Bielszy odcień śmierci - Bernard Minier

Biel – barwa o wielu znaczeniach

Autor: Jarek 'jareckr' Rusak

Bielszy odcień śmierci - Bernard Minier
Barwa biała, najjaśniejsza ze wszystkich, ma bogatą symbolikę. Biel to niewinność, czystość intencji, boskość i światło (słowem – jasna strona mocy), a ponadto odnowa, aseptyczność, ale także kapitulacja oraz starość. W wielu kulturach kolor ten kojarzony jest znacznie gorzej – z nieurodzajem, a przede wszystkim ze śmiercią i żałobą. W debiucie powieściowym Bernarda Miniera biały odgrywa bardzo ważną rolę, gdyż francuski pisarz osadził akcję thrillera Bielszy odcień śmierci w oczekujących na nadejście zimy – a tym samym na napływ turystów – ośnieżonych, malowniczych Pirenejach. Jest i biel medyczna, tyle tylko, że istotny dla fabuły szpital ma charakter niezwykle specyficzny – to Instytut Wargniera, silnie strzeżony ośrodek psychiatryczny. Ze względu na pacjentów przetrzymywanych w wydzielonym sektorze, morderców z najcięższymi psychozami, Instytut stanowi ewenement na skalę europejską.

W powieści mieszczącej się w charakterystycznej konwencji nie może obejść się bez morderstw. Pierwsze zwłoki nie należą jednak do człowieka, lecz do yearlinga – jednorocznego konia czystej krwi, własności i oczka w głowie wpływowego krezusa – Érica Lombarda. Na wysokości dwóch tysięcy metrów nad poziomem morza funkcjonuje należąca do niego, wiekowa elektrownia wodna. Ktoś zadał sobie trud przetransportowania zabitego lub uśpionego zwierzęcia ze stadniny aż tu, by okaleczyć je w wymyślny sposób i zawiesić na końcowej stacji kolejki górskiej. Ostrzeżenie czy zemsta na jednym z najważniejszych potentatów finansowych we Francji?

Do akcji wkracza Martin Servaz, komendant z Tuluzy. Wezwany przez prokurator z Saint-Martin, zjawia się na miejscu, nie wiedząc, że będzie miał do czynienia z tak nietypową zbrodnią. Fakt, że z powodu jednego konia żandarmeria blokuje drogi w całej okolicy, a jego odciągnięto od prowadzonej sprawy Servaz kwituje mianem "cyrku". Komendant bierze się jednak do pracy, w towarzystwie młodszej i ponętnej kapitan żandarmerii, panny Ziegler. Szybko nasuwa się wniosek, iż ktokolwiek uśmiercił wspaniałego wierzchowca i dokonał pachnącej obłędem, makabrycznej inscenizacji, bez wątpienia nie zawaha się przed zabiciem człowieka. Podczas przesłuchania strażnicy z elektrowni ewidentnie kłamią, ale naprawdę ciekawie robi się dopiero w momencie, gdy wyniki badań DNA wskazują na obecność w górskim wagoniku osoby, której w ogóle być tam nie powinno. Pobrana próbka śliny należy bowiem do Juliusa Hirtmanna – najgroźniejszego z przestępców zamkniętych w Instytucie Wargniera. A to dopiero przedsmak tego, co czeka na nas na kartach powieści – niebawem dojdzie bowiem do zabójstw, których ofiarami będą ludzie.

Drugi duży wątek wprawdzie zajmuje w książce mniej miejsca, ale odgrywa istotną rolę w rozwikłaniu sprawy i odkryciu prawdy. Dotyczy on psycholog Diane Berg, która właśnie przybyła do ośrodka psychiatrycznego i która z czasem odkrywa jego tajemnice. Dyrektor przyjmuje Berg cokolwiek chłodno, podważając jej gotowość do pracy w miejscu, gdzie personel ma na co dzień do czynienia z najniebezpieczniejszymi "przypadkami", potworami w ludzkiej skórze. Oszołomienie u kobiety wywołuje wiadomość, że wobec siedmiu psychopatów z sektora A stosuje się karę w postaci elektrowstrząsów, aplikowanych bez jakiegokolwiek znieczulenia. Czyż fabuła nie zapowiada się ekscytująco?

Protagonista wykazuje pewne podobieństwa do "wczesnego" Kurta Wallandera – panowie są w podobnym wieku, kojarzonym zazwyczaj z życiowym kryzysem u mężczyzn, od obu odeszły żony, a córki już dawno przestały być dziećmi. Martin to zwykły facet, bojący się wysokości, nadmiernej prędkości i tłumów. Kiepsko strzela i choć brak mu sprawności lekkoatlety czy umysłu Sherlocka Holmesa, jest solidnym gliną. Takim czyni go upór, poświęcenie oraz fakt, że ma zawodowego "nosa". Komendant znajduje upodobanie w wygłaszaniu łacińskich sentencji, przy czym na tym polu nie mógłby konkurować z Mockiem czy Popielskim. Najważniejsze, że pisarz wystarczająco dobrze przedstawia bohatera, co jakiś czas podsuwając informacje o jego życiu prywatnym.

Francuz nie ma też problemu z nadaniem charakteru innym postaciom – niemożliwym jest pomylenie policjantów, czy jakichkolwiek innych osób (a jest ich sporo). Pomiędzy współpracownikami Servaza widać kontrast – jest tu hipochondryczny gej-komputerowiec Vincent, przebojowa ex-anarchistka Ziegler i typowi gliniarze-mięśniacy. Wzbudzający największe emocje Julius Hirtmann, przywodzący na myśl bogatą galerię literackich i filmowych psychopatów, to osobnik imponujący posturą, diablo inteligentny i elokwentny, ale – w odróżnieniu do podobnych sobie indywiduów – nadzwyczaj opanowany, z przeszłością genewskiego prokuratora. Jak długo nieobliczalny drapieżca, któremu udowodniono tylko dwa spośród kilkudziesięciu zarzucanych morderstw, jest w stanie wytrzymać w zamknięciu?

Należy zaznaczyć, że Bielszy odcień śmierci nie ma formy krótkiego, "błyskawicznego" kryminału, tylko bardziej rozbudowaną, a trup nie pada tu co kilkadziesiąt stron. I wcale nie musi, bo Minier znakomicie zagospodarował całą objętość – bez rozwadniania i dłużyzn, przy utrzymaniu wysokiego poziomu napięcia oraz zaintrygowania czytającego. Żaden, nawet najdrobniejszy wątek nie sprawia wrażenia zbędnego. Francuz posiada wyczucie optymalnego momentu do wyłożenia i odsłonięcia kolejnych kart – tak właśnie czyni, wprowadzając na przykład informację o fali samobójstw nastolatków sprzed kilkunastu lat. Niejednokrotnie zasiewa w czytelniku wątpliwości, ale, doprawdy, w taki sposób chciałby być zwodzony każdy, kto sięga po kryminał czy thriller. Bielszy odcień śmierci to z pomyślunkiem skomponowane przeciwieństwo lektur o "nadmuchanych" rozmiarach.

Przez cały czas pamiętamy również, gdzie Minier umiejscowił akcję. Pireneje w grudniu – z wszechobecną bielą, wyciągami i kolejkami – są urzekające, ale w śniegowo-lodowym oceanie kryje się także zimno, strach i czyste szaleństwo. Za konsekwentnie budowany klimat autorowi należą się wielkie brawa. Świetnym motywem jest też cała wizyta policji w Instytucie, na którą składa się obserwacja surrealistycznego i upokarzającego badania reakcji seksualnych u pacjenta, pobieżna (niestety) prezentacja niektórych morderców oraz rozmowa Servaza z Juliusem.

Jeśli ktoś teraz powie, że gatunki reprezentowane przez powieść Miniera to nie Himalaje, ani nawet Pireneje literatury, będzie miał sporo racji. Jednakże co jakiś czas pojawiają się autorzy, którzy nie tylko w pełni korzystają z – wydawałoby się – utartej już konwencji, ale wnoszą do niej nową jakość. Tak właśnie jest w przypadku Bielszego odcienia śmierci – książki niesamowicie wciągającej, na którą nie powinno się żałować ani pieniędzy, ani czasu.