» Czytelnia » Szorty » Błędne Ziemie

Błędne Ziemie


wersja do druku
Redakcja: Daniel 'karp' Karpiński
Ilustracje: Jakub 'KRed' Redys

Błędne Ziemie
- Patrz Tom, jakieś domostwo – z nadzieją w głosie wskazał budynek.
- Gdzie? – spytał niziołek, rozglądając się. – To pewnie znowu bogowie igrają z naszymi zmysłami.
- Nie przyjacielu, spójrz – nie dawał za wygraną człowiek. – Tam w dolinie pod skałą.
- Rzeczywiście, jesteśmy uratowani!

Pomimo zmęczenia i głodu, zdobyli się na jeszcze jeden wysiłek. Podróżowali już wiele dni, a przywiodła ich tu legenda. Ludzie mawiają, że Błędne Ziemie kryją w swym sercu wielkie bogactwo. Gdy słuchali tych wszystkich opowieści, nie dawali im wiary, bo któż by uwierzył w ogromny, mityczny labirynt w tej części Starego Świata? Teraz, będąc w jego sercu, zrozumieli piętno tego miejsca. Tymczasem drogi ginące pośród plątaniny rwących rzek, gęstych zagajników, bagien i wszystkich innych pułapek przyrody, zdawały się nie mieć końca. Samotna podróż w to miejsce to istne szaleństwo. Wędrowcy zrozumieli już, że wyprawa może się skończyć w dwojaki sposób – utratą życia lub zdrowych zmysłów.

- Śmierć naszych towarzyszy nie będzie daremna Tom – Lars cieszył się jak dziecko – gdy znajdziemy skarb, resztę mych dni spędzę na spisaniu naszej historii, a weny dostarczać mi będzie najlepsza bretońska brandy, mój mały przyjacielu.

Niziołek denerwował się, gdy nawet mimochodem wypominało się jego wzrost, jednak wizja końca podróży tłumiła złość.

- Lars, martwi mnie jedno, jak wrócimy…
- Spokojnie, Ranald się do nas uśmiechnął.

Chata była bardzo stara, a czas i wilgoć nie były dla niej łaskawe. W środku panował półmrok, weszli z nadzieją na znalezienie jakiejś wskazówki, może zapasów. Pod oknem stał stary sekretarzyk, a przy kominku na resztkach łoża leżał szkielet.

- Tak jak mówiłeś stary druhu – drwił niziołek – Ranald się do nas uśmiechnął. Powiem więcej, pewnie wije się teraz ze śmiechu.
- Uważaj, nie bluźnij – Lars wyraźnie się zdenerwował – małe stworzenie o małej wierze – wyszeptał. – Rozejrzyjmy się – zwrócił się do towarzysza.

Tom udał, że nie słyszał drwiny kompana. Podszedł do ciała. Jego wzrok padł na zwoje skór. Rozwinął je.

- Chyba coś mam – powiedział siadając na spróchniałej podłodze – Drogi czytelniku – rozpoczął lekturę - to chyba do nas.

Drogi czytelniku.

Osieroconym za młodu, by przeżyć zmuszony byłem wstąpić w szeregi złodziejskiej braci. Kwestią czasu było kiedy zawisnę, lub w najlepszym wypadku stracę rękę. Los jednak chciał inaczej. Skrzyżował me drogi z Magistrem Vertem Rollbergiem, który dostrzegł we mnie dar i skierował na nauki do Kolegium w Altdorfie. Bycie pupilem Magistra to ogromny ciężar: szepty za plecami, nienawiść innych uczniów, większe wymagania od nauczycieli. Rezygnacja nie wchodziła w rachubę. Nasłuchałem się zbyt wiele dziwnych opowieści na temat renegatów.

Gdy nastał pierwszy wiosenny nów, Magister Vert odwiedził mnie i powiedział, że wyruszam z nim jako pomocnik w miejsce, które potrzebuje oczyszczenia. Stwierdził, że mogę się radować, bo będę świadkiem magicznego obrzędu, a tego doświadczają nieliczni spośród uczniów.

Wyruszyliśmy tydzień później. Pięciu Magistrów, tyleż samo pomocników, dwudziestu zbrojnych i służki. Podróż…


- A niech to – zaklął cicho Tom – tusz wyblakł, nie odczytam. Lars – zawołał towarzysza – chodź i mi pomóż.
- Zaraz, też coś mam.

Niziołek odłożył stronicę i zaczął czytać kolejną.

Gdy dotarliśmy na miejsce, stał, jakby czekał na nas. Nasze oczy spotkały się na chwilę, a jego wzrok wzbudził we mnie nieopisany lęk. Wizje, które tworzyły mi się w głowie, sprawiły, że zmoczyłem się niczym małe dziecko. Wpadłem w panikę, zasłoniłem oczy i biegłem… W końcu w coś uderzyłem. Nadeszło ukojenie – straciłem przytomność.

Gdy mnie ocucili, opowiedzieli mi o przebiegu bitwy. Wielu zbrojnych braci poległo. Kazano mi przeszukać teren, a wszystkie znalezione rzeczy przynieść Rollbergowi.

Wykonałem polecenie nic nie znajdując, tak przynajmniej powiedziałem mistrzowi. Prawda jest taka, że nieopodal miejsca, w którym stał kamienny postument, znalazłem… księgę. Przewertowałem kilka stronic i dosłownie w kilka chwil zdobyłem więcej odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, niż przez kilka lat nauki w Kolegium. Złodziejski instynkt wziął górę. Nie oddałem tej księgi, bo Magistrowie wzięliby ją dla siebie, rugając mnie, że jestem za młody i za mało doświadczony, by obcować z taką wiedzą. Schowałem wolumin z myślą, że zabiorę go, gdy będziemy wracać. Wówczas zobaczylibyśmy, kto z kogo kpiłby po powrocie do Altdorfu.

Kilka mil od miejsca bitwy Magister Rollberg zatrzymał konwój, twierdząc, że to znakomite miejsce na rytuał oczyszczenia. Przygotowania trwały dobę. Przez cały ten czas nikt nie zmrużył oka. Pracy było dużo, a gdy wreszcie nastał moment wytchnienia, każdy wspominał niedawne zdarzenie, które na nowo budziło strach. Ten, mimo ogromnego zmęczenia, nie pozwalał na sen.

Wraz ze świtem rozpoczął się rytuał. Jako pomocnik, wraz ze służbą i wojami, przyglądałem się z bezpiecznej odległości. Gdy już miał nadejść kulminacyjny moment, zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Najpierw odprawiający rytuał czarodzieje padli na kolana, a między nimi wybuchły gejzery zielonej i czarnej cieczy. Chwilę później słychać było tylko skowyt Magistrów, nad którymi łączyły się wiry magii. Stałem sparaliżowany, dopiero po chwili zauważyłem, że zostałem sam. Służba i najemnicy uciekli, a magowie konali w ogromnych bólach.

Ziemia zaczęła się trząść, a niebo pokryły ciemne chmury. Góry na horyzoncie wyrzucały z siebie tumany dymu, a po chwili ich szczyty zaczęły krwawić. Na moich oczach wyrastały wzgórza, kształtowały się doliny, rzeki zalewały nowo powstałe koryta, zagajniki wyrastały z ziemi… W ciągu kilku godzin krajobraz wokół mnie zmienił się nie do poznania. W miejscu, gdzie klęczeli magowie, powstał krąg kamiennych rzeźb, przedstawiających Magistrów w chwili śmierci. Powykrzywiane twarz, grymas bólu, otwarte usta zdające się błagać o litość.

Jak znaleźć powrotną drogę, gdy wszystko wokół się zmieniło? O niczym innym nie mogłem myśleć przez kolejne dni. Rzeki dawały mi pić, lasy żywiły, mimo to wszędzie widziałem swą śmierć. Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu… W końcu dotarłem do znanego mi miejsca - kamienia, pod którym schowałem księgę. Była tam nadal. Wyciągnąłem ją, ale po chwili zastanowienia stwierdziłem, że nie chcę już mieć nic wspólnego z magią. Rzuciłem wolumin za siebie przeklinając swój los, który szybko się za to zemścił.

Opuściłem to miejsce w pośpiechu, jednak kilka godzin później, wbrew swej woli znowu do niego wróciłem. Zmęczenie – myślałem – zbłądziłem. Ruszyłem w innym kierunku, bacząc tym razem uważniej na drogę. Znowu trafiłem do księgi. Próby jej zgubienia podejmowałem jeszcze wiele razy. W końcu, gdy uznałem swe starania za daremne, wziąłem ją ze sobą. Kilka dni później znalazłem opuszczoną chatę.

Szkoda mi każdej chwili, której nie spędzam na czytaniu znalezionego tomu. Jakież szczęście, że wziąłem go ze sobą, ileż wiedzy kryje tak niepozorne z zewnątrz, a tak obszerne dzieło. Jak dobrze, że to mi przypadło ono w udziale.

Już schyłek jesieni, a ja dalej nie mogę dokończyć lektury. Gdy już padam z wyczerpania, śnię, że czytam ostatnią stronę… Doczytuję do końca i zamykam ją. Przebudzenie niesie ze sobą ból. Jakże jeszcze daleko do zakończenia…

Jak mi zimno… Wracam do czytania.


Tom wstał z podłogi, rzucając pergaminy na szkielet. Odwrócił się i skierował swe kroki w kierunku Larsa.

- Co masz? – zapytał.
- Czekaj, daj doczytać do końca to zdanie – zbył go kompan.

Niziołek podszedł do sekretarzyka, na którym leżała gruba, stara księga. Lars przesuwał palec wzdłuż wersów, zdawał się zapomnieć o całym świecie.

- Znalazłeś jakieś wskazówki? – ponowił pytanie Tom szarpiąc go za ramię – Drogę do domu?

Lars oderwał wzrok od czytanej stronicy i spojrzał na towarzysza mrużąc gniewnie oczy. Niziołek nie widząc rozdrażnienia człowieka, podszedł do sekretarzyka i wspiął się na palcach stóp, starając sięgnąć księgę.

- Ona jest moja - krzyknął człowiek błyskawicznie dobywając sztylet.

Ostrze zatopiło się w piersi niziołka, który ostatnim tchem zdawał się prosić o łaskę, jednak było już za późno. Lars wyciągnął sztylet ze zwłok swego niedawnego towarzysza i nie czyszcząc schował go do pochwy. Potem starannie wytarł dłonie o swój kubrak i z namaszczeniem przewrócił kolejną kartę.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tagi: szorty | Triki



Czytaj również

Komentarze


Siriel
    Korekta?
Ocena:
0
Interpunkcja kuleje. Przecinki gryzą. Kropek też brakuje w dialogach.

"Niziołek" z dużej litery? A czemu nie "Człowiek"?

"Brandy" z dużej litery? To nazwa własna?

- Co masz? – Zapytał

"zapytał" powinno być z małej litery i kropka na końcu.

Przydałoby się tekst poprawić.
21-10-2007 19:22
Anteas
   
Ocena:
0
Takie to trochę dziwne. Nie do wykorzystania na sesji, chyba że MG chce wykończyć drużynę (che, che)
22-10-2007 00:27
Widoom.Com
   
Ocena:
0
Grafika na piątkę.
22-10-2007 13:23
Radowid
    ;/
Ocena:
0
Siriel ma rację. Technicznie tekst do poprawy. "Kwiatki" biją po oczach. No ale po za tym szorcik jak szorcik.
22-10-2007 15:27
Keliah
   
Ocena:
0
Pomysł wydaje się ciut oklepanym, rodem ze znanej każdemu trylogii. Zakończenie wydaje się też trochę ucięte i spłycone.Ogółem jednak artykuł może być. Żadnych rewelacji, ale nie jest źle.
26-10-2007 18:14
Aramil Liadon
   
Ocena:
0
Tekst taki sobie, raczej nie zasługuję na pochwały w przeciwieństwie do grafiki która jest naprawdę dobra.
05-11-2007 18:34

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.