Bezbronne imperium - Terry Goodkind

Brutalne piękno

Autor: Bartosz 'Doorshlaq' Grabowski

Bezbronne imperium - Terry Goodkind
W zalewie niemalże identycznych utworów z gatunku anglojęzycznego fantasy coraz trudniej znaleźć coś oryginalnego. Na szczęście ten typ literatury tworzą nie tylko koniunkturaliści pragnący zarobić na popularności różnych klonów Władcy pierścieni czy Harry'ego Pottera. Do klasyki gatunku od jakiegoś czasu zalicza się chociażby saga Miecz prawdy Terry'ego Goodkinda, w tym ósmy tom tego cyklu, zatytułowany Bezbronne imperium.

Niewątpliwie wielu czytelników pozbawiło się przyjemności obcowania z prozą Goodkinda, bowiem na pierwszy rzut oka fabuła całej serii nie prezentuje się specjalnie odkrywczo. Autor, jak tłumy przed nim, eksploatuje ograny motyw od zera do bohatera. Bohaterem sagi jest więc prosty przewodnik leśny, Richard, który wbrew swojej woli zostaje wplątany w wydarzenia, mające wpłynąć na losy świata. Potem okazuje się oczywiście, że dysponuje on wielką mocą magiczną, a wszelkie proroctwa wskazują właśnie jego na zbawcę ludzkości. Brzmi znajomo, prawda? Na tym jednak kończą się oczywistości.

Ten prosty, pozornie banalny początek rozwija się w sposób bardzo przekonujący, a wyobraźnia autora i jego ostry, potoczysty styl nie pozwalają czytelnikowi się nudzić. Świat Goodkinda naprawdę wciąga, mimo że jest mroczny i okrutny. Magia chyli się ku upadkowi, siły zła mają sporą przewagę i spychają bohaterów do głębokiej defensywy, a poza tym - mimo że każdy tom kończy się raczej optymistycznym akcentem – czytelnik ma wrażenie, że dobro tym razem przegra. W przyszłość mieszkańcy uniwersum Miecza prawdy patrzą z rezygnacją, drobne zwycięstwa poprzedzają tylko wielkie klęski, a walczy się właściwie jedynie dlatego, że nie można poddać się bez walki.

Autor manipuluje uczuciami czytelnika tworząc najpierw grono żywych, autentycznych bohaterów, których naprawdę można polubić, by potem poddawać ich tak ciężkim próbom i torturom - fizycznym i psychicznym - że można zacząć podejrzewać go o sadyzm. Głównie to – silne oddziaływanie na emocje odbiorcy, pesymizm, brak nadziei - wyróżnia sagę spośród tysięcy innych. Nie należy zapominać również o mnogości pomysłów i rozwiązań, które czynią Miecz prawdy czymś nietypowym. Ten świat żyje, ma własną fizykę i rządzi się swoimi prawami wymyślonymi przez twórcę, a nie - jak to często bywa - skądś skopiowanymi.

Bezbronne imperium to ósmy tom z planowanych jedenastu, a zarazem dowód na ewolucję cyklu. W pierwszych częściach autor skupia się bardziej na opowiadaniu samej historii, w następnych zaś potrafi chwilami sprawiać wrażenie, że wydarzenia stanowią pretekst do snucia rozważań na temat istotnych spraw (zła, wolności, totalitaryzmu itd.) bądź obserwacji socjologicznych i psychologicznych. Tym razem Richard zmuszony przez okoliczności trafia do krainy, która od lat znajdowała się w izolacji. Z powodu panujących tam praw i metod wychowawczych jej mieszkańcy wyzbyli się wszelkiego zła tak dalece, że obecnie nawet nie umieją go rozpoznać u innych, a co dopiero z nim walczyć (nie bronią się także dlatego, że według nich jakakolwiek walka też jest niedobra). Najechani przez wrogie wojska, które stosują wobec nich przemoc, sprowadzają sobie szantażem kogoś, kto umie się bić, czyli - jakże by inaczej - Richarda.

Może to wydawać się naciągane, jednak to pozory - dzięki umiejętnościom autora całość całkowicie przekonuje. Goodkind potrafi bowiem zachować równowagę między akcją a niebanalną refleksją. Bezbronne imperium to wnikliwa krytyka obojętności na zło, a także głos rozsądku w kwestiach pacyfizmu, makiawelizmu oraz kilku problemów filozoficznych z solipsyzmem na czele. Przede wszystkim jest jednak przypomnieniem, że walka bywa nieunikniona, a niechęć do przemocy może uczynić człowieka bezbronnym wobec agresji. Na szczęście twórca cyklu nie jest przy tym odpowiednikiem Paulo Coelho w fantasy i nie macha odbiorcy przed nosem wyświechtanymi, pseudointelektualnymi frazesami. Lektura skłania do samodzielnego myślenia, nie podając odpowiedzi na tacy.

Denerwować czytelnika może co najwyżej ciągłe przypominanie mu wydarzeń z wcześniejszych tomów. Autor potrafi na kilku stronach tłumaczyć, jak Richard odkrył w sobie moc, poznał swoją żonę bądź wyszedł z jakiejś opresji. Kontrowersje budzi też skłonność Goodkinda do epatowania okrucieństwem oraz przedstawiania bardzo dosadnych i szczegółowych opisów tortur czy zabijania. Nie jest to może konieczne, ale z drugiej strony przydaje powieści realizmu. W końcu mamy do czynienia z wojną. Bezbronne imperium to nie kolejna książka prezentująca ugrzeczniony i upiększony obraz świata, w tym i walki.

Wydawać by się mogło, że wobec powyższych pochwał ósma część cyklu Miecz prawdy jest dziełem ze wszech miar godnym polecenia. To prawda, o ile czytelnik będzie łaskaw przymknąć oko na zbyt oczywiste zakończenie. Goodkind najpierw wytrwale buduje przed bohaterami mnóstwo nieprzebytych - wydawałoby się - przeszkód, by nagle ni stąd, ni zowąd wprowadzić deus ex machina i na kilku stronach wyciągnąć wszystkich z tarapatów. Wygląda to tak, jakby autorowi na sam koniec zabrakło pomysłu. Całe szczęście, że wyobraźni starczyło na kilkaset wcześniejszych stron. Poza tym zarysowane wcześniej wątki każą w zniecierpliwieniu czekać na rozwiązania bardzo – jak dotąd - przemyślanej, oryginalnej i dziwnie pięknej w swej brutalności serii.