» Literatura » Opowiadania » Bitwa o Collę IV – część 2

Bitwa o Collę IV – część 2


wersja do druku
Przepełniony obawami Gilad Pellaeon zasiadł na jednym z dwóch tylnych siedzeń w kabinie promu klasy Lambda. Tuż obok niego wygodnie usadowił się wielki admirał Thrawn. Gdy pilot oderwał statek od nawierzchni hangaru "Chimery", Pellaeonowi przypomniały się pewne szczególne słowa, które padły w krótkiej konwersacji Thrawna z Colicoidem przed bitwą.

– Obcy, który się z nami skontaktował, wspomniał o jakiejś zdradzie pańskiego poprzednika – zagaił kapitan Imperialnego Niszczyciela Gwiezdnego, odwróciwszy głowę od transparistalowego iluminatora promu. – Wie pan kogo miał na myśli?

Thrawn zmrużył pałające czerwienią oczy.
– Wielkiego admirała Zaarina.
Pellaeon z niedowierzaniem spojrzał na przełożonego.
– Zaarina?
– Tak, tego samego Zaarina, który zdradził Imperium i którego osobiście wyeliminowałem – rzekł z odrobiną satysfakcji. – Parę miesięcy przed bitwą o Endor Demetrius Zaarin skonstruował prototyp myśliwca TIE nowej generacji, którego piloci nazwali Avengerem. Później rozpoczęto jego produkcję, lecz niestety wszystkie fabryki zostały zniszczone w trakcie rebelii Zaarina. Kilka ocalałych egzemplarzy znajduje się teraz w rękach tych paru samozwańczych imperialnych lordów, którzy nie uznali mojego zwierzchnictwa nad Imperium.
– Sądzi pan, że Zaarin pozostawił część Avengerów na Colli IV?
– Nie tyle sądzę, co wiem – odparł cicho Thrawn. – Jeżeli nasze źródła są wiarygodne, na planecie znajduje się pełna eskadra tych myśliwców.
– Ale dlaczego Zaarin pozostawił je tutaj? – zapytał zdumiony kapitan.
Thrawn odpowiedział dopiero po paru chwilach namysłu:
– Zapewne liczył, że w zamian za jakąś technologię, możliwe, że hipernapęd, którego pozbawił ich Tarkin, Colicoidzi rozpoczną produkcję TIE Avengerów na potrzeby jego floty. Przypuszczam, że coś poszło nie po myśli Zaarina. Może, gdy Colicoidzi pozyskali stare okręty Separatystów, nie spodobały im się warunki umowy?

Pellaeon niepewnie skinął głową, uznając założenie admirała za dość prawdopodobne, po czym popatrzył przez iluminator i dostrzegł, że ich prom znajduje się już pod brzuchem Niszczyciela Gwiezdnego klasy Victory. Pilot Lambdy umiejętnie wprowadził pojazd do środka hangaru trójkątnego prekursora dużo większych i potężniejszych Imperialnych Niszczycieli. Kiedy maszyna osiadła na stalowych płytach pokładu "Mężnego", wielki admirał Thrawn i Gilad Pellaeon przestąpili osnutą kłębami pary rampę, by znaleźć się pomiędzy dwoma idealnie równymi szeregami imperialnych szturmowców. Dokładnie naprzeciw nich stanął wyprężony jak struna kapitan okrętu, młody, wysoki i szczupły blondyn o owalnej twarzy.

– To dla mnie ogromny zaszczyt móc gościć pana na pokładzie "Mężnego", admirale – rzekł na powitanie oficer Imperium, dosłownie tryskając entuzjazmem, co na Pellaeonie zrobiło dość niemiłe wrażenie; wolał ludzi, którzy zamiast kipieć zapałem, wykazywali się profesjonalizmem. I mieli więcej doświadczenia.

– Nie czas na pogawędki, kapitanie Hort. – Wielki Admirał jednym spojrzeniem gorejących oczu zgasił młodego dowódcę. Kapitan niepewnie chrząknął i powiedział:
– Bombowce wyeliminowały już większość obrony stacjonarnej. Na powierzchni pozostało jedynie kilka słabo bronionych stanowisk, ale zapewniam, że niedługo zostaną zniszczone.
– Dobrze – skwitował admirał i stanął tuż za dwuszeregiem szturmowców. – Czy korpus desantowy jest już gotowy?
– Tak jest, panie admirale. Pułkownik Niilso czeka na pański rozkaz.
– Wydam go osobiście – rzekł Thrawn. – Jest pan wolny, kapitanie. W odpowiednim czasie otrzyma pan ode mnie swoje rozkazy.

Hort nieznacznie zmarszczył brwi.

– Nie zamierza pan dowodzić bitwą z mostka "Mężnego"?
– Nie. – Thrawn uśmiechnął się, wprawiając w zdumienie obu towarzyszących mu kapitanów. – Mam inne plany.

Hort niepewnie zerknął na Pellaeona, lecz dowódca "Chimery" odpowiedział mu równie zdziwionym i zaniepokojonym spojrzeniem.

***


Gilad Pellaeon, w lekkim pancerzu i obszernym hełmie zamiast kapitańskiej czapki, z trudem przecisnął się przez wąską "szyję" Uniwersalnego Transportera Opancerzonego, zwanego krótko AT-AT. Starając się wygładzić wymięty mundur pod dość niewygodnym napierśnikiem, z wahaniem stanął tuż za wielkim admirałem Thrawnem w niewielkim kokpicie imperialnej machiny kroczącej i spojrzał przed siebie. Zamrugał oczami ze zdumienia.

– Panie admirale. – Pani pułkownik Niilso stanęła na baczność. Sam widok kobiety w Siłach Zbrojnych Imperium nie zrobił na kapitanie tak wielkiego wrażenia, jak jej niezwykle młodzieńczy wygląd. Niilso, której urodę skrywał zarówno mundur, jak i hełm, mogłaby zostać uznana za jego córkę – a tymczasem nie tylko znajdowała się w hierarchii wyżej niż on, ale dowodziła całą grupą bojową.
– Proszę spocząć, pani pułkownik – powiedział wielki admirał Thrawn, poprawiając na sobie szaro-biały pancerz polowy. – Kiedy wejdziemy w atmosferę?
– Jeszcze pół minuty, sir – odpowiedziała trochę zbyt nerwowo pani oficer, rzuciwszy Pellaeonowi jedno krótkie zaciekawione spojrzenie. – Barki desantowe wylądują na obrzeżach Collix-40, tak jak pan rozkazał. – Niilso odwróciła się na moment, żeby coś sprawdzić i zza pleców dodała: – Niech się pan czegoś silnie złapie, kapitanie. Te barki lubią się mocno trząść podczas lądowania.

Pellaeonowi nie trzeba było tego drugi raz powtarzać. Oficer z całej siły zacisnął dłonie na zamontowanej obok metalowej rurze, z pozbawionym logicznego wytłumaczenia uczuciem, że lądowanie skończy się jakąś katastrofą.

***


Pięć potężnych czworonożnych maszyn mozolnie przedzierało się przez bagniste pola zalanej deszczem doliny, pozostawiając za sobą stygnące zgliszcza dawnej linii obronnej Colicoidów, zmiażdżonej precyzyjnymi nalotami bombowców. Wokół dwudziestodwumetrowych kolosów uwijało się kilkanaście dwunożnych machin kroczących typu AT-ST i mnóstwo innych jednostek, które powoli przebijały się przez ściany rzęsistego deszczu. Kilkaset metrów powyżej, z ogłuszającym skowytem silników przelatywały bombowce i myśliwce z serii TIE.

Wydawało się, że to już koniec bitwy, lecz prawda przedstawiała się inaczej.

Dwa tuziny ciemnych trójkątnych kształtów z zastraszającą prędkością przecięły strugi ulewy. Po chwili lotu cała formacja rozproszyła się po objętym chmurami niebie i z rykiem silników zanurkowała. Działka laserowe machin kroczących w mgnieniu oka pobudziły się do życia i zalały powietrze potokami szkarłatnej energii, zaś wieżyczki AT-AA posłały do lotu chmarę rakiet przechwytujących. Kilka trójkątnych maszyn przeistoczyło się w oślepiające błyski eksplozji, lecz od kadłubów pozostałych pojazdów oderwały się podłużne pociski, które momentalnie dopadły swoich ofiar. W jednej sekundzie dziesiątki detonacji przetoczyło się przez imperialną armię.

Żołądek Gilada Pellaeona zwinął się i co najmniej kilkakrotnie przekręcił w brzuchu, przez co mało brakowało, a nie zdołałby opanować odruchu wymiotnego. Na jego szczęście ogłuszający huk rakiet uderzających w tarcze ochronne zamarł, zaś ogromny AT-AT wkrótce przestał się trząść jak gigantyczna galareta. Kapitan odepchnął się od ściany, na którą posłał go odrzut wywołany eksplozjami pocisków i odzyskał równowagę, ciesząc się w duchu z tego, że wielki admirał nie zrezygnował z pomysłu zamontowania generatorów tarcz we wszystkich pojazdach imperialnej armii.

Zarówno Thrawn jak i pułkownik Niilso przytrzymali się foteli pilotów, toteż nie widać było po nich żadnego efektu ataku; jedynie pani pułkownik sprawiała wrażenie nieco zdenerwowanej i rozkojarzonej. Pellaeonowi przemknęła przez głowę dość intrygująca myśl, że to była jej pierwsza prawdziwa bitwa; znaczyłoby to zatem, że cała misja mogła mieć bardziej treningowy charakter, niż do tej pory sądził.

– Jakie ponieśliśmy straty? – spytał rzeczowym tonem Thrawn tuż po tym jak dowódca pododdziału AT-AA zameldował o zniszczeniu ostatniego trójkątnego statku.
– Jeden AT-ST, sir – odparła gorzko Niilso. – Nie miał włączonych osłon.

Wielki admirał skinął głową, ale Pellaeon nie zdołał wyczytać wiele z wyrazu jego twarzy. Za to kilka chwil później udało mu się za to dostrzec ruchy warg Thrawna, który ściszonym głosem przekazywał komuś polecenia przez komunikator wbudowany w hełm. W normalnej sytuacji Pellaeon byłby w stanie usłyszeć jego słowa, ale rytmiczny odgłos pracy mechanicznych kończyn AT-AT oraz krople deszczu dudniące coraz głośniej o poszycie pojazdu, skutecznie mu to uniemożliwiały. Na pokładzie gwiezdnego okrętu nie byłoby takich problemów, pomyślał cierpko, niespodziewanie zapaławszy chęcią powrotu na "Chimerę".

Blisko trzy minuty po odparciu ataku Colicoidów, Thrawn postanowił przerwać ciszę, jaka panowała w kabinie AT-AT.

– "Mężny": proszę o raport ogólny.
– Grupy B, C i D nie napotkały żadnego oporu i przystąpiły do szturmu na zakłady produkcyjne... – odpowiedział kapitan Hort. Pellaeona w tym momencie zaciekawiło dlaczego admirał poprosił właśnie dowódcę Niszczyciela Gwiezdnego o raport na temat działań, za które formalnie była odpowiedzialna pani pułkownik. I, jeżeli już robił to teraz, otwarcie, to z kim do tej pory rozmawiał? Postanowił później się o to zapytać. –...powróciły do hangarów. "Mężny" i "Sceltor" rozpoczęły bombardowanie orbitalne Collix-12 oraz Collix-37.
– Dziękuję, kapitanie Hort. Proszę mnie zawiadomić, gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego.

Dowódca "Mężnego" potwierdził i w kokpicie AT-AT ponownie zaległa cisza. Licząc na to, iż mają przed sobą jeszcze nieco drogi, Pellaeon zaczął zastanawiać się, czy fakt, że to właśnie oni, Grupa A, zostali zaatakowani przez ostatni – jak się wydawało – odział Colicoidów, nie był przypadkiem czymś więcej niż tylko zbiegiem okoliczności. Wielki admirał był geniuszem na polu taktyki i strategii, ale przecież nawet on nie mógł osobiście pilnować wszystkich spraw. Być może Colicoidzi w jakiś sposób dowiedzieli się o tym, że Thrawn znajduje się w tym konkretnym transporterze...
– Cel w zasięgu. – Słowa pani pułkownik nagle przerwały rozmyślania kapitana.

Pellaeon wyjrzał przez szeroki pancerny wizjer kabiny AT-AT i wytężył wzrok w poszukiwaniu zakładu produkcyjnego, który był ich celem. Choć usilnie się starał, przez strugi deszczu wypatrzył tylko zamazane kontury lekko organicznej w kształcie, szaro-zielonej konstrukcji – i po chwili także szmaragdowe promienie energii, które wyrwały się z luf dział laserowych zamontowanych na całej budowli. Pociski pomknęły ku nim i pozostałym AT-AT, rozpływając się błękitnymi zmarszczkami po polu ochronnym.

Choć cała maszyna potężnie się zatrzęsła, wielki admirał zareagował z typowym dla siebie spokojem, rozkazując szybko:

– Do wszystkich transporterów: obrać na cel działa laserowe. Pełna moc.

Ledwo stanowiska obrony Colicoidów wystrzeliły trzecią salwę, która pozbawiła tarcz dwa AT-AT, plac przed imperialną armią przecięło kilkadziesiąt niezwykle jasnych czerwonych błysków. Ułamek sekundy później zakładem obcych wstrząsnęła seria eksplozji i budowla stanęła w ogniu. Pellaeon dopiero teraz pojął, że mieli do czynienia z gigantyczną konstrukcją, która mogła się rozpościerać nawet pod powierzchnią ziemi. Zrozumiał też, że natychmiastowa reakcja wielkiego admirała uchroniła dwie machiny kroczące przed pewną destrukcją, eliminując przy tym za jednym zamachem wszystkie działa obronne Colicoidów. Niespokojnie przełknął ślinę, starając się już więcej o tym nie myśleć.

– Transporter Drugi i Trzeci: zajmijcie pozycje za Jedynką, Czwórką i Piątką – rzekła Niilso, tym razem reagując prędzej niż jej zwierzchnik. Kapitan zauważył, że pomimo niedawnego zagrożenia, w jej oczach zabłysły płomyczki podekscytowania. — Panie admirale, proszę o pozwolenie na atak.

Thrawn skinął przyzwalająco głową i kobieta z wyraźnym zadowoleniem wydała stosowny rozkaz. Szkarłatne błyskawice zaczęły lizać poszycie potężnej budowli, podtrzymując płomienie ognia, które o mało co nie wygasły w strugach deszczu. Pellaeon w pewnym momencie zmarszczył czoło, jakby sobie o czymś przypomniał.

– Przepraszam, panie admirale – wtrącił, ściągając na siebie uwagę nieco zaskoczonej takim nietypowym zachowaniem Niilso. – Ale co z pańskim planem przejęcia myśliwców?

Wielki admirał skierował swe pałające oczy na podwładnego.

– Obawiam się kapitanie, że nie wypalił – rzekł nieco rozgoryczonym głosem. – Oddział specjalny nie był w stanie przebić się do środka zakładu produkcyjnego i rozkazałem mu wycofać się na bezpieczną odległość.

Dowódca "Chimery" uniósł pytająco brew.
– Oddział specjalny?
– Zgadza się, kapitanie. Jak pan pamięta, w czasie pierwszej potyczki wysłałem dwa zwiadowcze myśliwce. Prócz dostarczenia danych o wrogach, pomogły także w znalezieniu idealnego miejsca na cichy desant oddziałów specjalnych.

Wraz z topniejącym w oczach zakładem Colicoidów, Pellaeon zaczynał coraz lepiej rozumieć posunięcia swojego zwierzchnika.

– W ferworze walki nikt nie dostrzegł...

Pellaeon nie dokończył, bowiem właśnie w tym momencie całą kabinę zalało oślepiające światło, do którego momentalnie dołączył przerażający grzmot eksplozji. Odruchowo zasłonił oczy przed błyskiem i opuścił ramię dopiero wtedy, gdy pancerne iluminatory AT-AT automatycznie się przyciemniły. W kabinie zrobiło się zadziwiająco cicho, wszyscy zaś wpatrywali się w ogromny krater, który pojawił się na miejscu, gdzie wcześniej stał zakład produkcyjny.

– Admirale, Grupy B, C i D meldują, że ich cele uległy autodestrukcji – oznajmiła nagle Niilso, z lekkim niedowierzaniem przytykając słuchawkę komunikatora do ucha.
– Oszczędzili nam kłopotu – skwitował ponuro wielki admirał Thrawn. Pellaeon jedynie kiwnął głową, całkowicie się z nim zgadzając.

***


Dwie godziny później Gilad Pellaeon opuścił mostek "Chimery" i skierował się do turbowindy. Imperialny Niszczyciel Gwiezdny był ostatnim okrętem Imperium, jaki pozostał w całym układzie planetarnym, bowiem natychmiast po upewnieniu się, że wszystkie strategiczne budowle Colicoidów zostały zrównane z ziemią, "Mężny" oraz "Sceltor" zebrały swoje kontyngenty lądowe i skoczyły w nadprzestrzeń.

Kapitan "Chimery", jak tylko wyminął czyhającego w ciemnościach przedsionka Rukha, wkroczył do osobistej komnaty wielkiego admirała Thrawna, która w tym momencie przypominała miniaturowe wirtualne muzeum, wypełnione podwójnym kręgiem holograficznych eksponatów. Najwyższy dowódca Sił Zbrojnych Imperium Galaktycznego siedział w skupieniu na swoim fotelu i ze zmrużonymi oczami wpatrywał się w obraz jakiegoś dzieła sztuki. Pellaeon podszedł bliżej i zastanawiając się, czy słusznie postąpił przerywając rozmyślania swojego zwierzchnika, powiedział oficjalnym tonem:

– Okręt admiralski jest gotowy do skoku, sir.

– Doskonale. W takim razie proszę wydać rozkaz. – Kiedy kapitan zrobił co trzeba, Thrawn złączył dłonie w piramidkę i czując, że podwładny waha się nad czymś, zerknął na niego. – Wciąż nurtują pana pewne wątpliwości, zgadza się?
– To prawda – przyznał z pewnym skrępowaniem Pellaeon.
– Wciąż zastanawia się pan, po co tu w ogóle przylecieliśmy. – Kapitan uznał, że milczenie będzie bardziej wymowne niż jakiekolwiek słowa. – Istotnie, cała operacja nie przebiegła idealnie, ale była konieczna. Raz, że Colicoidzi stanowili poważne zagrożenie dla naszych wysiłków w Wewnętrznych Rubieżach, a dwa, że nowe załogi obu Niszczycieli Gwiezdnych musiały zdobyć więcej doświadczenia bojowego na polu bitwy.

Czoło kapitana przecięło kilka głębokich bruzd.

– W takim razie zdobycie myśliwców...
– ...było jedynie trzeciorzędnym celem – dokończył za niego Thrawn, leciutko ochładzając swój ton głosu. – Proszę pamiętać, że naszym ostatecznym zadaniem jest zniszczenie Rebeliantów. To w jaki sposób to uczynimy, to zdecydowanie mniej istotna kwestia.
– Oczywiście, panie admirale – pośpieszył z zapewnieniem Pellaeon, czując się nieco niezręcznie w całej tej sytuacji. Tym bardziej, że wciąż nie był pewien jednej rzeczy. – Proszę mi wybaczyć szczerość, ale odniosłem wrażenie, że Colicoidzi wiedzieli o pańskiej obecności w Grupie A...
– Odniósł pan dobre wrażenie.

Thrawn powiedział to w taki sposób, że Pellaeon bardzo szybko zaczął się wszystkiego domyślać.

– Użył pan siebie jako przynęty – rzekł, otwierając usta ze zdumienia, że wcześniej na to nie wpadł. – Dzięki kontaktowi z Colicoidami przed bitwą, rozszyfrował pan ich system łączności, a następnie podsuwał na jednym z pasm odpowiednie podpowiedzi dotyczące pańskiego położenia.
– Szkoda tylko, że to wszystko było na nic – odparł Thrawn z dziwnym błyskiem w oku. – Do punktu zbornego pozostało jeszcze kilka godzin lotu, kapitanie – powiedział nieco chłodnawym tonem, z pewną sugestią ukrytą w słowach. – Na razie nie będę pana potrzebował.
– Tak, oczywiście. – Pellaeon skłonił się lekko, odwrócił na pięcie i opuścił kajutę.

Wielki admirał Thrawn, pomimo wszystkich swoich niesamowitych zdolności, niezwykłego przeczucia i naturalnego talentu przywódczego, nie zawsze osiągał sukces i czasem popełniał błędy. Ale jego geniusz polegał właśnie na tym, że gdy dochodziło do takich sytuacji, potrafił się przyznać do porażki.

Bo w ostateczności, jak mówił on sam, chodziło wyłącznie o końcowe zwycięstwo. I Gilad Pellaeon nie wątpił, że z wielkim admirałem Thrawnem to zwycięstwo zostanie osiągnięte.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Mathius Gabriel
    Kilka uwag...
Ocena:
0
Na początek zaznaczę, że przeczytałem obie części opowiadania i mimo, że lektura pierwszej nastawiła mnie dość sceptycznie postanowiłem nie oceniać tekstu, dopóki nie przeczytam całości.

Autor wykorzystując postacie stworzone wcześniej przez innego pisarza, co więcej, takiego, który przez wielu fanów jest znany i ceniony, podjął się trudnego zadania. Dla kogoś, kto czytał powieści Timothiego Zahna (zaznaczę, że do takich osób należę), niemożliwe było uniknięcie porównania niektórych przedstawionych w opowiadaniu bohaterów (Thrawn i Pellaeon) do pierwowzoru. W mym odczuciu nie wypadło to dobrze - to nie jest ten Thrawn z "Dziedzica Imperium", a Pellaeon zachowuje się trochę tak jakby miał starczą demencję. Nawet opisane tu starcie, które jest właściwą treścią opowiadania, nie wzbudziło we mnie żadnych emocji - nie odczułem zagrożenia, jakie jest częścią każdej bitwy, brak było zwrotów akcji. Oczywiście są to moje osobiste odczucia.

A teraz trochę bardziej konstruktywnie:
"– Wie pan kogo miał na myśli?

Thrawn zmrużył pałające czerwienią oczy.
– O wielkiego admirała Zaarina."

najprawdopodobniej jest to błąd w redakcji, artykułu, jednak albo kapitan powinien się spytać: "Wie pan o kogo chodzi?" albo Thrawn powinien powiedzieć: "Wielkiego admirała Zaarina.", bez "O", które czyni wypowiedź niepoprawną.

"...obrony stacjonarnej. Na powierzchni pozostało jedynie kilka słabo bronionych stanowisk"

nie jestem zawodowcem, ale dla mnie jest to powtórzenie, można to było napisać trochę inaczej np.
"...obrony stacjonarnej. Na powierzchni pozostało jedynie kilka punktów oporu"

Ranga pułkownika w Imperial Army odpowiada randze kapitana we Flocie, jaką piastuje Pellaeon, więc kwestia tego kto jest wyżej w hierarchii jest dyskusyjna. Z mojej wiedzy na temat sił zbrojnych Imperium powiedziałbym, że to dowódca "Chimery" jest wyżej (i to sporo).

Pozdrawiam w nadziei, że ma opinia nie była przesadnie druzgocząca, uwagi do czegoś się przydadzą i wkrótce będzie mozna przeczytać kolejne opowiadanie.
26-01-2008 13:24
Jedi Nadiru Radena
   
Ocena:
0
No to idziemy.

to nie jest ten Thrawn z "Dziedzica Imperium", a Pellaeon zachowuje się trochę tak jakby miał starczą demencję.

Dawno temu czytałem Trylogię Thrawna, ale "posiłkowałem" się fragmentami przy pisaniu i moim zdaniem dobrze, po Zahnowsku, odwzorowałem Thrawna. Co do Pellaeona pewności nie mam, ale nie wydaje mi się, żeby różnice były zbyt duże (przynajmniej byłem lepszy od duetu Sean Williams-Shane Dix).
No ale, oczywiście, możesz mieć rację, a ja mogę się mylić.

opisane tu starcie, które jest właściwą treścią opowiadania, nie wzbudziło we mnie żadnych emocji

Temu się nie dziwię. Wiadomo było, że Thrawn wygra, wiadomo też, że nic mu się nie stanie - w końcu opowiadanie jest umieszczone między 2 i 3 tomem TT. Że dramatyzmu brak... hmm, coś w tym jest, bez dwóch zdań.

najprawdopodobniej jest to błąd w redakcji

To mój błąd, podczas zmieniania tekstu nie usunąłem "o".

nie jestem zawodowcem, ale dla mnie jest to powtórzenie, można to było napisać trochę inaczej

Prawda, można było inaczej, ale to nie klasyfikuje się na powtórzenie. W końcu to dialog, w dialogu wszystko jest możliwe, bo odzwierciedla sposób mówienia danej postaci.

Z mojej wiedzy na temat sił zbrojnych Imperium powiedziałbym, że to dowódca "Chimery" jest wyżej (i to sporo).

Są równi, ale akurat na naziemnym polu bitwy chyba 'wyżej' jest pani pułkownik. Fakt jednak (znowu, heh), że można to było inaczej zapisać.

Pozdrawiam w nadziei, że ma opinia nie była przesadnie druzgocząca, uwagi do czegoś się przydadzą

Nie ma nic lepszego niż konstruktywna krytyka, tak więc dzięki za nią. A uwagi, owszem, przydadzą się bardzo, bo na pewno jeszcze gdzieś opublikuję to opowiadanie.

A opowiadania następne będą (czy raczej: są), to mogę obiecać.
26-01-2008 13:53
Mathius Gabriel
   
Ocena:
0
przynajmniej byłem lepszy od duetu Sean Williams-Shane Dix

Nie odniosę się, bo szczerze mówiąc, z powieści Star Warsowych to przeczytałem jedynie Zahna i opowiadania z Imperium i Republiki.

Osobiście lubię jednak, jak autorzy wymyślają swoje własne postacie, a tymi znanymi posiłkują się, kiedy jest to niezbędne, albo wykorzystują je jako tło (np. Luke, który prowadzi akademię Jedi siłą rzeczy może przewinąć przez opowiadanie o tej szkole). Dlatego trochę żałuję, że tak słabo nakreśliłeś postać pani pułkownik. No, ale to takie indywidualne spostrzeżenie...

Pozdrawiam i życzę owocnej twórczości.
26-01-2008 21:07

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.