Arrr, Ye Savy' Scallywag! - Piracenie...
W działach: Wolnamyśl | Odsłony: 5Czołem orkiestra! Dziś zarzucę mój ulubiony temat – kwestię internetowego piractwa. Na samym wstępie chciałbym zaznaczyć swoją pozycję. Jestem umiarkowanym wrogiem piractwa, co oznacza, że uważam je za raczej złe, choć rozumiem niektóre argumenty korsarzy przemawiające za ich wizją świata. Są jednak pewne argumenty, które wydaję mi się troszkę, ociupinkę nieprzemyślane, i z nimi chciałbym się dzisiaj zmierzyć.
Pierwszą rzeczą, która gra mi na nerwach i która jest moją podstawą do nie cierpienia piractwa, jest postawa „Fana Na Niby”, najpopularniejszego i – mym zdaniem – najgłupszego pirata ze wszystkich możliwych. Jak to działa? Ano wyobraźmy sobie Gościa (lub Gostkinie, równość płci i tak dalej…) który krzyczy „Och, uwielbiam zespół Red Hot Chipotle Peppers, słucham ich nagminnie, kocham ich w pupala i w ogóle, oddałbym im swojego kota”. A gdy zapytasz takiego, ile ma ich płyt spojrzy na ciebie jak na idiotę (alternatywą jest Spojrzenie Niewiniątka) i powie, że nie ma wcale, bo przecież wszystko ma w EmPeTrójkach z Wielkiego Internetu. Mina mi rzednie od razu, na takich petentów – wielki fan? Tak wielki, że okrada swój ukochany zespół i nie wspomaga ich nawet marnym złociszem!
Oczywiście, kiedy takiemu wygarniemy, że z niego dupa wołowa a nie fan, bo nie ma dyskografii swojego rzekomo ukochanego zespołu, natychmiast wyskoczy, że kasę z płyt robią koncerny muzyczne, a artysta prawie nic z tego nie zarabia! Więc on, wielki bojownik o wolność we wszechświecie, tak naprawdę ratuje cały przemysł muzyczny uszczuplając portfele Wielkich Złych Koncernów. A ja na to – Ekstra, super, bombastycznie, ale nawet jeżeli z każdej płyty twórca dostaje jednego dolara, to i tak zarabia więcej niż w momencie, kiedy nie kupujemy żadnej płyty, prawda? Your argument is Invalid! Dlatego proszę, miej swój honor, i nie nazywaj się FANEM zespołu/gry/filmu/czegokolwiek, jeżeli To Coś aktualnie okradasz.
Druga sprawa, to walka o zabezpieczenia, na której cierpią jedynie uczciwi użytkownicy. Piraci ostro krzyczą, że producenci gier coraz bardziej szaleją i wypuszczają coraz to bardziej złożone środki kontroli swoich produktów, tak, by ograniczyć możliwość ich piracenia do absolutnego minimum. Owszem, niektóre z tych środków są wyjątkowo absurdalne (jak Assassin Creed II ze swoim wyłączaniem się wraz z odpięciem neta), ale powiedzmy sobie prosto w oczy – czemu producenci gier wznoszą kolejne mury, stawiają wieże z karabinami i ciągną drut kolczasty na mile? Przez piratów – tak, tak, wierzcie w co chcecie, ale gdyby Pirackie Kopie każdego tytułu nie pływały na tony w odmętach sieci, producenci gier nie byli by przymuszeniu do szukania coraz to bardziej wyszukanych środków kontroli. Gdyby od początku istnienia branży wszyscy uczciwie kupowali swoje gry, pewnie sytuacja z Assassin Creed II nigdy by nie zaistniała. BO niby po co producenci gier mieliby wydawać grubą kabonę na opracowywanie antypirackich systemów, gdyby piractwo nie istniało lub było marginalne? A tak, dzięki wam drodzy Netowi Korsarze, gry obwarowane są jak Fort Knox, a by móc wreszcie się w nią pobawić trzeba niejednokrotnie rejestrować się na kilku serwisach, wpisać dziesięć numerów seryjnych i wysłać próbkę uryny do Bazy Danych. Dziękuję wam z całego serca za wasz wkład w branżę gier!
Dalej, jeżeli jestem już przy Grach, pojęczę jeszcze odrobinkę, czystą Gdybologią – mam bowiem takie naiwne przekonanie, że gdyby producenci gier zarabiali więcej (z powodu braku piractwa), ceny gier byłyby niższe a samych gier byłoby więcej! Zasada jest prosta – Skoro firma musi zarobić powiedzmy Milion Złotych, to musi sprzedać 10 000 gier po 100 zł. Jednak jeżeli z tych 10 000 gier powiedzmy 3 000 nie będzie kupione, lecz spiracone, to by firma zarobiła swoją upragnioną kwotę cena gry dla Uczciwego Klienta będzie wynosić już 143 zł. Fajnie, prawda?
I tutaj pojawia się niezłe błędne Koło! Piraci piracą bo, według nich, gry są za Drogie! A jak mają być tanie, skoro producenci muszą uwzględnić, że znaczny procent potencjalnych klientów nie kupi ich produktu, tylko zwyczajnie załatwi sobie kopię! Muszą więc dawać takie ceny, które zgodnie z ich wyliczeniami przyniosą zyski. Dodatkowo, argument z Wysoką Ceną uważam za wyjątkowo paskudny – gry drogie? To proszę uzbroić się w cierpliwość! Gra za kilka miesięcy, maksymalnie rok wpadnie do Kolekcji Klasyki (czy innej, podobnej serii) i będzie tania jak Barszcz w Domu Studenta. A ostatnio tak się dzieje, że wcale dobre i świeże gry tanieją w oczach – Mass Effect 2 za 49 zł? Tak samo Dragon Age! Słowem, można pograć dobrze, i tanio. (CO oczywiście nie oznacza, że nie należy kupować gier w czasie premier – czasem parcie jest tak duże, że człowiek się szarpnie. Ale ponownie, jeżeli jakiś tytuł uważamy za na tyle smerfa styczny, by mieć go w momencie premiery, to czemu nie wynagrodzimy trudów twórców ów tytułu?).
Jak jednak napisałem na wstępie, nie jestem Fanatycznym wrogiem Piractwa, bo nieraz podwaliny rozumowania stojącym za procederem są całkiem słuszne. Dla przykładu, piractwo uważam za sensowne, kiedy nie mamy innego wyboru – jest coś, czego pragniemy, a jest niedostępne w szerszej skali. Film, który nie pojawił się w naszych kinach, muzyka nie do zdobycia w polskich sklepach… Okej, kontrargument jest prosty: Nie żyjemy na końcu świata, kup sobie za granicą. Rozumowanie słuszne i uczciwe, ale jest pewien problem natury Buntowniczej – dlaczego nie ma tego w Polsce? Ignorują nasz kochany kraj? Mają go gdzieś? No to ja mam ich gdzieś, spirace sobie, a co! Jest to jakieś wyjaśnienie i jak dla mnie, całkiem solidne uzasadnienie piracenia w tych skrajnych przypadkach.
Tak czy owak, poza tymi nielicznymi przypadkami, Piractwo szkodzi wszystkim – Piratom, bo syfią sobie kompy, narażają się na wpad na chatę (nie śmiać się – sąsiada skasowali na 50 tysięcy za nielegalne oprogramowanie!). Producentom, bo tracą kasę, zwalniają ludzi, robią mniej rzeczy i wymyślają absurdalne metody walki z piractwem. I oczywiście, uczciwym, solidnym, wzorowym obywatelom, którzy cierpią z powodu wysokich cen ulubionych produktów oraz wzmożone kontroli producentów. Słowem, cały proceder jest o kant dupy rozbić.
Oto moje zdanie. Macie odmienne? Walcie, byle nie w twarz!