Beowulf

Kanciasta opowieść nie dla laików

Autor: Beata 'teaver' Kwiecińska-Sobek

Beowulf
Każdy student, który rozpoczyna kurs literatury angielskiej, wysłuchuje od starszych roczników przerażające historie o kuciu fragmentów Beowulfa na pamięć. Przyznam, sam język staroangielski łatwy nie jest, ale na szczęście wspaniała historia wynagradza wszelkie trudy przebrnięcia przez książkę, nawet w oryginale. Najwyraźniej autor polskiego tłumaczenia Beowulfa uznał tę trudność za warunek konieczny dobrej lektury.

Opowieść jest na tyle fascynująca, że przetrwała wieki – jest to historia heroicznego życia pewnego wojownika z plemienia Gautów, Beowulfa, który będąc w kwiecie wieku zabija potwora nękającego Duńczyków – Grendela – i jego matkę. Następnie nasz bohater zostaje królem Gautów i rządzi nimi sprawiedliwie do momentu, kiedy musi poświęcić swoje życie, żeby ratować własny lud od krwiożerczego smoka.

Sama pozycja nie jest opasłym tomiszczem – to zaledwie 116 stron wraz z przypisami. Książka zaczyna się lakonicznym wprowadzeniem na temat genezy poematu i jego ogólnikowego streszczenia. Nie znajdziemy tam jednak żadnych dokładnych informacji na temat tłumaczenia – czy jest to przekład ze staroangielskiego, czy może z angielskiego (i czyjego autorstwa), czy przeznaczono tę pozycję dla wąskiego grona entuzjastów, czy może jako pomoc naukową dla studentów filologii. Za to dowiemy się, że na kanwie tej opowieści powstały dwa filmy. Z podtytułu możemy także wyczytać, że jest to bardzo unikatowe dzieło, czyli mamy tu zabiegi mające zainteresować przeciętnego pożeracza literatury. Jednak treść nie zachęca zwykłego, szarego czytelnika do głębszej znajomości z naszym rycerskim Beowulfem. Dlaczego?

Pominę błędy redaktorskie, takie jak braki spójników i znaków przestankowych, bo być może wynikają z błędów w oryginale, a poprawienie ich mogło się kłócić z ideą przekładu. Chodzi mi o brak płynności tekstu – poemat o Beowulfie, który po angielsku brzmi jak wspaniała pieśń, po polsku brzęczy i grzechocze jak zepsuta zabawka. Zachowano, co prawda, oryginalny podział wersów, ale ponieważ w polskiej wersji aliteracji doczytać się nie sposób, to zapis ten mija się raczej z celem. Jest tylko charakterystycznym udziwnieniem, którego laik nie zrozumie. Zupełnie jak średniowieczny rysunek na okładce, który ma tyle wspólnego ze Skandynawią, co smok z jaszczurką.

Co więcej, mamy tu przykład rażącej niekonsekwencji autora tłumaczenia – mimo że stara się trzymać pierwowzoru, nawet za cenę poprawności i czytelnego przekazu, to podnosi rękę na oryginalne imiona. I tak oto Hrothgar został Hrodgarem, Scyld - Skildem, itp. Nie za bardzo rozumiem po co ta kosmetyczna zmiana. Przecież nikt tego nie będzie recytował na głos, więc argument o spolszczonym brzmieniu jest raczej kiepski. Tym bardziej, że jest to zapis wymowy współczesnej angielszczyzny, nie staroangielskiej. Dodatkowo, oryginalne ylfe zostało przetłumaczone jako sylfowie. Dziwne, zawsze uważano to za synonim elfów i tak tłumaczą je wszelkiej maści glosariusze, ponieważ sylfy zostały po raz pierwszy ukute dopiero w średniowieczu przez Paracelsusa. Ale co tam, to tylko jakieś 500 lat poślizgu.

Podczas całej lektury prześladowała mnie myśl, że można to było przedstawić w bardziej przystępny sposób. Miałam przed oczyma Annę Inn w grobowcach świata i serce mi się krajało, kiedy czytałam koślawe zdania w stronie biernej. Ach, jakaż wspaniała opowieść, co za potencjał poszatkowany na drobne kawałeczki i zszyty niewprawnie grubą nicią! Zdania bierne widać weszły autorowi w nawyk, bo używa ich nawet w przypisach zapominając, że nie są one zbyt naturalne ani zgrabne w języku polskim. Treść przypisów również zostawia dużo do życzenia, bo przypominają one raczej notatki studenta niż rzetelne dopełnienie tej niełatwej przecież lektury.

Na pocieszenie dodam tylko, że to pierwsze tłumaczenie Beowulfa na polski. Wcześniej entuzjaści mieli do wyboru czytanie wersji staroangielskiej lub we współczesnej angielszczyźnie. Teraz więc, kiedy szlak został już przetarty, pozostaje nam jedynie czekać na artystę, który wypoleruje ten tekst i wypieści go tak, aby współcześni Polacy mogli w pełni delektować się tą wspaniałą historią.

Lekturę polecam pasjonatom literackich staroci, tolkienistom i studentom filologii. Dla początkujących miłośników fantasy tekst może okazać się zbyt surowy i trudny w odbiorze.