Alkaloid - Aleksander Głowacki
Fantastykę każdy dzieli po swojemu. Jedni twierdzą, że istnieją tylko fantasy, science fiction i horror, drudzy wyróżniają space opery, new weird, urban fantasy, splatterpunk i sto kolejnych odmian naszej ulubionej literatury. Aleksander Głowacki postanowił uraczyć czytelnika czymś zupełnie nowym: z zapowiedzi Alkaloidu możemy dowiedzieć się, że to chempunk. Czy powieść jest tak niezwykła, by specjalnie dla niej tworzyć osobną szufladkę?
Stanisław Wokulski nie zakochuje się w Izabeli Łęckiej. Zamiast tego staje się jednym z najbogatszych i najpotężniejszych ludzi na świecie, który w dużym stopniu kontroluje międzynarodowy rynek chemiczny. To wszystko za sprawą oczyszczenia bulwy Buszmena, co sprawiło, że stał się przypadkowym odkrywcą najbardziej pożądanego surowca na świecie – Alki. Tajemnicza używka daje niektórym jej amatorom niesamowite zdolności: czy to dar przebywania w kilku miejscach jednocześnie, czy znacznego wyostrzenia zmysłów. Poza tym przedłuża życie i bezlitośnie uzależnia. Melanż z Diuny to przy Alce przeżytek – dlatego też starcia między pragnącymi jej potęgami są równie bezlitosne, jak walki Harkonnenów z Atrydami.
Pierwszym pytaniem, które zadałem sobie w związku z Alkaloidem było: czym jest ten cały chempunk? Byłem niemal pewien, że będzie to wariacja na temat steampunku z na poły magiczną chemią w tle. Pierwsze rozdziały powieści zdają się te przypuszczenia potwierdzać: Alka, alkaloid, wywar z bulwy Buszmena – wszystkie te spokrewnione substancje stanowią podstawę kreacji świata przedstawionego (modyfikują przemysł, geopolitykę, wyraźnie wpływają na bohaterów), ale nie różni się on znacząco od tego, co czytelnik zna z klasycznej już Maszyny różnicowej czy niedawno wydanej Dziwnej sprawy Skaczącego Jacka. Warto wypunktować co najwyżej kilka interesujących pomysłów: uczynienie potęgi ekonomicznej z państwa zuluskiego albo napędzanych alkaloidem wojowników zwanych Przemienionymi lub Zaszytymi, którzy przypominają przeniesionych w XIX wiek bohaterów Z mgły zrodzonego.
Wszystko zmienia się jednak po tym, jak Głowacki przenosi akcję w lata 20. ubiegłego stulecia. Typowa dla steampunku estetyka industrialna stopniowo się rozmywa, a sama Alka staje się dużo ważniejsza: z kluczowego dla rozwoju świata surowca przemienia się w opanowujący największe umysły narkotyk, który właściwie współtworzy historię. Jednocześnie metamorfozie ulega sam Alkaloid: z powieści utrzymanej w przygodowej konwencji, z szybką akcją i sympatycznymi bohaterami, przeobraża się w poważniejszy tekst, traktujący o czymś, co można by nazwać "chemicznym totalitaryzmem". Utwór wieńczy wieloznaczne zakończenie, które łączy w spójną całość większość ciekawych idei Głowackiego: od zmieniającej ludzi chemicznej substancji do kwantowej teorii podróży w czasie. Tym samym chempunk jawi się jako odmiana fantastyki bardzo bogata, integrująca wiele elementów typowych dla steampunku z twardą science fiction – i na pewno ciekawa.
Pierwsza połowa Alkaloidu to obfitująca w liczne zwroty akcji i efektowne sceny przeplatanka pościgów, pogoni i politycznych gierek, których tłem jest walka o Alkę. Olbrzymią zaleta tej części jest wizja Rosji pożeranej przez rewolucję – dawno nie miałem okazji czytać fantastyki rozrywkowej tak ciekawie podejmującej temat walki o władzę. Niestety, pozytywne wrażenia niszczą wszechobecne wtrącenia, które mają przybliżyć czytelnikowi świat przedstawiony: ulotki, reklamy, stenogramy, cytaty, przy czym nie chodzi o samą ich obecność (to akurat znakomity zabieg), ale kulejącą stronę techniczną: tekst "odręcznie" pisany jest po prostu zbyt mały, co bardzo utrudnia czytanie i sztucznie obniża tempo akcji. Z ulgą przywitałem ich zniknięcie w drugiej połowie Alkaloidu. Nie sposób zaś nie pochwalić Głowackiego za zupełnie niespodziewaną rewolucję fabularną na przełomie Części III i Części IV oraz jej dalsze implikacje, z fenomenalnie opisanym pobytem Wokulskiego w podwodnym azylu niezwiązanych z Alką naukowców. To wszystko, w połączeniu ze wspomnianą wieloznaczną końcówką, sprawia, że powieść przeczytałem szybko, z niemałą przyjemnością.
Druga (po chempunku) sprawą, która budziła moje wątpliwości a zarazem zainteresowanie, są jawne odwołania do Lalki: zarówno przez nazwisko głównego bohatera, jak i literacki pseudonim autora. Tak jak obiecuje zapowiedź, rzeczywiście dostajemy Wokulskiego, który zdaje się nie mieć nic wspólnego z panną Izabelą Łecką. Głowacki rozwija wątek paryskiej przygody bohatera z chemią i czyni z niego słynnego, choć przypadkowego wynalazcę. Miłośnicy powieści Prusa spotkają więcej starych znajomych: gdzieś pojawi się Ochocki, gdzieś Geist i Rzecki. Co poza tym? Styl Głowackiego momentami mocno nawiązuje do pióra Prusa, co widać szczególnie w opisach miast. Nieco mniej wyraźne jest podobieństwo charakterologiczne między "oryginalnym" i "alko-Wokulskim": obaj łączą zimny kupiecki umysł z romantyczną zadumą (u pierwszego wynika ona w dużej mierze z uczucia do Łęckiej, u drugiego jest pokłosiem chęci wyrwania świata z chemicznego nałogu). Trzeba przyznać Głowackiemu, że wszystkie te elementy dość zręcznie wkomponował w powieść. Uprzedzam jednak tych, którzy sięgną po książkę, oczekując obiecywanej przez zapowiedź literackiej gry z Lalką – nawiązań do Prusa jest zbyt mało, aby mogły pełnić tu dominującą rolę. Całkiem nieźle funkcjonują za to jako lekki dodatek do chempunku.
Alkaloid to bardzo rzadkie zjawisko na naszym rynku wydawniczym. Nie pretenduje do miana tzw. literatury wysokiej – za sprawą nieco przejaskrawionych scen walki wręcz się od niej odcina – ale wyróżnia się na tle rodzimej fantastyki. Debiut Aleksandra Głowackiego zdecydowanie zasługuje na dostrzeżenie – zarówno jako bodaj pierwszy polski chempunk, jak i jako przyjemna, lekka lektura.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Stanisław Wokulski nie zakochuje się w Izabeli Łęckiej. Zamiast tego staje się jednym z najbogatszych i najpotężniejszych ludzi na świecie, który w dużym stopniu kontroluje międzynarodowy rynek chemiczny. To wszystko za sprawą oczyszczenia bulwy Buszmena, co sprawiło, że stał się przypadkowym odkrywcą najbardziej pożądanego surowca na świecie – Alki. Tajemnicza używka daje niektórym jej amatorom niesamowite zdolności: czy to dar przebywania w kilku miejscach jednocześnie, czy znacznego wyostrzenia zmysłów. Poza tym przedłuża życie i bezlitośnie uzależnia. Melanż z Diuny to przy Alce przeżytek – dlatego też starcia między pragnącymi jej potęgami są równie bezlitosne, jak walki Harkonnenów z Atrydami.
Pierwszym pytaniem, które zadałem sobie w związku z Alkaloidem było: czym jest ten cały chempunk? Byłem niemal pewien, że będzie to wariacja na temat steampunku z na poły magiczną chemią w tle. Pierwsze rozdziały powieści zdają się te przypuszczenia potwierdzać: Alka, alkaloid, wywar z bulwy Buszmena – wszystkie te spokrewnione substancje stanowią podstawę kreacji świata przedstawionego (modyfikują przemysł, geopolitykę, wyraźnie wpływają na bohaterów), ale nie różni się on znacząco od tego, co czytelnik zna z klasycznej już Maszyny różnicowej czy niedawno wydanej Dziwnej sprawy Skaczącego Jacka. Warto wypunktować co najwyżej kilka interesujących pomysłów: uczynienie potęgi ekonomicznej z państwa zuluskiego albo napędzanych alkaloidem wojowników zwanych Przemienionymi lub Zaszytymi, którzy przypominają przeniesionych w XIX wiek bohaterów Z mgły zrodzonego.
Wszystko zmienia się jednak po tym, jak Głowacki przenosi akcję w lata 20. ubiegłego stulecia. Typowa dla steampunku estetyka industrialna stopniowo się rozmywa, a sama Alka staje się dużo ważniejsza: z kluczowego dla rozwoju świata surowca przemienia się w opanowujący największe umysły narkotyk, który właściwie współtworzy historię. Jednocześnie metamorfozie ulega sam Alkaloid: z powieści utrzymanej w przygodowej konwencji, z szybką akcją i sympatycznymi bohaterami, przeobraża się w poważniejszy tekst, traktujący o czymś, co można by nazwać "chemicznym totalitaryzmem". Utwór wieńczy wieloznaczne zakończenie, które łączy w spójną całość większość ciekawych idei Głowackiego: od zmieniającej ludzi chemicznej substancji do kwantowej teorii podróży w czasie. Tym samym chempunk jawi się jako odmiana fantastyki bardzo bogata, integrująca wiele elementów typowych dla steampunku z twardą science fiction – i na pewno ciekawa.
Pierwsza połowa Alkaloidu to obfitująca w liczne zwroty akcji i efektowne sceny przeplatanka pościgów, pogoni i politycznych gierek, których tłem jest walka o Alkę. Olbrzymią zaleta tej części jest wizja Rosji pożeranej przez rewolucję – dawno nie miałem okazji czytać fantastyki rozrywkowej tak ciekawie podejmującej temat walki o władzę. Niestety, pozytywne wrażenia niszczą wszechobecne wtrącenia, które mają przybliżyć czytelnikowi świat przedstawiony: ulotki, reklamy, stenogramy, cytaty, przy czym nie chodzi o samą ich obecność (to akurat znakomity zabieg), ale kulejącą stronę techniczną: tekst "odręcznie" pisany jest po prostu zbyt mały, co bardzo utrudnia czytanie i sztucznie obniża tempo akcji. Z ulgą przywitałem ich zniknięcie w drugiej połowie Alkaloidu. Nie sposób zaś nie pochwalić Głowackiego za zupełnie niespodziewaną rewolucję fabularną na przełomie Części III i Części IV oraz jej dalsze implikacje, z fenomenalnie opisanym pobytem Wokulskiego w podwodnym azylu niezwiązanych z Alką naukowców. To wszystko, w połączeniu ze wspomnianą wieloznaczną końcówką, sprawia, że powieść przeczytałem szybko, z niemałą przyjemnością.
Druga (po chempunku) sprawą, która budziła moje wątpliwości a zarazem zainteresowanie, są jawne odwołania do Lalki: zarówno przez nazwisko głównego bohatera, jak i literacki pseudonim autora. Tak jak obiecuje zapowiedź, rzeczywiście dostajemy Wokulskiego, który zdaje się nie mieć nic wspólnego z panną Izabelą Łecką. Głowacki rozwija wątek paryskiej przygody bohatera z chemią i czyni z niego słynnego, choć przypadkowego wynalazcę. Miłośnicy powieści Prusa spotkają więcej starych znajomych: gdzieś pojawi się Ochocki, gdzieś Geist i Rzecki. Co poza tym? Styl Głowackiego momentami mocno nawiązuje do pióra Prusa, co widać szczególnie w opisach miast. Nieco mniej wyraźne jest podobieństwo charakterologiczne między "oryginalnym" i "alko-Wokulskim": obaj łączą zimny kupiecki umysł z romantyczną zadumą (u pierwszego wynika ona w dużej mierze z uczucia do Łęckiej, u drugiego jest pokłosiem chęci wyrwania świata z chemicznego nałogu). Trzeba przyznać Głowackiemu, że wszystkie te elementy dość zręcznie wkomponował w powieść. Uprzedzam jednak tych, którzy sięgną po książkę, oczekując obiecywanej przez zapowiedź literackiej gry z Lalką – nawiązań do Prusa jest zbyt mało, aby mogły pełnić tu dominującą rolę. Całkiem nieźle funkcjonują za to jako lekki dodatek do chempunku.
Alkaloid to bardzo rzadkie zjawisko na naszym rynku wydawniczym. Nie pretenduje do miana tzw. literatury wysokiej – za sprawą nieco przejaskrawionych scen walki wręcz się od niej odcina – ale wyróżnia się na tle rodzimej fantastyki. Debiut Aleksandra Głowackiego zdecydowanie zasługuje na dostrzeżenie – zarówno jako bodaj pierwszy polski chempunk, jak i jako przyjemna, lekka lektura.
Mają na liście życzeń: 3
Mają w kolekcji: 2
Obecnie czytają: 1
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 2
Obecnie czytają: 1
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Alkaloid
Autor: Aleksander Głowacki
Wydawca: Powergraph
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 6 kwietnia 2012
Liczba stron: 432
Oprawa: twarda
Format: 135x205 mm
Seria wydawnicza: Science Fiction z plusem
ISBN-13: 978-83-61187-46-2
Cena: 45,00 zł
Autor: Aleksander Głowacki
Wydawca: Powergraph
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 6 kwietnia 2012
Liczba stron: 432
Oprawa: twarda
Format: 135x205 mm
Seria wydawnicza: Science Fiction z plusem
ISBN-13: 978-83-61187-46-2
Cena: 45,00 zł
Tagi:
Aleksander Głowacki | Alkaloid