BLAME!
W działach: recenzje, komiksy, inspiracje | Odsłony: 136
BLAME!
by Nihei Tsutomu
Nie jestem otaku. W gruncie rzeczy anime i mangę uważam za morze tandety i kiczu, w dodatku absolutnie niestrawne dla ludzi zachodu. Dlatego ten wpis nie jest wpisem o mandze. To jest wpis o jednym z najlepszych komiksów, jakie miałem w życiu przyjemność czytać. Tak - BLAME! jest tak dobry, że nazywanie i rozpatrywanie go li tylko jako "jedną z wielu mang" byłoby po prostu niesprawiedliwe, bo albumy zasługują na to, żeby postawić je na jednej półce ze "Szninklem", "Thorgalem", czy komiksami Sandovala.
Nie piszę więc o mandze. Piszę o świetnym komiksie.
BLAME! jest stosunkowo nową produkcją. Dziesięć grubych tomów zaczęło powstawać w 98 roku. Była to pierwsza poważna produkcja Nihei Tsutomu, autora do tej pory nie wyróżniającego się z tłumu "młodych zdolnych" twórców.
MAYBE ON EARTH
MAYBE IN THE FUTURE
BLAME! wrzuca czytelnika od razu na głęboką wodę. Wciąga i nie odpuszcza, od pierwszej strony pierwszego albumu aż do samego końca.
Oto główny bohater. Małomówny (do ekstremum) Killy (japończycy wymawiają to jakoś tak: "ki-ri-ri"). Wędruje samotnie po zrujnowanym, opuszczonym Mieście (The City), gargantuicznym świecie-mieście, składającym się z niezliczonej liczby pięter. Żeby zdać sobie sprawę z niewyobrażalnych rozmiarów tej konstrukcji wystarczy powiedzieć, że ta nie tylko wchłonęła w pewnym momencie księżyc. Znajduje się w niej także m.in. "pokój" wielkości... Jowisza (ok. 143,000km).
Miasto jest nieustannie naprawiane i rozbudowywane według bezsensownego, chaotycznego planu Konstruktorów. Robotów wszelkich kształtów i rozmiarów których jedynym zadaniem jest wieczna konstrukcja Miasta.
Kolejne poziomy Miasta oddzielone są prawie niezniszczalną megastrukturą, przez którą teoretycznie nie da się przebić, a każdy, kto tego spróbuje musi przygotować się na atak tajemniczych istot zwanych Safeguards. Ich zadaniem jest m.in. nie dopuścić do migracji ludzi między kolejnymi poziomami.
Miasto jest puste. Toczy je zmutowane robactwo, odległe od siebie, mniejsze i większe ludzkie osiedla różnią się poziomem technologicznym i kulturowym a nawet cechami genetycznymi żyjących tam ludzi (można spotkać olbrzymów i karłów, a nawet klony). Gdzieniegdzie zakładają swoje gniazda "silikonowe istoty" - rasa wroga wszystkim innym mieszkańcom Miasta. Mutanci, potwory, tajemnicze, cyfrowe istoty potrafiące manifestować się w świecie fizycznym...
Świat BLAME! jest niesamowity i oryginalny i proste określenia jak cyber czy postapo nie wyczerpują nawet połowy jego potencjału.
GRAVITATIONAL BEAM EMMITER
Jednym z kluczy do fabuły jest mała, niepozorna ale niesamowicie potężna broń, w której posiadaniu znajduje się Killy: Gravitational Beam Emmiter. Promień energii wystrzelony z tego "małego pistolecika" wystarczy, żeby zdewastować otoczenie, zniszczyć setki i tysiące kilometrów Miasta i... przebić megastrukturę, pozwalając bohaterowi na wspinanie się na coraz wyższe piętra Miasta.
Postrzegany przez napotkanych osobników jako starożytny i wszechpoteżny artefakt GBE często staje się obiektem pożądania różnych grup, co zazwyczaj kończy się bardzo źle dla wszystkich zaangażowanych.
Killy podróżuje w poszukiwaniu ludzi posiadających mityczny Terminal Net Gene - genów pozwalających na wyświetlanie obrazów na siatkówce oka. TNG pozwoliłoby ludziom na dostanie się do Netsphere - wirtualnej rzeczywistości dzięki której można by znów kontrolować morderczych Safeguards i pogrążonych w wiecznej, milczącej pracy Konstruktorów.
MEGASTRUCTURES
O fabule można by pisać i pisać. To bardzo dobre science-fiction poruszające wątki trans-humanizmu. Jest tu też dużo cyberpunka doprowadzonego do punktu, gdzie czasami nie da się odróżnić człowieka od maszyny. Śmiało można powiedzieć, że chwilami Nihei stylizuje opowieść na sagę... fantasy. Wysposaża swoich bohaterów w potężne, elektroniczne różdżki i daje im moce równe czarnoksięskim, jednak zawze wywodzące się z technologii. Są zaskakujące zwroty akcji, są momenty poruszające wyobraźnię, jest miejsce na mowę obrazu - dialogów jest w BLAME! stosunkowo mało, są całe rozdziały (zresztą chyba najlepsze), w których nikt nie wypowiada ani słowa.
Ale głównymi zaletami komiksu jest jego styl graficzny i prawdziwy główny bohater: ogromne konstrukcje.
Styl BLAME! daleko odbiega od znanych wszystkim łagodnych, wycyzelowanych, sterylnych linii jakich pełno w mandze. Rysunki tuszem tworzone przez autora są często brudne, zamazane, dynamiczne, szkicowe. Niektóre koncepty przywodzą na myśl dzieła H.R.Gigera lub Beksińskiego.
Wiele kadrów wypełniają po prostu obrazy opuszczonego, gigantycznego Miasta. Budynki w budynkach, schody donikąd, oświetlone chodniki, wąskie korytarze, odległe sufity, kable prowadzące znikąd donikąd.
A za każdym zakrętem może czaić się odkrycie, jakaś nowa niesamowitość, może jakaś nowa, ciekawa społeczność, może morderczy wróg... Takiego klimatu prózno szukać we współczesnym komiksie.
MANGA CZY KOMIKS
Trudno szukać w BLAME! typowych, "japońskawych" zachowań bohaterów. Są oni tak odczłowieczeni, tak transhumaniczni, że nie ma żadnego problemu w odbiorze treści przez przeciętnego, nie znającego japońskiej kultury czytelnika. Konstrukcja fabuły jest wyzwolona ze schematów, jedynie czasami jakiś character concept, albo pojedyncze rozwiązanie przypomina nam, że autor jest japończykiem, co dla mnie jest ogromnym plusem.
Co ciekawe, BLAME! do cna pozbawiony jest jakiegokolwiek erotyzmu. Ciało to "mięso". Bohaterowie często tracą kończyny, albo nawet całe ciała i funkcjonują dalej. Ewentualna nagość jest naturalistyczna i wręcz nudna.
Całość - powala.
Wiele razy wracałem i będę wracał do historii o podróży Killy'ego. Zauważyłem, że nawet wśród zaprzysięgłych fanów mangi i anime seria BLAME! jest mało znana, co tylko potwierdza moje podejrzenia o epidemii kiczu i bezguścia szerzącej się wśród niektórych otaku.
BLAME! polecam nie tylko fanom mangi, nie tylko fanom cyberpunku i science-fiction. Polecam BLAME! wszystkim fanom dobrego komiksu, a szczególnie tym, którzy do tej pory pogardzali japońskim komiksem, nie wierząc, że znajdą tam coś dla siebie.