» Recenzje » Assassin's Creed IV: Black Flag

Assassin's Creed IV: Black Flag


wersja do druku

Piętnastu chłopa na templariusza skrzyni

Redakcja: Łukasz 'Qrchac' Kowalski, Staszek 'Scobin' Krawczyk

Assassin's Creed IV: Black Flag
W życiu tylko parę rzeczy jest pewnych – śmierć, podatki oraz coroczna premiera takich serii jak Call of Duty, Need of Speed czy właśnie Assassin's Creed. Zwykle też można zakładać, że w przypadku tytułów pewniaków obejdzie się bez niespodzianek. Jedne z najprzyjemniejszych chwil dla gracza to chyba te momenty, gdy dajemy się zaskoczyć tytułem, o którym niby wszystko wiemy. Wypada mi za właśnie takie zaskoczenie podziękować w tym roku Ubisoftowi. Czarna Bandera  to ten sam Assassin co wcześniej. Tylko że nowy. I zupełnie inny.

Studio z Montrealu zabiera nas tym razem na Karaiby. Tropikalny klimat, sielankowe widoczki i pełnia słońca odbiegają od scenerii, jakie oferowały poprzednie części cyklu. Podzwrotnikowe wyspy i wszechobecne morze dały kanadyjskim autorom zupełnie nowe możliwości, a ci wykorzystali je na rzecz odświeżenia tytułu niemal w pełni, nie poprzestając tylko na zmianie teatru działań. Pierwszą różnicą, która rzuca się w oczy, jest odejście od perspektywy Desmonda, zanurzającego się za pomocą Animusa w pamięć swoich przodków, asasynów poprzedniej generacji. Tym razem jesteśmy anonimowym pracownikiem korporacji Abstergo, pracującym nad – rzekomo – czysto rozrywkowym projektem dotyczącym piratów. Być może dla hardkorowych fanów serii to błąd, dla mnie jednak rezygnacja ze spiskowego bełkotu robi całości tylko na zdrowie.

Kolejne zmiany dotyczą samego systemu gry. Zmianie nie uległ sposób biegania po kolejnych lokacjach, animacja ruchu bohatera jest w dalszym ciągu płynna, a wspinaczka po wantach masztów wygląda tak samo dobrze jak po ścianach średniowiecznych twierdz czy renesansowych świątyń. Większym przeobrażeniom nie uległa też w ostatnich latach walka – to dalej prosty system ataku, kontrowania i ułatwiania sobie zabawy za pomocą bomb dymnych czy broni palnej. Nowością są zatrute strzałki do dmuchawki, o których później. Zmieniono też nieco system craftingu, dostosowując listę wymaganych materiałów do faktu, że dużą część gry spędza się poza lądem.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Najwięcej zmian wnosi jednak rozwinięcie możliwości stanięcia za sterem własnego okrętu, na którym przyjdzie nam spędzić sporą część czasu. Muszę przyznać, że ta część gry zrobiła na mnie największe wrażenie, i bawił bym się równie dobrze (a może nawet lepiej), gdyby rozgrywkę pozbawiono elementów lądowych. Misje zabójców szybko robią się monotonne, a zabawa w szpiegowanie, podsłuchiwanie i śledzenie – męcząca i nudna w momencie, gdy statek czeka tylko, by zawinąć nim do kolejnego portu, odbić kolejny fort i zatopić kolejny konwój. Seria rządzi się jednak swoimi prawami, więc biegania z ukrytymi w nadgarstkach ostrzami po prostu nie mogło zabraknąć. Znaleziono jednak całkiem niezłą równowagę pomiędzy lądem a morzem.

Karaiby dają olbrzymie możliwości zabawy, stając się swoistą mokrą piaskownicą. Podstawą jest pływanie pomiędzy wyspami takimi jak choćby Kuba czy Kajmany i poznawanie nowych miejsc, odkrywanie punktów, w których można bawić się w wielorybnika, znajdowanie ruin zaginionych świątyń czy zatopionych wraków, do jakich później będzie można zanurkować. Podróże szybko przestają być celem samym dla siebie. Kapitan Edward Kenway ma w końcu statek na utrzymaniu, trzeba napełnić ładownie i zapracować na lepsze wyposażenie. Naturalną konsekwencją takiego stanu rzeczy jest narzucenie marynarzom śpiewania takiej szanty, która nam się podoba, i wypatrywanie lunetą statków z interesującym nas towarem. Czy też łupem. Cukier i rum można sprzedać, pozostałe materiały przydadzą się przy rozbudowie statku. Po wybraniu samotnej ofiary wystarczy podpłynąć, ostrzelać jej maszty z dział pościgowych, uniknąć wpłynięcia w zasięg wrogich dział, ustawić się rufą i ostrzelać nieszczęśników. Czysta przyjemność.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Następny wybór: zatopić nieszczęśnika i przejąć szybko część towaru czy jednak dokonać abordażu? Druga możliwość jest bardziej czasochłonna, ale przynosi za to pełen profit, a przejęty statek można też dołączyć do własnej floty handlowej. Tej ostatniej dotyczy integralna minigra, działającą w tle na zasadach podobnych do facebookowych Mafia Wars i przynosząca nam profity, nieważne czy właśnie gramy, pracujemy, czy śpimy. Bo ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś, i kursuje między portami morza Śródziemnego bądź Wielkiej Brytanii a Karaibami, zarabiając potrzebne nam pieniądze.

Tak jak rozwój bohatera określa system craftingu i pieniądze potrzebne na zakup broni (co następuje zresztą bardzo szybko), tak w przypadku okrętu niezbędne są wspomniane już towary i jeszcze większa ilość pieniędzy. Zwiększenie liczby dział, magazynu pocisków, wzmocnienie kadłuba i tarana – wszystko to pozwala zapuszczać się coraz dalej na południe oraz atakować coraz mocniejsze statki, mające na pokładzie jeszcze bardziej obiecujący łup niż do tej pory. Na samym końcu łańcucha pokarmowego czekają legendarne krypy rozmieszczone w różnych punktach Karaibów, żeby jednak na nie ostrzyć sobie zęby (i hak), trzeba naprawdę dobrze rozbudować swój okręt. Bez tego utrata synchronizacji z Kenwayem jest bardziej niż pewna.

Żegluga po bezkresnym błękicie morza to lista nowych rozwiązań, dotąd w serii niespotykanych. To atakowanie fortów morskich, tropienie konwojów kursujących z grubą kasą, odwiedzanie siedlisk przemytników, pirackiej wyspy, polowanie na wieloryby czy rekiny, w końcu odnajdywanie samotnych wysepek, na których poukrywano część z długiej listy asasynowych znajdziek. Morskie podróże pozwalają też zarówno znajdować mapy skarbów, jak i szukać tajemniczych miejsc na mapie. Piracka gra bez takiej zabawy byłaby równie uboga co bez szant.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

W kolejnej odsłonie cyklu o asasynach nie mogło oczywiście zabraknąć fabuły. Nie wiem jednak, czy jest wyraźnie słabsza niż w pierwszych częściach serii, czy to ja jestem wrażliwy tylko na otoczkę, a mniej na historię okrutnych korsarzy, czy to morze ciągnęło mnie w tej grze tak, że mniej zwracałem uwagę na samą opowieść. Dość powiedzieć że legendarne postaci takie jak choćby Czarnobrody były dla mnie taką samą scenografią co palmy – atrakcyjne i egzotyczne, wprowadzające w klimat, ale będące tylko tłem mego łupieżczego trybu życia.

Niech powietrze wypełni zapach prochu, a szczury lądowe nie ośmielają się podnosić głosu na wilki morskie! Piękne są historie chwały na morzu, i kubeczek grogu należy się temu bezzębnemu dziadowi w tawernie, co tak pięknie opowiada, ale nic nie zastąpi wytropienia i splądrowania królewskiego konwoju, na pohybel Koronie Brytyjskiej! Hej, polej mi rumu, cna jamajska niewiasto, a tę irlandzką syrenę, co tak kaleczy żeglarskie pieśni, przeciągnijcie pod kilem, bo ogłuchnę!

Przepraszam. Zagalopowałem się.

Assassin's Creed IV: Black Flag to to, co najlepsze w dotychczasowych seriach gry, wzbogacone o znakomite działania morskie. Nie są one tylko dodatkiem, lecz integralną częścią gry, a nawet podstawą działalności, której dopełnienie – momentami wręcz wymuszone – stanowią działania w kostiumie zabójcy, z obowiązkowo odjechanym finałem. Morze nęci, sprawia frajdę i wynagradza spędzony na nim czas. Brakującej gotówki dostarcza flota, można z niej jednak korzystać, tylko mając dostęp do trybu multi. Aspekt społecznościowy, modny obecnie chyba m.in. z okazji premiery PS4 i haseł, które wciskają każdemu szefowie Sony, połączono z wydarzeniami i obiektami na mapie. Można odkryć społecznościową skrzynię, co owocuje społecznościowym wydarzeniem, a nasi społecznościowi znajomi odnajdują na mapie społecznościowy obiekt. To pomysł lansowany nieco na siłę, bez niego grałoby się równie dobrze. Niemniej całość nie psuje w żaden sposób zabawy.

Wyzwań na lądzie i morzu jest całe zatrzęsienie, część już wymieniłem, ale to nie wszystko. Można szukać skrzyń, listów w butelce, fragmentów animusa albo gonić kolejne szanty, czekające na dołączenie ich do pokładowego repertuaru. O tak oczywistych rzeczach jak synchronizacja z kolejnymi punktami mapy nawet nie wspominam. Warto odwiedzać kolejne tawerny, gdzie można za opłatą dostać cynk bądź uprawiać hazard, grając w jedną z minigier, ale najpierw trzeba stoczyć klasyczną bójkę na gołe pięści. Na gracza czekają też łowy na templariuszy, dodatkowe misje lądowe i morskie. Dość powiedzieć, że grając głównie w podstawowy wątek fabularny i wypełniając istotne zadania poboczne, nie rozdrabniając się na te wszystkie znajdźki, ale pozwalając się porwać morskim falom, spędziłem pod Czarną Banderą 32 godziny, realizując zaledwie 70% tego, co produkcja ma mi według statystyk do zaoferowania.

Grze nie brak oczywiście wad. Trafiają się glitche, na przykład misja z obrońcami ukrytymi w buszu, której nie mogłem zrealizować, ponieważ nie pojawiał się ostatni cel do zlikwidowania. Powtórzenie misji załatwiło sprawę, ale o ile wiem, nie byłem z tym problemem osamotniony. Zdarzało mi się, że nagle znikały wszystkie dźwięki poza muzyką i tłem, by po chwili znowu nagle się pojawić. Napotkałem też konwój widmo, pozbawiony statku wiozącego główny ładunek i nie znikający z mapy po wystrzelaniu wszystkich widocznych okrętów. Nie wiem, czy to błąd, czy szczwana zabawa konwencją. Wszystko to jednak nic w porównaniu z brakiem morskiego multiplayera. Morskie bitwy na osiem czy szesnaście okrętów musiałyby być piękne, nawet zabawa jeden na jednego z żywym przeciwnikiem na pewno dawałaby dziką radość. Tym bardziej dziwię się, że nie dano nam tej przyjemności, a zamiast tego ponownie można tylko pobawić się w chowanego i podchody z innymi zabójcami. Do listy ewentualnych wad można doliczyć też prosty mimo wszystko system walki czy też brak wpływu kierunku wiatru na trudność żeglugi, ale rozumiem intencje autorów, którzy chcą, by seria nie odstraszała zanadto niedzielnych graczy.

Na koniec wypada mi nowego Asasyna tylko polecić, i to każdemu. Fanom opowieści pirackich, poprzednich części, dobrej przygody, niedopieszczonym miłośnikom marynistyki. Każdy tu coś dla siebie znajdzie. Sam w swoim czasie odpuściłem sobie serię montrealskiego studia, stwierdzając, że nie tylko zaczęło ono zżerać własny ogon, ale i robi to bez wdzięku. Tym razem jest wdzięk, zżerania ogona nie ma, łezkę z oka wyciska wspomnienie o Piratach Sida Meyera, a całość daje frajdę, jaką sprawiło mi w tym roku tylko parę tytułów. Nie wiem, czy kolejne części Assassin's Creed nie utoną znowu we wtórności, ale mniejsza o to. Czwartą część cyklu po prostu trzeba przerobić, bo to rozrywka najwyższej próby.

 

Przemysław 'Gonz' Pawełek jest redaktorem Polskiego Radia

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
8.5
Ocena użytkowników
Średnia z 2 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 1
Obecnie grają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Assassin's Creed IV: Black Flag
Seria wydawnicza: Assassins Creed
Producent: Ubisoft Studios
Wydawca: Ubisoft
Dystrybutor polski: Ubisoft Polska
Data premiery (świat): 29 października 2013
Data premiery (Polska): 1 listopada 2013
Platformy: PS3, Xbox 360, PC, PS4, Xbox 720, Wii U,



Czytaj również

Przeznaczenie bogów
Nijakie oblicze mierności
- recenzja
Assassin's Creed Odyssey
W poszukiwaniu tożsamości
- recenzja
Assassin’s Creed: Herezja
Przepychanki w Abstergo
- recenzja
Assassin's Creed Origins – Tryb Wycieczki
Turysta w upale
- recenzja

Komentarze


karp
   
Ocena:
0

"Przemysław 'Gonz' Pawełek jest redaktorem Polskiego Radia"

No i?

Może pójdźmy krok dalej, co autor recki na Polterze jada? Jakiej muzyki słucha? Woli blondynki, czy brunetki? Bez tego recka będzie niepełna...

21-11-2013 15:57
Qrchac
   
Ocena:
0

No i to, że Gonz ma podpisaną umowę z radiem i gdyby nie ta notka nie mógłby dla nas pisać.

21-11-2013 16:05
Gonz
   
Ocena:
0

Jak karp chce, to ja mogę się podzielić informacjami, chociaż żaden kwit mnie do tego nie zmusza, tak z własnej dobrej woli. Jadłem dziś smażonego kurczaka z buraczkami i ryżem. Lubię stoner rocka i doom metal. Preferuję brunetki. Napisał bym też czy była czy nie była dziś defekacja, ale przyjdzie jeszcze Repek i mnie upomni, więc tego akurat nie napiszę.

21-11-2013 18:52

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.