biało i w tym momencie są ścinane.
Po podgniciu, starszy pan w berecie z antenką je zakopuje i kilka dni później rośnie nowa armia zieloniutkich bobików. I tak az do jesieni. Chodzę tą uliczką już prawie dwa lata i zawsze dziwi mnie to cylkiczne sianie, zgładzanie i zakopywanie. Zdaję sobie sprawę, że rośliny motylkowe to związki azotowe w glebie, naturalne użyźnianie, ale u licha to użyźnianie trwa od dwóch lat! Z przerwą na zimę.
Nic mi nie pasuje - kwestia azotolubnego potwora w glebie, jest nieco naciągana. Nie słyszałam też nigdy o przyspieszeniu rozkładania zwłok, choć tą opcję wałkowałam najdłużej. Standardowe powody, takie jak zbieranie paszy odpada, bo to nie jest zabierane. Na jesieni ostatni siew młodych bobików zmarzł i zmarniał w listopadzie, do dziś ranka ich płaskie resztki leżały na ziemi. Niezobowiązująco spytałam kilka osób w firmie, co sądzą na ten temat, ale niestety, nikt nie zwrócił na to uwagi.
Dziś zostałam wytypowana i szłam sobie do sklepu. Mijam ogródek, patrzę, a tam starszy pan, jeszcze bardziej skurczony, okutany w kufajkę ze szpadlem w ręku - jak nic przymierza sie do kolejnego roku tajemniczych rytuałów. Aż zwolniłam i może nawet w głowie majaczyło mi jakeiś pytanie, gdy na mnie popatrzył. Ale jak popatrzył!
Z jakiejś dziwnej perspektywy, jakby spod pachy. Jedno oko przymrużone, drugie błyszczące i wybauszone. Może to jego gumaki tak mlaskały w błocie, a może to on tak oddychał. Po sekundzie pełnej grozy odzyskałam mobilność i popędziłam do sklepiku. Wracając z chińszczakiem nawet nie zerknęłam w tamtą stronę, ale wiem, ze "on" tam był. Nie zaczął kopać, może to ma jakiś związek ze mną? Teraz oczywiście przez resztę dnia będę sie zastanawiać, nad tym ogródkiem i panem w berecie z antenką.
Jak myślicie, co on tam robi?
Lazimy, psioczymy i ublizamy tej nieszczęsnej uliczce, ale przynajmniej idąc do pracy jest o czym rozmawiać.
Jest to uliczka głównie domków jednorodzinnych, budynek naszej firmy był w zasadzie pierwszą łapą wielkiego miasta, która wdarła sie w ogólną sielskość prawie podmiejską. Teraz budują już jakiś blok, ale w dalszym ciągu pełno tu ogródków i trawników.
Jeden z ogródków od początku wzbudził moją czujność. Za powyginaną siatką rozpostartą na krzywych prętach są równo wytyczone grządki. Na tej działce nie ma budynku, albo jest on niewielki i ukryty gdzieś na końcu posesji, za krzaczorami i kawałkami desek. Równe grządki przedzielone tylko wąską ścieżką są bardzo zadbane, równiutkie i wogóle, ale od dwóch lat za każdym razem rośnie na nich bób. Najpierw widzę równo skopane i zagrabione grządki, potem małe roślinki, wysokie i proste, pełne zielonego soku, szybko kwitną na biało i w tym momencie są ścinane.
Po podgniciu, starszy pan w berecie z antenką je zakopuje i kilka dni później rośnie nowa armia zieloniutkich bobików. I tak az do jesieni. Chodzę tą uliczką już prawie dwa lata i zawsze dziwi mnie to cylkiczne sianie, zgładzanie i zakopywanie. Zdaję sobie sprawę, że rośliny motylkowe to związki azotowe w glebie, naturalne użyźnianie, ale u licha to użyźnianie trwa od dwóch lat! Z przerwą na zimę.
Nic mi nie pasuje - kwestia azotolubnego potwora w glebie, jest nieco naciągana. Nie słyszałam też nigdy o przyspieszeniu rozkładania zwłok, choć tą opcję wałkowałam najdłużej. Standardowe powody, takie jak zbieranie paszy odpada, bo to nie jest zabierane. Na jesieni ostatni siew młodych bobików zmarzł i zmarniał w listopadzie, do dziś ranka ich płaskie resztki leżały na ziemi. Niezobowiązująco spytałam kilka osób w firmie, co sądzą na ten temat, ale niestety, nikt nie zwrócił na to uwagi.
Dziś zostałam wytypowana i szłam sobie do sklepu. Mijam ogródek, patrzę, a tam starszy pan, jeszcze bardziej skurczony, okutany w kufajkę ze szpadlem w ręku - jak nic przymierza sie do kolejnego roku tajemniczych rytuałów. Aż zwolniłam i może nawet w głowie majaczyło mi jakeiś pytanie, gdy na mnie popatrzył. Ale jak popatrzył!
Z jakiejś dziwnej perspektywy, jakby spod pachy. Jedno oko przymrużone, drugie błyszczące i wybauszone. Może to jego gumaki tak mlaskały w błocie, a może to on tak oddychał. Po sekundzie pełnej grozy odzyskałam mobilność i popędziłam do sklepiku. Wracając z chińszczakiem nawet nie zerknęłam w tamtą stronę, ale wiem, ze "on" tam był. Nie zaczął kopać, może to ma jakiś związek ze mną? Teraz oczywiście przez resztę dnia będę sie zastanawiać, nad tym ogródkiem i panem w berecie z antenką.
Jak myślicie, co on tam robi?