Blackwatch- Jenna Burtenshaw

Twarzą w twarz z Czarną Strażą

Autor: Ula 'Canela' Kuczyńska

Blackwatch- Jenna Burtenshaw
W zeszłym roku na nasz rodzimy rynek wydawniczy wpadł z pompą Wintercraft, wydany za sprawą Prószyński i s-ka. Blackwatch jest drugą częścią cyklu, która na razie czeka jeszcze na swoją polską premierę. Świat wykreowany przez Jennę Burtenshaw jest w istocie całkiem nowatorski. Tłem fabularnym jest wojna toczona pomiędzy wyspiarskim królestwem Albionu (nazwa mało oryginalna, na myśl od razu przywodzi uniwersum, w którym toczy się gra Fable) a miastami kontynentu. Czasów pokoju nikt już nie pamięta, walki pochłaniają coraz więcej ofiar, a co za tym idzie – brakuje żołnierzy. Jednak Wysoka Rada rządząca Albionem i z tym problemem daje sobie radę, organizując w swoich miastach łapanki na obywateli. Nie interesują ich jednak przypadkowi mieszkańcy. W świecie Wintercraftu istnieje coś takiego jak zasłona, która oddziela świat żywych od świata umarłych. Ludzie nie są w stanie jej wyczuć, ani zobaczyć, chyba, że są obdarzeni specjalnymi umiejętnościami – są Uzdolnionymi. I to właśnie na takich rekrutów poluje rada.

Fabuła Blackwatch zaczyna się w momencie, gdy protagonistka, Kate Winters, ukrywa się przed miejską strażą w podziemnym mieście – tajnej siedzibie Uzdolnionych. Szybko jednak ta bezpieczna kryjówka zamienia się w miejsce obławy. Bohaterka zostaje niesłusznie oskarżona o morderstwo i odwracają się od niej wszystkie przyjazne jej dotychczas osoby; do ich grona dołącza nawet Artemis, wuj i najbliższy krewny dziewczyny. Jedyną osobą, która wierzy w jej niewinność, jest przyjaciel Edgar i to właśnie w jego towarzystwie bohaterka musi salwować się ucieczką, aby uniknąć niesprawiedliwej kary. Silas, jej główny wróg z poprzedniego tomu, po nagłym sprzymierzeniu się z dziewczyną również musi uciekać, jednak jego celem staje się wrogi kontynent – ostatnie miejsce, w którym można byłoby szukać ex-żołnierza Albionu. Poluje na niego Czarna Straż, która znana jest z zawziętości i bezlitosnych metod działania. Losy Silasa i Kate z początku nie łączą się, lecz toczą równolegle, będąc swoim lustrzanym odbiciem. Efekt ten wzmaga budowa powieści – narracja prowadzona jest równolegle, raz ukazując bohaterkę uciekającą przed Utalentowanymi po podziemnych tunelach nieznanego sobie miasta, a raz Silasa, który ukrywa się na obcym sobie kontynencie przed czarnymi strażnikami. W dwójce następuje ostateczna "demitologizacja" Artemisa w oczach Kate. Czytając Wintercraft dowiadujemy się, że jest tchórzliwy, zaślepiony w swoich poglądach (nawet jeśli mijają się one z prawdą) oraz strasznie zrzędliwy. Nie jest to postać, którą da się lubić, więc przywiązanie głównej bohaterki do niego jest irytujące i fabularnie nie przekonuje.

Po lekturze Wintercraft, pierwszej części cyklu, czułam się rozczarowana. Jenna Burtenshaw miała ciekawy pomysł, który, niestety, przyćmiły liczne niedociągnięcia warsztatowe. Tym najbardziej irytującym było zagęszczenie fabuły. Zbyt wiele informacji w stosunkowo krótkiej książce sprawiało wrażenie, jakbym dostała do rąk streszczenie a nie gotowy produkt. Dodatkowo każdy z rozdziałów tworzył osobną historię, wszystkie motywy fabularne pojawiające się w książce, rozpoczynały się i umierały w trakcie jednego rozdziału. Nie uczyniło to książki bardziej wciągającą, wręcz przeciwnie – ja czułam wyjątkowy niedosyt. Blackwatch natomiast jest pozbawiony tej niedogodności. Już od początku wyraźnie widać ciągłość akcji, gdzie rozdziały potęgują napięcie, a całość – choć zawiera dużo mniej fabularnych atrakcji – jest bardziej spójna i wciągająca. Tempo książki jest dość wolne, strategią przetrwania Kate jest raczej pozostawanie w cieniu niż brawurowe ucieczki w stylu hollywoodzkim, jednak powolność w tym wypadku bynajmniej nie oznacza nudy. Narracja doskonale wpasowała się w scenografię książki, akcja rozgrywa się w ciemnościach, pod ziemią, podczas nieustającej ucieczki – ten nastrój został idealnie oddany poprzez nagromadzenie mrocznych epitetów i użycie licznych synonimów słowa "skradać się". I, choć nie należę do osób bojaźliwych, muszę przyznać, że chwilami odczuwałam lekki niepokój podczas czytania, za co należą się dodatkowe oklaski.

Główną wadą Jenny Burtenshaw jako autorki jest to, że jej ambicje przerastają umiejętności, co widać doskonale na przykładzie tytułowych gwardzistów. Narrator ogromnie chciałby pokazać, jak bardzo przerażający są czarni strażnicy, co podkreśla w swoich słowach każda z książkowych postaci, jednak sami zainteresowani swoimi czynami nijak tego nie pokazują. Scen z ich udziałem jest raptem kilka i wszystkie kończą się ich dramatyczną porażką. Straszniejsze historie krążą na temat współczesnych gimnazjalistów, aniżeli wymyślonej przez autorkę, rzekomo siejącej strach, frakcji. Jednak książce nie można odmówić klimatu. Przeważająca część powieści toczy się w podziemiach, czytelnikowi wciąż towarzyszy ciemność i napięcie powodowane ciągłą ucieczką Kate przed prześladowcami. Dodajmy do tego niezwykłą bliskość świata zmarłych, który raz po raz wzywa Kate do siebie, a w rezultacie otrzymamy przyzwoitą, dość wciągającą i chwilami powodującą ciarki na plecach, książkę. To naprawdę duży postęp w porównaniu do części pierwszej.