Dość poezji. Wiem, że boli, ale zrozumiesz. Potępienie to wielkie słowo. Wielkie, ciężkie, pieprzone słowo z ołowiu z zatopionymi w nim bijącymi sercami i setką zębów. Jesteśmy pierwszym przekleństwem wykrzyczanym w Dwóch Minutach Nienawiści Radia Babel. Obraza w oczach Boga, obraz młodego bóstwa. Żeby jeszcze, cholera. Bo potępienie nie wystarczy, o nie. Nie starczy zwierzęcy szał, nie starczy światłowstręt i uzależnienie od hemoglobiny. Moje krwinki są nie tyle sierpowate, co zrobione z zardzewiałych sztućców.
Jestem wampirem, tak, i nie chcę mi się już powtarzać cynicznych linijek o czarnym płaszczu i łabędzich szyjach. Bo potępienie to czasem pieprzony początek! Owszem, moc, siła, co zechcesz, ale nie do końca. Jednych wszyscy się boją, co zrozumiałe, inni na prostą zapalniczkę patrzą jak na granat w rękach wariata.
Do diabła, łatwo się uzależnić o zaćpanej krwi, łatwo zwariować. Nie zwariowałabyś? Jedni nie mogą bez chorej krwi, inni to kanibale... O, słoneczko, potępienie to dopiero początek. I nie wiadomo, co dalej. Oprócz życia, hehe, z nocy na noc i czekania, aż człowiek w Tobie kopnie w drzwi albo w kalendarz, a potem to już tylko czerwone okulary i barbecue z każdego, kto się nawinie. Jesteśmy przeklęci, moja droga, jesteśmy przeklętymi przeklętych. Wkrótce umrzesz. Przykro mi, naprawdę fajna z Ciebie kobieta, ale ani nie sądzę, by dobrym wyjściem było sprzedanie ci naszej gorączki, ani nie jestem pewien, czy ta śmierć nie będzie lepsza. Od ewentualnej, rychłej. Nie musisz rozumieć, teraz już tylko spokój. Jestem Ankou, kochanie, stróżem zmarłych. Będę czuwał nad Twoim ciałem. Przykro mi. C'est la cholerne vie.
Niniejsza seria pięciu artykułów ma na celu przybliżenie Wam pięciu nowych wampirzych linii krwi. Każda z nich to specyficzna rafinacja wampirzego rodu, klan w klanie. A tych pięć, po jednej dla każdego z wielkich klanów, łączy jedno - to przeklęci wśród przeklętych, jak powyżej powiedziano. Pięć linii: Ankou, Malformati, Chór Gomory, Vodyanoi i Sibara, pięć przerażających klątw. A oto i nasi bohaterowie, na pierwszy ogień - Ankou.
Dzięki, dzięki stary, pogoda wlazła mi już przez nogawki w... Dakota zimą, heh. Prosto przed siebie, dokąd oczy poniosą. Czekaj, walnę tylko tobołek na tylne siedzenie. Tak, trudno złapać stopa w nocy, przez ostatnią godzinę olało mnie już pięciu kierowców. Heh, nie żeby wielu tędy jeździło, nie? Tak, podróżuję, można tak powiedzieć. Stale w ruchu. Kiedy mam okazję, bawię się w kuriera dla kilku takich firm. Daj spokój. Słyszałeś, gdzieś za miastem jest tu indiańskie cmentarzysko. Można powiedzieć, że budzi się we mnie turysta. Mógłbyś mnie tam wyrzucić? Nie, nie żartuję. Olać deszcz, mam tam... powiedzmy, że mam tam kogoś do odwiedzenia. Nie patrz tak, jestem w szesnastej części Indianinem, ronię szesnastą część łzy, kiedy ktoś śmieci na trawnik, te rzeczy. Nieważne, jak będziemy je mijać, wyskoczę. Nie będziesz się martwił dziwnym pasażerem, heh. Tia, dzięki. Miło było. A, chwila, moja torba.
Wysoki mężczyzna w skórzanej kurtce wysiadł ze starego Dodge'a, strzepnął niewidzialny pyłek z jeansów i rzucił kierowcy pożegnalne skinienie i uśmiech. O dziwnie ostrych zębach. Kiedy ruszył przed siebie, pierwsze krople deszczu wzbiły drobne chmurki kurzu z suchej ziemi. Kawałek dalej, na skrzyżowaniu tuż przed miastem, w Dodge'u nawaliła instalacja elektryczna. Auto utonęło w ciemnościach. Rozpędzony TIR nie zdążył wyhamować. Piaskowy Dodge niczym resorak ciśnięty rączką małego miłośnika karamboli, odskoczył i przekoziołkował kilkanaście metrów. Mężczyzna w skórzanej kurtce odwrócił się na chwilę, westchnął i ruszył w dalszą drogę, w stronę otoczonego drucianą siatką cmentarzyska Indian. Po kilkunastu metrach wzruszył ramionami. Zaczął nucić jakąś smętną piosenkę.
Urzeczywistnienie miejskiej legendy o morderczym autostopowiczu łapiącym podwodę w burzliwą noc. Ankou to przedziwna linia krwi której korzeni nie zna prawdopodobnie nikt, a która czerpie wiele z europejskich legend. Nazywani powszechnie Autostopowiczami, rzadziej Stróżami Zmarłych, po mitycznym Ankou, albiońskim duchu śmierci, lub Kerouakami, to w Ameryce, po Jacku Kerouacu, pionierze ruchu bitnickiego i wieloletnim włóczędze. Ankou to Spokrewnieni którzy, podobnie jak Prometeanie, pozostają w ciągłym ruchu nie mogąc nigdzie zagrzać miejsca. Ich Requiem to nieustanna podróż, pełna pokus i obowiązków. Ankou to również prawdopodobnie jedyne wampiry, które potrafią zbliżyć się do człowieczeństwa zabijając ludzi. O tym jednak zaraz.
Ankou to Daeva - przystojni mężczyźni i piękne kobiety. Jak na Sukuby jednak, są wybitnie odporni na swoje z pozoru niezbywalne słabości. Legendarny Ankou dzierżył czasem lejce powozu, wampiry Ankou zaś mają poważne kłopoty z wszelkimi środkami lokomocji, którymi próbują kierować - samochody stają, motocykle wyrywają się spod kontroli. Jest to dość poważne utrudnienie w ich Requiem, zwłaszcza, że z mocy pradawnej klątwy, nie mogą pozostać w jednym miejscu, na jednym obszarze, jak konkretne miasto na przykład, dłużej niż 48 godzin, tracą wtedy bowiem siłę woli i stają się łatwym celem wewnętrznej bestii, w najgorszym wypadku zaś, ściągają na siebie zastępy mściwych zjaw. Ankou bowiem, oprócz wszystkich swych słabości, są prześladowani przez duchy osób, które straciły przez nich życie. Kolejny aspekt wielorakiej klątwy ich Requiem bowiem, usianego liniami autostopu, snu w pociągach towarowych i bezpiecznych punktach rozsianych po całym kraju, sprowadza się do tego, że prędzej czy później Ci, którzy dali im podwodę, giną, często w naprawdę strasznych okolicznościach. Klątwy nie da się oszukać podróżując bez przerwy między kilkoma miastami. Autostopowicz może być pewien iż Requiem wymusi na nim ciągły ruch. Ilekroć Ankou wsiada do pociągu, ryzykuje wypadek bądź nawiedzenie przez duchy swych ofiar, samoloty z nimi na pokładach ściągają burze, kiedy Ankou jest w drodze, duchy ścigają go, a tym łatwiejszy mają dostęp, im więcej ludzkich umysłów w pobliżu wampira mogą wykorzystać, opętać, iloma ustami mogą przypomnieć mu o sobie. Choć pieszego wędrowca zauważają dość późno, nigdy nie może być pewien bezpieczeństwa. Najlepszym rozwiązaniem okazał się autostop, każda jednak podróż kończy się śmiercią najczęściej zupełnie niewinnego kierowcy, czasem również innych pasażerów. Jest to tym bardziej nieuczciwe, że kierowcy często znajdują niemożliwym oparcie się prośbie o podwodę wampirycznego nieznajomego, krew Daeva jest wszak w Ankou wciąż bardzo silna.
Ankou znani są z tego, iż ciągną do cmentarzy i różnorakich gruntów grzebalnych. Dzieje się tak dlatego, że medytacja i modły odprawione na każdym kolejnym grzebalisku pozwalają im przebłagać i ułożyć do wiecznego snu jednego ze swych upiornych prześladowców. Stróże Zmarłych zwykle składają hołd zmarłym w każdy sposób, w jaki mogą - zanoszą kwiaty na przypadkowe groby, grzebią znalezionych na trasie włóczęgów, czuwają przy obcych na pogrzebach, uczestniczą w hucznych lub smutnych, w zależności od lokalnej kultury, obchodach świąt zmarłych.
Ankou mogą należeć do praktycznie każdego Przymierza, choć ich styl bycia może czasem kłócić się z rygorami Uświęconych i Niezwyciężonych, a jeśli już zdecydują się dołączyć do jednego z wielkich domów, ich zwierzchnicy często wykorzystują ich jako bezpiecznych i pewnych kurierów. Autostopowicze to dość wyjątkowi Daeva. Mają zbyt wiele obowiązków, by całkowicie zatapiać się w swych nałogach. Nie da się jednak ukryć, że wielu z nich naprawdę dziko spędza wszystkie noce na co ciekawszych postojach. Podróż często wypełniają im wspominki i przemyślenia. Powiedziano już, że niektórzy z nich za humanitarne uznają zabójstwo. Chodzi o to, że ludzie którzy zaoferowali im podwodę zwykle giną w dość okropny sposób - wielu Ankou dochodzi do wniosku, że może im zapewnić szybszą i całkowicie bezbolesną śmierć. Oczywiście nie wszyscy Autostopowicze to istoty tak miłosierne. Część z radością rozkoszuje się rolą mrocznego podróżnego, opętanego włóczęgi, czy wręcz autostopowicza z piekła rodem. Każdy swe Requiem spędza tak, jak dyktuje mu to jego natura. To czy więcej w nim Sukuba, czy Kerouaka, to już kwestia losu i krwi.
Prześladowcy Ankou, duchy ludzi którzy stracili przez nich życie, czasem od legendarnych celtyckich zjaw które krzykiem i płaczem zwiastowały śmierć nazywane Banshee, starają się opętywać współpasażerów Ankou - widzą go bowiem najlepiej, gdy podróżuje tak, jak podróżował gdy spotkał je po raz pierwszy. Im silniejsze wspomnienia, im bardziej aktualna sytuacja przypomina moment ich spotkania, tym większe szanse ma Banshee na doścignięcie Ankou. Siła zjaw leży w ich liczbie, pojedyncza Banshee może zagrać delikatnie na pamięci i sumieniu wampira, kilka może przemówić ustami współpasażera, więcej jeszcze może sprawić że kierownica w samochodzie nagle porośnie cierniami lub Ankou zacznie ronić krwawe łzy i słyszeć oskarżycielskie słowa szeptane ze wszystkich stron. Jeśli nie wytrzyma, czeka go paranoja, Rötschreck albo coś jeszcze gorszego. Niektóre Banshee potrafią opętywać pojazdy, które, niczym potworna Christine, zaczynają zagrażać ludziom i oczywiście samym Ankou.
Przykładowi Ankou to wspomniany kurier, jak również pielgrzym który sam wpędza się w błędne koło swego Requiem. To również archetypiczny potworny autostopowicz, morderca i przydrożny diabeł, wróżbita z rozdroży wieszczący śmierć, lecz również wieczny uciekinier, ścigany przez Banshee i swych oszalałych z głodu porzuconych ghuli.