» Recenzje » Battle Chasers #6-9

Battle Chasers #6-9


wersja do druku

Koniec bitwy

Redakcja: Michał 'ShpaQ' Laszuk

Battle Chasers #6-9
Koniec to za dużo powiedziane. Ciosy przestały padać, ale w powietrzu słychać brzęk stali. Świat zamarł. Nie ma zwycięzców, ani pokonanych. Są tylko czytelnicy pozostawieni samym sobie po dziewiątym zeszycie serii Battle Chasers. Joe Madureira, człowiek odpowiedzialny za całe przedsięwzięcie, bez żenady stwierdził, iż projekt traktował jako przyjemny sposób spędzania wolnego czasu i w 2001 roku zrobił sobie wolne. Pomimo westchnień wiernych fanów raczej nie zanosi się na reaktywację tytułu i rozwiązanie choćby kilku spośród rozpoczętych wątków. Niestety, w ostatnim, dziewiątym zeszycie autor żegna się tradycyjnym: "do zobaczenia", ale tego otwartego zakończenia nie można uznać za celowy zabieg. Co zatem pozostawił po sobie Mad oprócz materiału na kolekcjonerskie wydanie w twardej oprawie?

Chyba przede wszystkim swoją legendę. Czy także rozpoznawalny styl - trudno wyrokować. Battle Chasers od samego początku, dzięki przerysowanym i nadnaturalnie rozwiniętym postaciom oraz pretekstowej fabule służącej głównie do prezentowania wdzięków głównej bohaterki oraz kolejnych apokaliptycznych zmagań, budził lekko drwiące uśmiechy. Drwiny może i zasłużone, lecz należące się zatem również ogromnej rzeszy produkowanych taśmowo amerykańskich zeszytówek i tłuczonych w nieziemskich nakładach mang o wielkookich seksbombach. Jedyna wina Joe Madureiry polegała na tym, iż czerpał pełnymi garściami z obu tradycji, z lekkim wskazaniem na wschodnie inspiracje. Z połączenia obu pierwiastków otrzymał mieszankę
rozbuchaną, ale konsekwentnie utrzymaną w - wyznaczonych heroiczną konwencją - ramach. Źli byli złymi, a podupadli na duchu dobrzy otrzymywali szansę powrotu na ścieżkę bohaterstwa.

Niestety, nawiązanie do pulpowej mangi w sferze scenariusza niesie ze sobą pewne zagrożenia. Podstawowym, którego niestety nie udało się w pełni uniknąć, jest ryzyko utknięcia na mieliźnie nadmiernie rozbudowanej fabuły. Tymczasem uniwersum Battle Chasers zapełniło się hordami bohaterów w tempie godnym samego Masashi Kishimoto, ojca Naruto. Rzecz w tym, iż słynny mangaka ma dziesiątki tomów na rozwiązywanie (lub przeciąganie w nieskończoność) poszczególnych wątków, a Madureira musiał się streszczać. Do streszczania się jednak nie kwapił, więc dziewięć zeszytów przyniosło więcej pytań niż odpowiedzi. Nie trzeba dodawać, iż do starych znaków zapytania dołączyły nowe.


Co ciekawe, z upływem czasu autor zaczął dystansować się do swojego dzieła. Pierwsze oznaki w postaci niezależnego epizodu ręki Adama Warrena pojawiły się już w części szóstej. Końcowe plansze tej odsłony poświęcono historyjce o początkach złodziejskiej kariery Moniki. Epizod wyróżnia się humorystycznym ujęciem tematu oraz uproszczonym rysunkiem, pełnym charakterystycznych dla mangowej dynamiki kresek. Zapewne takie fanowskie wstawki mogłyby pełnić funkcję stałego elementu kolejnych części, gdyż Monika (wraz z Garrisonem) powracają w alternatywnym wydaniu w zeszycie ostatnim. Tym razem Warren postawił na humor z lekkim zabarwieniem erotycznym, mocno nawiązując do atrybutów, które w dużej mierze przyciągały fanów Battle Chasers. Zresztą od tego typu żartu, opierającego się na delikatnie karykaturalnym przedstawieniu głównych postaci, nie stronił sam Madureira. Jeśli dodać do tego stylizowaną na pamiętnik małej dziewczynki komiczną planszę otwierającą zeszyt ósmy oraz zamieszczane w charakterze dodatków szkice autora, otrzymujemy komiks, który od japońskich krewniaków dzieli wyłącznie niezbyt egzotycznie brzmiące nazwisko twórcy.


Przyznam, wychodząc z cienia, iż nie należałem do zdeklarowanych fanów "czejsersów". Męczył mnie szowinistyczny klimat i cierpienia głównej bohaterki poświęcającej się dla pobudzania wyobraźni nastoletnich fanów. Ale z upływem czasu, jak to z każdą komiksową telenowelą bywa, wciągałem się powolutku w historię Gully, Calibretta i innych sympatycznych stworzeń powołanych do życia przez Joe Madureirę. Przyjemnie było również śledzić zmiany w kresce oraz podejściu autora do bohaterów. Wygląda na to, iż trochę mi szkoda, że to już koniec, a dziewięć zeszycików nie doczeka się na półce dziesiątego braciszka lub siostrzyczki. Ale, cóż pozostaje? Chyba tylko...

*Westchnienie*
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria

Battle Chasers #6
Battle Chasers #6
Battle Chasers #6
Battle Chasers #6

5.0
Ocena recenzenta
5.3
Ocena użytkowników
Średnia z 5 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 2
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Battle Chasers #6
Scenariusz: Joe Madureira
Rysunki: Joe Madureira
Wydawca: Mandragora
Data wydania: maj 2006
Liczba stron: 24
Format: 17x26 cm
Oprawa: miękka, kolorowa
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Cena: 5 zł



Czytaj również

Battle Chasers #3-5
Dekalog fana
- recenzja
Battle Chasers #1-2
Liczy się rozmiar
- recenzja
Battle Chasers: Nightwar
JRPG w zachodnim wydaniu
- recenzja
Deadpool Classic #1
Szalone lata 90-te
- recenzja
Street Fighter
Bez "fatality"
- recenzja

Komentarze


~maryja 7

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Nie mogę znieść tej kreski!!! Po prostu mi nie pasuje. Treść też nie jest najlepsza. Oceniłbym na 2.
08-03-2009 21:02

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.