07-04-2013 13:21
Baldur's Gate - mój pierwszy i chyba ostatni raz (nie wliczając EE)
W działach: mini-felieton, Gry, MMO | Odsłony: 109
Wszystko idzie do przodu. Moja kolekcja złożona z BG I i II (wraz z dodatkami) leży sobie na półce zepsuta, więc korzystając z chomikujpodobnych stron uzupełniłem porysowane płyty i postanowiłem znów pójść w tan z tą cudowną, przesiąkniętą odpowiadającym mi klimatem, grą. Ostatni raz to również, ale powiedziałbym, że bliski pierwszemu. Dlaczego? Bo znów mam kogoś, kogo nigdy nie miałem, bo postaci inne, bo zainstalowałem Trilogy, bo wreszcie wiem co, gdzie, jak i po co, bo moja główna postać nie jest przegięta i się od reszty nie odróżnia, bo... Kolory, w jakie ubiera się Khalid i Jaheira wreszcie mi odpowiadają. A nie jak 9-8 lat temu, że farbuję ich łachy w kolorowe, wręcz błazeńskie, ciuszki.
Moja mała kompania:
1. Velo półelf bard (taki tam leśny śpiewaczek)
2. Khalid
3. Coran (wcześniej Imoen; nigdy go wcześniej, o dziwo! nie miałem)
4. Jaheira
5. Viconia
6. Xan
Gra mi się świetnie. Nie żałuję nawet, że mój system operacyjny nie jest najświeższy (nie chce mi się wybitnie instalować jakiejś Visty...).
Ale wróćmy do gry. Drużynka się uzupełnia. Nie przeszkadza mi, że nie mam kuli ognistej, wrogowie padają szybko, czasem ktoś zalicza zgon, choć gram na normalnym poziomie.
Dobra rozgrywka pięknie kończąca całą przygodę z produktem (aż ciężko tak nazwać coś, przy czym się tyle spędziło czasu).
Powiedziałbym, że cała kolekcja ma dla mnie szczególną wartość kolekcjonerską i sentymentalną.
Przyrównałbym to wręcz do płyty z muzyką.
Najbardziej mnie denerwuje, gdy ktoś uważa, że granie w RPG, D&D, MMO, albo coś na ten kształt nie rozwija, nie ma żadnej wartości dla rozwoju jednostki, że jest niepotrzebne. Spotkałem się nawet z... "Teorą spiskową", podług której elektrownie mają cichą umowę z producentami gier. Że chodzi tutaj wyłącznie o większe zżeranie prądu...
Powiedziałem, że bliski pierwszemu ten "raz". Otóż stwierdzam śmiało z perspektywy osoby dorosłej, że rozrywka, jaką jest (przykładowo) Baldur - nie jest marnotrastwem. Czuję satysfakcję grając w to mając dwadzieścia parę lat. I choć obiecuję sobie, że to ostatni raz, to nie spoglądam matce w oczy całkiem wolny tak, nie widzę też żadnej szklanki wody czy ołowianej chmury...
Moja mała kompania:
1. Velo półelf bard (taki tam leśny śpiewaczek)
2. Khalid
3. Coran (wcześniej Imoen; nigdy go wcześniej, o dziwo! nie miałem)
4. Jaheira
5. Viconia
6. Xan
Gra mi się świetnie. Nie żałuję nawet, że mój system operacyjny nie jest najświeższy (nie chce mi się wybitnie instalować jakiejś Visty...).
Ale wróćmy do gry. Drużynka się uzupełnia. Nie przeszkadza mi, że nie mam kuli ognistej, wrogowie padają szybko, czasem ktoś zalicza zgon, choć gram na normalnym poziomie.
Dobra rozgrywka pięknie kończąca całą przygodę z produktem (aż ciężko tak nazwać coś, przy czym się tyle spędziło czasu).
Powiedziałbym, że cała kolekcja ma dla mnie szczególną wartość kolekcjonerską i sentymentalną.
Przyrównałbym to wręcz do płyty z muzyką.
Najbardziej mnie denerwuje, gdy ktoś uważa, że granie w RPG, D&D, MMO, albo coś na ten kształt nie rozwija, nie ma żadnej wartości dla rozwoju jednostki, że jest niepotrzebne. Spotkałem się nawet z... "Teorą spiskową", podług której elektrownie mają cichą umowę z producentami gier. Że chodzi tutaj wyłącznie o większe zżeranie prądu
Powiedziałem, że bliski pierwszemu ten "raz". Otóż stwierdzam śmiało z perspektywy osoby dorosłej, że rozrywka, jaką jest (przykładowo) Baldur - nie jest marnotrastwem. Czuję satysfakcję grając w to mając dwadzieścia parę lat. I choć obiecuję sobie, że to ostatni raz, to nie spoglądam matce w oczy całkiem wolny tak, nie widzę też żadnej szklanki wody czy ołowianej chmury...