» Recenzje » Bastiony Mroku

Bastiony Mroku

Bastiony Mroku
Cykl Koło Czasu u wielu miłośników prozy Roberta Jordana budzi lawinę emocji. Przez ćwierć wieku z początkowo prostej historii przerodził się w wielowątkową, nakreśloną z nieokiełznaną wyobraźnią, epicką sagę. Gdy autor zmarł, schedę po nim przejął Brandon Sanserson, aby na podstawie notatek Jordana dokończyć serię. W Pomrukach burzy perfekcyjnie skopiował styl poprzednika, a w Bastionach Mroku wzniósł się na jeszcze wyższy poziom.

Koło Czasu obraca się, a Wieki nadchodzą i mijają, pozostawiając wspomnienia, które stają się Legendą… wokół alabastrowej iglicy zwanej Białą Wieżą zerwał się wiatr. Wiatr ten nie był prawdziwym początkiem. W obrotach Koła Czasu nie istnieją początki ani zakończenia. Niemniej był to jakiś początek.

Ostatnia Bitwa jest coraz bliżej, Czarny gromadzi swe siły, natomiast sprzymierzeńcy kroczący pod znakami Randa al’Thora, Smoka Odrodzonego, przygotowują się do ostatecznego starcia, po którym świat prawdopodobnie przestanie istnieć. Rand, oczyściwszy w poprzednim tomie saidnina (męskie źródło mocy), pozbywszy się szaleństwa wynikającego ze skazy mocy i uciszywszy w swej głowie głos obłąkanego Lewisa Therina, wreszcie może w pełni panować nad emocjami. Perrin Aybara przy wydatnej pomocy charakternej żony Faile dowodzi wciąż rosnącymi w siłę oddziałami oraz zawiera wielce zaskakujące sojusze. Mat Cauthon wraz z bardem Thomem i wiekowym zwiadowcą o tajemniczej proweniencji wyrusza w kierunku Wieży Ghenei, by uratować Aes Sedai Moiraine. W Białej Wieży Egwene, obecnie przywódczyni wszystkich Ajah, prowadzi negocjacje, podpisuje kolejne traktaty i realizuje konsekwentnie plan wykrycia Przeklętej, która ukrywa się w jej siedzibie. Elayne zaś zasmakowała w królewskiej władzy i okazała się wytrawnym homo politicus oraz godną następczynią matki. A to tylko najważniejsze wątki powieści…

O ile w Pomrukach burzy Sanderson myślał i pisał jak Jordan, to drugi tom przynosi zmiany, które wyszły książce na korzyść. Po pierwsze, nowy autor ograniczył wieloakapitowe opisy miejsc i postaci, pełne szczegółów stroju i wyglądu (nieustannie powtarzające się w przypadku heroin określenie "łono", które wzbudzało we mnie zawsze uśmiech rozbawienia, zostało ograniczone do minimum). I chwała mu za to. Po drugie – Sanderson rozbudował sceny batalistyczne, kreśląc je w nieco eriksonowskim stylu, z epickim rozmachem, lecz zarazem ujmując w nich brutalną i okrutną rzeczywistość. To nie są zmagania nieśmiertelnych herosów, lecz mordercza walka, w trakcie której każdy może zginąć. Po trzecie zaś, pisarz uczynił sceny dramatyczne znacznie bardziej wyrazistymi poprzez sterylne obcięcie wszelkich zbędnych słów. Jedno krótkie zdanie zapada głęboko w pamięć, nie obciążone zbędnymi ozdobnikami.

Natomiast sama historia toczy się w klasycznych, jordanowskich realiach. To znajomy, dopracowany w każdym szczególe świat, z mnogością społeczeństw ukształtowanych na podobieństwo dawnych kultur (Japonia, antyczna Grecja, Bliski Wschód, starożytny Egipt) lub okresów historycznych (królestwa zainspirowane średniowieczem sąsiadują z tymi odzwierciedlającymi okres renesansu, baroku bądź odrodzenia) czy też będących wariacją na temat rozmaitych fantastycznych uniwersów (Aielowie przypominający Fremenów z Diuny). Równie rozbudowany jest bestiariusz: na kartach powieści pojawiają się ludzie-węże, ludzie-lisy, tudzież wynaturzone istoty służące Czarnemu, których imię brzmi – legion.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Wielce skomplikowany jest system magii. Rozmaite są sposoby jej manifestacji, zależne od tego, kto ją stosuje. Mamy podział na saidara i saidina – domeny, którymi władać potrafią tylko mężczyźni lub wyłącznie kobiety; hermetyczną specyfikację, zależącą od konkretnej kultury; arkana nikomu nie ujawniane i pozostające jedynie w świadomości danej grupy wtajemniczonych. Czytelnik pozna rozliczne ścieżki, jakimi władający mocą może podążać zarówno w świecie rzeczywistym, jak i ponadnaturalnym: Świat Snów dostępny kobietom, perrinowe Wilcze Sny, miejsca zawieszone w czasie i przestrzeni, portale umożliwiające przejścia pomiędzy światami. Proroctwa, wizje, prekognicja, telepatia – bogactwo wyobraźni Jordana (a po części Sandersona) eksploduje. Dodawszy do tego przebogate instrumentarium magiczne, otrzymamy wspaniałą mozaikę, która u osoby nieobznajomionej z realiami cyklu może spowodować szok poznawczy, lecz dla wiernych admiratorów twórczości Jordana będzie wyrafinowaną i z dawna oczekiwaną ucztą.

Magia jest również dopełnieniem charakterystyki każdego z pojawiających się w Bastionach Mroku bohaterów. A ci nakreśleni są mocnymi pociągnięciami pióra i mimo że każda kreacja stanowi kliszę najbardziej kanonicznych w fantasy wizerunków, to jednak w owe już mocno strupieszałe konwencje Jordan i Sanderson tchnęli zupełnie nową jakość. Co więcej – bohaterowie ewoluują, tak iż ogromna przepaść dzieli tych, których poznaliśmy na kartach pierwszego tomu, od tych, z jakimi mamy możność obcować w części trzynastej. To nie jest już gromadka zastraszonych nastoletnich wieśniaków, wkraczających w wielki, nieznany i pełen grozy świat, lecz doświadczeni gracze sterujący owym uniwersum.

Liczba postaci pierwszo-, drugo- i trzecioplanowych może wywołać panikę, gdyż wydaje się niemożliwością, aby zapamiętać ich wszystkie miana po jednorazowej lekturze. Na szczęście w Bastionach Mroku Sanderson nie wprowadza zbyt wielu nowych bohaterów, a jedynie doszlifowuje wizerunki tych już znajomych. W każdym przypadku czyni to z niezwykłą pieczołowitością, lecz nie są to zmiany przełomowe, a raczej płynna konsekwencja wydarzeń z poprzedniego tomu. Rand, doznawszy objawienia na Grzbiecie Smoka, musi przewartościować dotychczasowe myśli i czyny. Zresztą ów spiritus movens całego cyklu w trzynastym tomie pojawia się dość rzadko, kreowany nieco na wzór Mesjasza, którego pojawianiu się towarzyszą ponadnaturalne wydarzenia. Jest bardziej ideą wypisaną na sztandarach, hasłem zagrzewającym do walki, niźli rzeczywistym człowiekiem. Natomiast dwaj jego towarzysze, Perrin i Mat, mają okazję wykorzystać wszystkie swe atuty i stanąć twarzą w twarz z przeznaczeniem. Ten pierwszy – uosobienie spokoju i solidności, ukrywający swe emocje pod maską niezbyt rozgarniętego osiłka, lecz, jeśli trzeba, umiejący być błyskotliwym strategiem, taktykiem i politykiem – będzie musiał pogodzić się ze swym wewnętrznym dualizmem: byciem jednocześnie wilkiem i człowiekiem. Mat zaś (mój zdecydowany ulubieniec), ów lekkoduch, hazardzista i bawidamek wciąż uciekający przed swym przeznaczeniem (i małżonką), przekona się, jak głęboki mrok ukrywa otchłań jego duszy, i przecząc swej osobowości, stanie przed koniecznością największego poświęcenia. Cóż, w końcu bycie ta’veren (osobą wywołującą zmiany w osnowie rzeczywistości) zobowiązuje.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Równie ważne jak męscy bohaterowie (a momentami nawet ważniejsze) są w powieści heroiny. O tym, iż zajmują one równoprawną pozycję, ba – częstokroć nawet przewyższają mężczyzn inteligencją, czytelnik mógł się przekonać już we wcześniejszych tomach. Teraz, gdy najważniejsze protagonistki osiągnęły już swoje cele, posiadając wielką władzę, mogą rozwijać swe talenty. Egwene, wreszcie przekonana o mocy, którą włada, wydaje decyzje, o jakich wcześniej bałaby się nawet pomyśleć (częstokroć sprzeczne z planami Randa), Elayne dyryguje monarchami, a Nynaewe, ta ikona feminizmu, przeżywa nietypowe dla niej emocje, wciąż zawzięcie walcząc już nie tylko o swe przekonania, ale i pragnienia.

Pozytywni bohaterowie zajmują w trzynastym tomie zdecydowanie wyeksponowane pozycje. O sojusznikach Czarnego dowiadujemy się bardzo niewiele. Owszem, nadal snują sieć spisków i przygotowują się do ostatecznego starcia, ale non plus ultra. Bardzo mi brakowało Przeklętych – owej ciekawie stworzonej grupy wyznawców mroku – gdyż każdy z nich miał własną, niekiedy dramatyczną historię, ich motywacje zaś daleko wykraczały poza proste czarno-białe ramy. Zresztą nie tylko brak ich obecności mi doskwierał. O wielu wcześniej pierwszoplanowych postaciach dostajemy teraz jeno garstkę wybiórczych informacji.

Jedyną kwestią, która mnie irytowała podczas lektury (choć w minimalnym stopniu), była skłonność autora do łączenia postaci w pary i to czasami na zasadzie deus ex machina, tak jakby Sanderson – idąc w ślady Jordana – uznał, iż bohaterowie nie mają prawa istnieć jako samodzielne jednostki i koniecznie trzeba im znaleźć drugą połówkę. Tak, aby żyli razem szczęśliwie i długo (a przynajmniej do czasu Tarmon Gai’don). Natomiast ku memu ukontentowaniu na karty powieści powróciły postacie, o których myślałam, iż są bezpowrotnie stracone (znów ta iście eriksonowska maniera przywracania do życia), i choć ich wątki zostały gwałtownie urwane, to istnieje szansa, iż w finale odegrają one znaczącą rolę. Zresztą owo przerywanie kolejnych epizodów w najciekawszym momencie, plus finalny cliffhanger, jest dla Bastionów… charakterystyczne, zgodne z przypadłością środkowych tomów, będących pomostem pomiędzy początkiem powieści a jej zakończeniem. Bowiem Sanderson pisze tak naprawdę trylogię – monumentalne zamknięcie całego cyklu rozbite na trzy rozdziały. A wszystko wskazuje na to, iż końcówka tej historii rozegra się w ogniu i krwi, na skalę Tytanomachii czy pogromu Gigantów. I na owo grande finale czekam z ogromną niecierpliwością.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Będąc niereformowalną miłośniczką Koła Czasu, mam świadomość, iż moja ocena Bastionów Mroku będzie kwintesencją subiektywności. Po prostu – bardzo lubię styl Jordana (i mimikrę Sandersona). I choć mam świadomość rozlicznych niedociągnięć tej historii, pewnej jej przewidywalności (choć w granicach aprobowanych), nadmiernego mnożenia wątków i komplikowania ich do wartości maksymalnych, wprowadzania na scenę takiej liczby bohaterów, iż w pewnym momencie bez spisania długiej listy ich imion, czytelnik może się pogubić, czy wreszcie często padających zarzutów, iż ta epopeja fantasy zaczyna niebezpiecznie ocierać się o telenowelę – to sentymentalnie i emocjonalnie wystawię wysoką notę.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
9
Ocena użytkowników
Średnia z 2 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 2
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Bastiony mroku (Towers of Midnight)
Cykl: Koło czasu
Tom: 13
Autor: Robert Jordan, Brandon Sanderson
Tłumaczenie: Jan Karłowski
Wydawca: Zysk i S-ka
Data wydania: 28 kwietnia 2014
Liczba stron: 1188
Oprawa: miękka
Format: 140x205 mm
ISBN-13: 978-83-7506-944-0
Cena: 49 zł



Czytaj również

Porozmawiajmy o fan fiction. Część 3
Po co właściwie ludzie piszą fiki? Pytanie o motywacje
Pamięć Światłości
Matka wszystkich bitew
- recenzja
Pomruki burzy - Robert Jordan, Brandon Sanderson
Pogrobowe grand finale
- recenzja
Warkocz ze Szmaragdowego Morza
Sanderson w stylu baśniowo-przygodowo-prześmiewczym
- recenzja
Zaginiony metal
Godne pożegnanie z Drugą Erą Zrodzonego Z Mgły
- recenzja
Rytm wojny. Tomy 1 i 2
Potęga nauki
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.