» Blog » Aspekt etyczny pisania poradników:
27-05-2016 20:24

Aspekt etyczny pisania poradników:

W działach: pisanina | Odsłony: 549

Kilka tygodni temu miałem okazję przeczytać na Interia.pl wyjątkowo głupi i nieodpowiedzialny tekst, który skłonił mnie do refleksji nad etycznym aspektem tworzenia (ogólnie wszystkich) poradników. Tekst ten poświęcony był wykorzystaniu silnie trującej Konwalii Majowej (Convallaria majalis) w domowym ziołolecznictwie i (prawdopodobnie by spowodować większe zniszczenia) umieszczono go na stronie głównej.

Dla niezorientowanych: spożycie konwalii majowej jest dość częstym powodem zatruć u dzieci, a także u ptactwa domowego oraz (w niektórych przypadkach) krów i koni. Wszystkie części rośliny są silnie trujące, zawarte w niej toksyny powodują zaburzenia rytmu serca i ciśnienia tętniczego, a w wypadku ciężkiego zatrucia: śmierci przez migotanie komór. Także mniejsze dawki mogą być bardzo niebezpieczne, gdy trafi na osobę z chorym sercu, a w wypadku osób wrażliwych nawet kontakt z liściem lub pochodzącym z niego sokiem może wywołać podrażnienie skóry. Znane są też przypadki śmierci z powodu np. wypicia wody, w której stały konwalie. Również zebrane rośliny są niebezpieczne, a unoszący się z suchych liści pył i parujące związki mogą powodować podrażnienia dróg oddechowych i zatrucia. Obcujący z rośliną zielarze pracują więc w maskach.

interia_glupota

Miłośnicy seriali na pewno kojarzą tą roślinę. Pojawiła się w przedostatnim sezonie.

I tym mają bawić się amatorzy.

Co w tym złego?

Zasadniczym problemem poradników jest prosty fakt, że czytają je ludzie, którzy wiedzą mało w nadziei, że od ekspertów dowiedzą się więcej oraz nauczą czegoś, co można będzie stosować. Oznacza to jedno: że możemy się spodziewać, że ktoś będzie próbował wcielić nasze rady w życie. Jesteśmy więc moralnie (a Bóg jeden wie, czy nie prawnie) odpowiedzialni za rezultaty tych prób. W szczególności zaś za efekty ewentualnego niepowodzenia.

Tym bardziej, że w niektórych przypadkach może to kosztować naszych czytelników życie, zdrowie lub znaczne sumy pieniędzy.

Jak ma to się do kultury popularnej?

Odnosi się to niestety także do kultury popularnej, gdyż w tej dziedzinie także zdarza się ludziom pisać oraz czytać poradniki o różnych poziomach przydatności oraz rzetelności. Dobrym przykładowo kiedyś poradniki skierowane do miłośników gier fabularnych (a dokładniej Mistrzów Gry) pełne były złotych myśli w rodzaju „porządna sesja musi odbywać się na cmentarzu”, albo „atmosferę miejskich kanałów możesz stworzyć rozrzucając po pokoju psie kupy”.

Znaczna część poradników, niezależnie od dziedziny życia, do jakiej się odnoszą zawiera różnego rodzaju bzdury. Dotyczy to zarówno dzieł pasjonatów jak i amatorów. Wynika to z kilku przyczyn. Po pierwsze: znaczna część ich autorów nie ma pojęcia, o czym pisze. Wbrew pozorom często dotyczy to także „specjalistów”, a w szczególności dziennikarzy. Problem z takowymi polega na tym, że często stają przed zadaniem napisania np. pięciu lifehacków dziennie na jakiś serwis, bo z takiej twórczości właśnie żyją. Tak więc kopiują z internetu porady innych, przeredagowują i puszczają pod własnym nazwiskiem, albo wymyślają co im ślina na język przyniesie, byle tylko nabić wierszówkę.

Po drugie: duża część z nich nie wie dla kogo pisze. Część poradników dostępnych na naszym rynku powstała dla zupełnie innego kręgu kulturowego i została na język polski przełożona przez specjalistów opisanych w punkcie wyżej. Dobrym przykładem mogą być książki kucharskie. Jeśli kupicie książkę kucharską traktującą o daniach z ryb, to macie około 50% szans, że nie będzie się ona nadawała do niczego, bowiem większość przepisów będzie odwoływać się do ryb, których w naszych sklepach nie ma, natomiast o rybach dostępnych w sprzedaży będzie niewiele. Powód jest prosty: większość z nich to tłumaczenia prac anglosaskich tłumaczy, często Australijczyków.

Po trzecie: pisząc poradnik autor często głowi się nad rozwiązaniem problemu i przychodzą mu do łepetyny różne idee. Często więc rodzi wiekopomne idee, które mogą wydawać mu się dobre, a nawet brzmią sensownie i atrakcyjnie. Często jednak są nietestowane, a w praniu okazałoby się, że bynajmniej takimi nie były.

Zła wola:

Czwartym powodem, na który należy uważać jest aktywna, zła wola autora poradników. Otóż: nie wszystkie z nich pisane są w dobrych intencjach przez osoby, które „tylko” popełniły błąd. Bywają też takie, których autorzy cynicznie próbują wykorzystywać brak specjalistycznej wiedzy i doświadczenia swoich czytelników, a także ich nagłą potrzebę życiową, by zarobić pieniądze. Oczywiście nikogo nie podejrzewam o celowe próby otrucia swoich czytelników, ale już próby wyciągnięcia ich pieniędzy na gniota pod atrakcyjnym tytułem są nader częste.

W szczególności tematyka okołozdrowotna i dietetyka pełna jest niebezpiecznych hochsztaplerów. Przykładowo w naszym kraju działa sobie pan (będący, obok eksperta od „dietetyki” i „medycyny alternatywnej” również specjalistą od kosmicznego, słowiańskiego imperium z przed 10 tysiącleci), który twierdzi, że potrafi leczyć aids dietą. Ten sam osobnik jest też przekonany, że ludzie cierpią na raka, ponieważ przyjęli żydowskie zwyczaje kulinarne (tzn. on nigdzie wprost nie napisał, ze chodzi o Żydów, ale zarówno wtajemniczeni jak i osoby umiejące czytać między wierszami rozumieją o kogo chodzi). Ich odrzucenie oczywiście ma nas z raka wyleczyć.

 

Ciąg dalszy na Stronie Zewnętrznej.

1
Notka polecana przez: Iman
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Paweł Jakubowski
   
Ocena:
0

Czekam na tekst "Aspekt etyczny czytania poradników". ;)

29-05-2016 16:36
earl
   
Ocena:
0

Kiedyś wychodziła seria podręczników typu "Nauka wędkowania/modelowania/gry w golfa w weekend". Ciekawe, ile osób skusiło się na te pozycje? I czy były potem zadowolone?

29-05-2016 18:18
Vukodlak
   
Ocena:
+2

@earl

Kiedyś, w słusznie minionym ustroju, wydawało się masę poradników na każdy temat. Miałem w ręku kilka z nich i przyznam, że wyglądały sensownie. Niby proste rady, które nie doprowadzą do rewolucji w życiu, ale uczyły masy niewielkich rzeczy, z którymi większość ludzi dzisiaj nie potrafi sobie poradzić. To wszystko było w socjalistycznym duchu pt. "zrób to sam" i szczerze mówiąc miało sens. Teraz ze zdziwieniem obserwuję ludzi, którzy nie potrafią wbić gwoździa, zmontować prostej szafki, wywiercić dziury, a na pytanie "Znasz zasadę działania i wykorzystania kątówki?", odpowiadają "A co to jest kątówka?". Być może twierdzenie, że ludzie dzisiaj są generalnie głupsi jest zbyt daleko idące, ale na pewno są o wiele mniej zaradni i samodzielni. Dziwi mnie to, w czasach dostępu do internetu można bez problemu znaleźć w sieci strony z takimi domowymi poradami, lub zestawem reguł "jak moja babcia/dziadek radził/a sobie z X, Y, Z".

Mąż mojej kuzynki, Amerykanin hiszpańskiego pochodzenia, jest niezdolny do złożenia łóżeczka dla dziecka bez instrukcji. Mebel musiał składać jej ojciec. Poprosiła męża o wykonanie tego, chłop się zgodził i dziewczę wyszło do pracy. Po powrocie odkryła, że łóżeczko nie złożone, a małżonek sprawę po prostu olał, gdy pojął że go przerasta i zajął się swoimi sprawami, jakby nigdy nic. Ja rozumiem, że dzisiaj człowiek nie musi być złotą rączką i ogarniać w domu elektryki, hydrauliki, ciesielstwa, ogrodnictwa, budowlanki i do tego mechaniki samochodowej (szczególnie przy zrozumieniu jak pewne z tych dziedzin poszły do przodu i już nie da się czegoś naprawić domowymi sposobami). Niemniej wygląda na to, że prawie wszyscy uwierzyli, że od tego są spece i jeśli trzeba będzie coś w domu zrobić, to się wezwie fachowców. Ale fachury kosztują, a do wymiany głupiego gniazda, lub założenia uszczelki w kranie wcale nie jest potrzebny wykwalifikowany elektryk/hydraulik. Czasami nieudacznictwo pewnych ludzi po prostu poraża.

30-05-2016 02:56
earl
   
Ocena:
0

@ Vuko

Odnośnie tego typu poradników, to w moim domu było parę, np. "Zrób to sam", o tym, jak wykonać samemu potrzebne prace domowe i jakich użyć do tego narzędzi, albo "Elektronika łatwiejsza niż przypuszczasz", w którym autor tłumaczył jak naprawiać, składać i rozkładać radia czy telewizory w warunkach domowych. I faktycznie, były to podręczniki z prawdziwego zdarzenia, napisane przez fachowców, którzy znali się na rzeczy i potrafili łopatologicznie pokazać, jak wkręcić hak do trzymania szafki czy też jak układać klepki parkietu. Warto zauważyć, że sporo tam było rysunków, pokazujących etap po etapie, co i jak trzeba robić w kolejności.

30-05-2016 07:46
Exar
   
Ocena:
+1

Nauka wędkowania/modelowania/gry w golfa w weekend

Tak, jak miałem nauka windsurfingu w weekend i przyznam, że po jakimś czasie już sam pływałem nie chodząc na żadne kursy.

Ale fachury kosztują

I to niemało. Warszawski hydraulik potrafi wziąć od 150 do 500 PLN za godzinę pracy, której średniorozwinięty homosapiens nauczyłby się w tydzień. Ale lepiej brzmi: "studiuję socjologię" niż "naprawiam krany" stąd pewnie taki strach przed praktycznymi zawodami. Nawet ostatnio myślałem, coby sobie w ramach sportu nie wyremontować łazienki, i jeśli dobrze pójdzie, nie otworzyć własnej działalności remontowej - bo wynagrodzenia za fuszki w dużych miastach często przewyższają te w korporacjach...

 

I jeszcze dodam, że ostatnio myślałem o napisaniu posta na blogu o majsterkowaniu w RPG - miałem przyjemność posiadać kilka starych furek, zlutowałem ładnych parę układów elektronicznych, trochę w życiu poprogramowałem i myślę, że mógłbym coś napisać w ramach "urealniania RPG" w kontekście techniki (czyt. rzut kostką na majsterkowanie i naprawiłeś łożysko w kole, a gdy krytyczny sukces to przy okazji wyregulowałeś ręczny...)

30-05-2016 12:52
Vukodlak
   
Ocena:
+1

@earl

No dokładnie. Oczywiste jest, że część z poradników już się raczej do niczego nie nadaje (choćby mało kto ma dzisiaj stare radio i dostępne części elektroniczne), ale jest to IMO rzecz, której brakuje. Kiedyś każdy miał w domu lutownicę i trochę cyny. Awaria polegająca na przerwaniu ścieżki w radiu, odtwarzaczu, czy kuchennym oświetleniu w okapie nie stanowiła problemu. Dzisiaj może wzbudzić panikę w domu i wymaga przyjazdu specjalistów. Ceny potrafią zaś być, jak podaje Exar, dość ciekawe. Ale też dlatego fachowiec, po zrobieniu czegoś drobnego, weźmie od babuszki 20-50 zł, a od wegańskiego małżeństwa dwudziestopięciolatków (które studiuje prawo) zaśpiewa za to samo już 150.

I jakoś mu się nie dziwię.

Z drugiej też strony łatwo przekroczyć granicę i np. usmażyć się na własnej instalacji, bo buńczucznie się uznało, że przecież to wszystko jest proste i ja się znam na wszystkim. Raz spotkałem się z sytuacją amatora, który naprawiał na własną rękę różnicówki w swoim domu (zaczęło wywalać wyłączniki w szafce, więc facio oczywiście uznał, że był to problem z RCD a nie z wadliwą instalacją) i po skończonej pracy wywalało mu światło w piwnicy, gdy próbowano włączyć czajnik elektryczny w kuchni. =D W końcu wezwał elektryka, któremu współczuję ogarniania obwodów, ale przynajmniej użyszkodnik się nie zabił. Spece od czegoś są i za swoją wiedzę i umiejętności mają prawo żądać poważnych kwot, ale przecież nie powinno się wzywać elektromontera do wymiany żarówki. Mam czasami wrażenie, że ludzie albo są przesadnie pewni swoich umiejętności, albo boją się czegoś tak bardzo, że ciśnienie im skacze zawsze, gdy wpychają wtyczkę do gniazdka - sensownego, zdrowego podejścia za to jak na lekarstwo.

30-05-2016 15:55
earl
   
Ocena:
0

Odnośnie speców to swego czasu TVN emitował program "Usterka", w którym pojawiali się "fachowcy", posiadający kwalifikacje jak ci robociarze z filmów Barei.

30-05-2016 22:37
Vukodlak
   
Ocena:
0

Prawda, ja oglądałem na początku, kiedy jeszcze pokazywali speców, którym się udało. Czasami nawet zdarzył się gość, który przyznawał się do niewiedzy i oddawał kasę za wizytę - i to jeszcze przed obczajeniem, że go nagrywają. Później straciłem zainteresowanie, bo zrobił się z tego taki festyn porażek i naśmiewania się, czasami z ludzi, którzy doświadczenie zdobywali na starych systemach, a konfrontowano ich z nowoczesnymi zabawkami. Jakoś wolę fachowców od Barei.

31-05-2016 01:00
earl
   
Ocena:
0

Jakoś wolę fachowców od Barei.

Zwłaszcza tych, co podczas budowy domu specjalnie robili usterki, aby potem, oczywiście na koszt lokatorów, je usuwać :)

31-05-2016 08:42
Iman
   
Ocena:
0

Miewam podobne myśli (choć nigdy tak starannie wyrażone ;) ) za każdym razem kiedy widzę amerykańskie poradniki biznesowe. Zwykle we wstępie jest tam jakaś piękna historyjka o tym, jak autor jako mały chłopiec widział przy lodziarni faceta wysiadającego z lamborghini, zapytał go jak można zarobić na taką brykę i w ten sposób dowiedział się o korzyściach płynących z inwestycji (albo coś w tym stylu...). W każdym razie podają uniwersalny przepis na to, jak zaplanować biznes, osiągnąć sukces i stać się bogatym, sugerując, że dla chcącego nic trudnego. Ot, pstrykniesz i jesteś bogaty, wszystko zależy tylko i wyłącznie od Ciebie, jak będziesz miał dobre nastawienie to giełda będzie Ci sprzyjać. Krótko mówiąc, ładnie napisane bzdury. Podobnie wiele poradników psychologicznych i innych.

31-05-2016 12:06
Exar
   
Ocena:
0

amerykańskie poradniki biznesowe

pstrykniesz i jesteś bogaty, wszystko zależy tylko i wyłącznie od Ciebie

Polacy niestety są po drugiej stronie skali. Siedzą na fejsach, marudzą, że ich "wredny kapitalista" wykorzystuje za 6PLN/h, krzyczą, żeby podnieść pensję minimalną, że niskie emerytury, marudzą, że ktoś tam dużo zarabia bo wykorzystuje innych.

A ilu z tych płaczących nieudaczników otworzyło swój własny biznes? Skoro tak fajnie być kapitalistą i tak łatwo wykorzystywać nieudaczników, to czemu sami nie pootwierają biznesów? I czy jeśli któryś nieudacznik przestanie być nieudacznikiem i w końcu otworzy swój biznes, to czy będzie płacił po 10 tysi na miecha byle studencikowi po filologii marsjańskiej za sam fakt łaski przewielkiej, że studencik chce w ogóle u niego pracować?

31-05-2016 13:27
earl
   
Ocena:
+1

Ale też wielu z tych lejacych łzy nad swoim biednym losem pobudowało domy, jeździ wypasionymi brykami i 2 razy w roku wyjeżdża na egzotyczne wakacje. Znam parę takich osób.

31-05-2016 14:24
Vukodlak
   
Ocena:
0

Zwłaszcza tych, co podczas budowy domu specjalnie robili usterki, aby potem, oczywiście na koszt lokatorów, je usuwać :)

Czyż amerykańscy mistrzowie kapitalizmu i władcy biznesu nie nazywają właśnie tego "wytwarzaniem potrzeb u klienta"? Dla mnie to ekonomiczne zaklęcie handlowców właśnie tak wygląda, jeśli próbować przenieść je na inne dziedziny, tutaj budowlankę - spartolić coś tylko po to, by po jakimś czasie mieć fuchę. Jak dla mnie równie nieetyczne, co pisanie głupich poradników dla naiwniaków, wierzących że osiągną "Niezależność finansową dzięki inwestowaniu w nieruchomości.", czytających "Jak zostać milionerem. Zmień swoje myślenie!", czy inne bzdury.

31-05-2016 16:05
zegarmistrz
   
Ocena:
0

Polacy niestety są po drugiej stronie skali. Siedzą na fejsach, marudzą, że ich "wredny kapitalista" wykorzystuje za 6PLN/h, krzyczą, żeby podnieść pensję minimalną, że niskie emerytury, marudzą, że ktoś tam dużo zarabia bo wykorzystuje innych.

Akurat u nas też jest mnóstwo takich poradników. Sprzedają się jak ciepłe bułeczki. Nawet mi kiedyś proponowali, żebym takie pisał. Dawali niezłą kasę (800 zeta / brutto za arkusz), ale odmówiłem.

31-05-2016 22:30
Iman
   
Ocena:
+1

@Exar

Właśnie w tym rzecz, że osoby narzekające na wrednych kapitalistów mają takie samo wyobrażenie przedsiębiorcy, jakie budują poradniki - że przedsiębiorca to ktoś, kto nie musi być specjalistą ani jakoś szczególnie się napracować, a ma mnóstwo kasy (wg maruderów - ma ją dzięki wyzyskiwaniu swoich pracowników, według poradników - dzięki kilku prostym inwestycjom). A mnie się jednak wydaje, że żeby coś osiągnąć to trzeba się jednak napracować, a do inwestycji też trzeba mieć rękę. Mało jest sytuacji, w których można nic nie robić, a kasa zarabia się sama.
Myślę, że różne poradniki (nie tylko biznesowe) twierdzące, że "Sukces przyjdzie do Ciebie sam, wystarczy mieć dobre nastawienie" mogą mieć wpływ na to, że ludzie mają kompletnie nierealne oczekiwania.

01-06-2016 10:26
Exar
   
Ocena:
+1

Zgoda. Co do inwestycji, to jeszcze nie możesz być gołodupcem, żeby było co inwestować. 

01-06-2016 13:07
earl
   
Ocena:
+2

@ Iman

Mało jest sytuacji, w których można nic nie robić, a kasa zarabia się sama.

Tylko w sytuacji, kiedy ktoś w ciągu zaledwie kilku razy trafia główną wygraną w totka lub odziedzicza spadek po krewnym-milionerze. Ale i tak potem trzeba się nagłówkować, co zrobić, by tej kasy się nie straciło.

01-06-2016 14:29

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.