Avangarda 8

Autor: Jakub 'Urko' Skurzyński

Avangarda 8
Tegoroczna Avangarda była moją trzecią, dlatego sądzę, że warto odwołać się do poprzednich edycji i przyjrzeć się temu konwentowi z szerszej perspektywy

To, co na pewno rzuca się w oczy, to uwaga, z jaką organizatorzy wysłuchują krytyki i opinii konwentowiczów, a także skuteczność, z jaką wyciągnięte wnioski wprowadzają w życie. Avangarda konsekwentnie poprawia swoje błędy i nawet jeżeli pojawiają się nowe zgrzyty (jak chociażby szkoła noclegowa Avangardy 007), to po roku nie ma po nich śladu. Co prawda czasami złej famy i jej przykrych skutków nie da się uniknąć (patrz frekwencja, która była niższa od ubiegłorocznej), ale o tym napiszę dalej. Ważne, że czynnik ludzki po stronie organizacji działa coraz lepiej i nawet dramatyczny apel głównego koordynatora z 2011 roku, w którym - z powodu poważnych braków kadrowych - wzywał warszawski fandom na pomoc, w tym roku okazał się nieaktualny, bo stowarzyszenie Avangarda poradziło sobie i z tą, zdawać by się mogło nieuleczalną, bolączką środowiska fanowskiego w stolicy.

Program tegorocznej Avangardy mogę bez wahania uznać za udany. Nie odbyły się raptem dwie prelekcje (w tym jedna ze względu na brak publiczności), poziomem nie odbiegał od czołówki polskiej ligi konwentowej. Kilka osób zgłaszało jedynie problemy z poustawianiem poszczególnych atrakcji w określone ścieżki programowe, przez co dwie prelekcje o podobnym targecie lub wręcz podobnej tematyce odbywały się równocześnie, zmuszając słuchaczy do podejmowania dramatycznych wyborów.

Problem szkoły noclegowej udało się rozwiązać, moim zdaniem, optymalnie. Z odległego o jakieś osiem kilometrów liceum na Ochocie sleep roomy przeniosły się do podstawówki znajdującej się tuż obok stacji metra Służew i przystanku kursującego co 15 minut autobusu, którym można było szybko dotrzeć na teren konwentu. Dzięki temu lokalizacja imprezy na odległym Ursynowie, na terenie kampusu Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, nie była aż tak uciążliwa. Podobnie ubiegłoroczny problem braku otwartego dla konwentowiczów bufetu zniknął za sprawą powszechnie chwalonego - acz otwartego o dziwnych godzinach - taniego punktu gastronomicznego przy wewnętrznym dziedzińcu budynku.

Sam obiekt goszczący Avangardę niestety nie zmienił swoich właściwości i ciągle był o wiele za duży jak na te 1200 uczestników konwentu, co w połączeniu z dużym rozsianiem sal programowych znów dawało smutny i senny efekt pustych korytarzy, po których można było błądzić i wędrować, nie spotykając żywej duszy. Atmosfera konwentu bardzo dużo na tym straciła, a dodatkowym demotywatorem był wszechogarniający, ponadtrzydziestostopniowy upał, za który po części odpowiadała niedziałająca tak, jak należałoby spodziewać się po tak nowym budynku, klimatyzacja. Jeżeli założymy, że spadająca frekwencja jest skutkiem zgrzytów z poprzedniej edycji i wrażenia pustek na korytarzach, to za rok konwentowiczów może być jeszcze mniej - i wtedy na pewno przydałoby się zamienić lokalizację na coś mniejszego, żeby tchnąć w Avangardę starego ducha rodem z Zespołu Szkół im. Agnieszki Osieckiej na Pradze.

Na rangę imprezy dobrze wpłynęła obecność aż dwóch ważnych w polskim światku RPG nagród – wręczenie nagrody Quentina za najlepszy scenariusz (którą zdobył Paweł 'Aesendill' Bogdaszewski za „Tożsamość” do Klanarchii) i turniej Gramy!, który miał wyłonić najlepszego gracza. Szczególnie ten drugi cieszył się bardzo wysoką frekwencją i - w opinii prowadzących sesje sędziów – równie wysokim poziomem. Tę ostatnią refleksję potwierdzam jako uczestnik. Oprócz tego na konwencie odbywały się inne sesje RPG, liczne LARP-y, premiery oraz prezentacje nowych systemów.

Chociaż blok literacko-naukowy był uboższy od erpegowego, to jego zawartość była creme de la creme - wiele prelekcji naukowców, chociażby z goszczącej Avangardę uczelni, podnosiło prestiż całej programowej strony konwentu. Szkoda tylko, że zdobywanych w konkursach i turniejach Złych Szelągów, które pełniły rolę konwentowej waluty, nie można było wymienić w sklepiku z nagrodami na zbyt wiele interesujących fantów. Z jednej strony nie przywiozłem ze sobą żadnego pamiątkowego (a miałem ich po Gramy! całkiem sporo), ale z drugiej - odwiedzałem sklepik kilka razy i za każdym razem miałem ciężki dylemat, które z dostępnych nagród naprawdę mnie interesują.

Rozłożony na klaustrofobicznej przestrzeni ciasnych, poplątanych korytarzy avangardowy Games Room nadrabiał niedogodności bogactwem oferty, licznymi turniejami i miłą obsługą. Ten ostatni punkt można spokojnie odnieść także do innych obszarów styku między organizatorami a uczestnikami. Nie słyszałem, żeby ktoś narzekał na to, jak został przez ludzi w pomarańczowych (ochrona) czy czerwonych (orgowie) koszulkach potraktowany, gżdacze również uwijali się ze wszystkim wzorowo.

Póki co opisuję konwent w samych superlatywach. Niestety poszczególne aspekty imprezy, mimo wysokiego poziomu organizacji, w połączeniu ze sobą nie zagrały w dobrą całość. Najprawdopodobniej to wina wspomnianego już nadmiaru przestrzeni i gubienia się w niej uczestników, jak również mieszczącej się w pobliskim akademiku konwentowej knajpy Dziekanat, która z powodu braku klimatyzacji i szybkiego zamykania słabo służyła jako miejsce integracji. Gwoździem do trumny była zła fama poprzedniej edycji, z powodu której frekwencja spadła o ok. 100 osób, co jest w ostatnich latach rzeczą niespotykaną, nawet na o wiele słabiej zorganizowanych czy typowo lokalnych konwentach. To wiadomość tym smutniejsza, że jak sami przyznali organizatorzy, przy takim stanie konwentowiczów impreza nawet nie zwróci się stowarzyszeniu Avangarda. Do braku tłumów mogła też przyczynić się słabo poprowadzona promocja konwentu w fandomowych mediach. To wszystko zastanawia tym bardziej, że znacznie gorzej promowana i organizowana z mniejszą troską zimowa zjAva w ogóle nie dzieli losu swojej starszej, lipcowej siostry i z roku na rok rośnie tak, że ostatnia edycja już nie mieściła się w starej szkole i trzeba szukać dla niej większego domu. Może właśnie w organizacji ZjAvy tkwi sekret do odratowania Avangardy?

Chciałbym podkreślić jedną rzecz – po stronie organizatorów konwentu naprawdę trudno znaleźć coś, do czego można by się przyczepić i co mogłoby spowodować zły odbiór imprezy. Ciężko mi wystawić ocenę, ponieważ nie chcę być wobec ekipy Xarica niesprawiedliwym i nie chcę, aby negatywna opinia pogłębiła jeszcze bardziej avangardowy kryzys. Jednocześnie nie mogę szczerze powiedzieć, aby konwent jako taki bardzo mi się podobał; wystawienie mu bardzo wysokiej oceny byłoby nieuczciwe wobec innych imprez. Dlatego chcę zapewnić, że mimo wszystko Avangarda idzie w dobrym kierunku i kierujący nią w przyszłym roku ludzie na pewno znowu uczynią ją jeszcze lepszą, jak zwykle zwalczając wszelkie przeciwności i potknięcia z ósmej edycji. To w sumie ich obowiązek, bo zabicie tak świetnego i ważnego na konwentowej mapie zlotu byłoby prawdziwą potwornością!